sobota, 28 lutego 2015

Mroczne Anioły: Maskarada cieni (PC) - recenzja




Wojowniczki to popularne zjawisko w świecie elektronicznej rozrywki. Męską część graczy najczęściej interesują nie tyle zdolności wirtualnych kobiet we władaniu orężem, co ich pobudzające wyobraźnię stroje oraz zaokrąglenia w strategicznych miejscach. Jak natomiast takie bohaterki wypadają w oczach pań, które spędzają wolny czas z padem lub myszką w dłoni?

Jeśli chodzi o mnie, z oczywistych powodów prędzej utożsamię się z walczącą niewiastą niż osiłkiem na sterydach bądź starym czarownikiem z sumiastym wąsem. Ponadto lubię, kiedy dzielna heroina prowadzi również bardziej zwyczajną działalność, poza wymachiwaniem bronią czy ciskaniem magicznymi zaklęciami. Związek z realnym życiem sprawia, iż jeszcze łatwiej jest mi wskoczyć w wirtualne fatałaszki. Twórcy casualowej produkcji Mroczne Anioły: Maskarada cieni najwyraźniej doszli do wniosku, że tego rodzaju upodobania ma niejedna kobieta. Prawdopodobnie ich uwadze nie uszła też popularność powieści, których protagonistki przebywają w centrum nadnaturalnych wydarzeń (np. cykl „Dary Anioła” Cassandry Clare). Maskarada cieni wpisuje się w taki właśnie nurt historii, lubianych zarówno przez nastolatki, jak i dorosłe panie. Co prawda scenariusz gry nie zawiera wątku romansowego, ale zjawiska nadprzyrodzone stanowią tutaj główną oś fabuły.

czwartek, 26 lutego 2015

"Ostatni egzorcyzm" - recenzja



Film w reżyserii Daniela Stamma nie próbuje stawać w szranki z niedoścignionym „Egzorcystą” Williama Friedkina. Zamiast rzucać rękawicę legendarnemu już obrazowi, żeni motyw egzorcyzmów ze stylistyką found footage i przywdziewa szaty paradokumentu. Jak się okazuje, nawet nieźle mu to wychodzi.

„Ostatni egzorcyzm” opowiada o losach Cottona Marcusa, pastora Kościoła Ewangelickiego. Mężczyzna kontynuuje pracę ojca kaznodziei, który szkolił go od najmłodszych lat. Głównemu bohaterowi bliżej jednak do showmana czy iluzjonisty niż poważnego sługi bożego. Do swojej roli podchodzi z pewnym dystansem, a w trakcie kazań potrafi nawet sięgnąć po karciane sztuczki. Wierni bynajmniej nie czują się zdegustowani popisami wielebnego. Wręcz przeciwnie, wpatrują się w charyzmatycznego pastora niczym zaślepieni fani na występy gwiazdy estrady. Tymczasem Cotton traktuje swoje obowiązki jak każdą inną pracę zarobkową, której podstawę stanowi umiejętne sprzedanie oferowanej usługi czy towaru.

Co ciekawe, protagonista obrazu nie wierzy w demony, aczkolwiek pierwszy egzorcyzm przeprowadził w wieku zaledwie 10 lat. Jednocześnie nie uważa, aby oszukiwał ludzi. Jak sam tłumaczy, oferuje im, to czego chcą, udając wiarę w siły nieczyste. Zdaniem Cottona, wielu po prostu uroiło sobie bycie opętanym. Odprawiając obrzędy w celu wypędzenia demonów, najzwyczajniej w świecie odstawia więc teatrzyk i raczy nieświadomych wiernych trikami w stylu groźnych odgłosów czy trzęsącego się łóżka. Egzorcyzm działa zaś na klientów jak lekarstwo, po wzięciu którego czują się ozdrowieni. Zadowolony jest również sam wielebny, przeliczając otrzymaną wypłatę. W końcu musi zarabiać na utrzymanie rodziny.

wtorek, 24 lutego 2015

"Wierna", Veronica Roth - recenzja



Zmiany, zmiany i jeszcze raz zmiany… Takie hasło jest całkiem adekwatne dla „Wiernej”, czyli trzeciego tomu cyklu „Niezgodna”, który wyszedł spod pióra Veronici Roth. Na pewno nie zmieniło się jednak to, iż w dalszym ciągu mamy do czynienia z dobrą, acz utrzymaną w poważnym tonie rozrywką. Mało tego, zwieńczenie przygód Beatrice „Tris” Prior przewyższa poprzednie części, okazując się najlepszą odsłoną tej dystopijnej trylogii.

Druga książka z serii („Zbuntowana”) zakończyła się mocnym akcentem, który wstrząsnął zarówno bohaterami, jak i czytelnikami. Ujawnione wówczas rewelacje bez wątpienia rodziły kolejne pytania. Nic więc dziwnego, że na początku „Wiernej” postaci muszą przetrawić informacje, jakie wypłynęły na światło dzienne. Bynajmniej nie jest to jedyna rzecz, z którą trzeba się oswoić. Otóż dotychczasowy porządek został oficjalnie zburzony, co zresztą wyraźnie sygnalizowała fabuła poprzedniego tomu. Nie ma już podziału na frakcje, gdzie znajdowali się ludzie z predyspozycjami do rozwijania konkretnych cech charakteru (Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Serdeczność, Prawość). Władzę przejęli tzw. bezfrakcyjni, wcześniej pełniący funkcję marginesu społecznego.

niedziela, 22 lutego 2015

The Inner World (PC) - recenzja



Dobra historia powinna nie tylko wciągać, lecz również posiadać interesującego głównego bohatera. Takiego, który szybko zapada w pamięć i potrafi wzbudzić sympatię odbiorców. Robert, protagonista gry The Inner World, bez zarzutu spełnia swoją rolę, podobnie zresztą jak cała fabuła. Debiutancka przygodówka niemieckiego studia Fizbin to urocza baśniowa opowieść, która nie pozwala oderwać się od monitora.

Zanim jednak poznamy naszego herosa, twórcy przedstawiają pokrótce nietuzinkowe realia, w jakich została osadzona fabuła produkcji. Otóż uruchamiając The Inner World, odwiedzimy krainę o nazwie Aposia, która znajduje się wewnątrz wszechświata złożonego z samej ziemi. Jej mieszkańcy mogą normalnie funkcjonować za sprawą wietrznych fontann, dbających o dopływ świeżego powietrza. Niestety Asposii daleko obecnie do miejsca, w którym wszyscy żyją długo i szczęśliwie. Fontanny przestają działać, natomiast ludność nękają rozwścieczeni bogowie wiatru – Bazylianie. Owe smokopodobne stwory należą do wyjątkowo niesympatycznych istot, gdyż niczym bazyliszki potrafią zmieniać swoje ofiary w kamień.

czwartek, 19 lutego 2015

"Śmiertelna głębia" - recenzja




Swego czasu Kevin Costner postanowił zatańczyć z wilkami, zgarniając w kinach pokaźną sumę pieniędzy. Co więcej, owe pląsy okazały się tak owocne, że przyniosły produkcji z 1990 r. deszcz nagród, z kilkoma Oscarami na czele. W 2012 r. miała z kolei miejsce premiera „Śmiertelnej głębi”, w której to Halle Berry ruszyła w tany z rekinami. Niestety, tego dansingu nie można nazwać udanym…

Wyreżyserowany przez Johna Stockwella film opowiada o losach pani nurek Kate Mathieson, której specjalność stanowi pływanie z rekinami. Kobieta kocha swoje zajęcie i nie boi się podejmować ryzyko, widząc w groźnych drapieżnikach fascynujące istoty. Nadchodzi jednak dzień, kiedy życie naszej protagonistki legnie w gruzach za sprawą pewnej tragedii. W trakcie kręcenia materiału filmowego pod wodą, rekin zabija jednego z członków zespołu Kate. Śmierć współpracownika i zarazem przyjaciela wstrząsa główną bohaterką, z której uchodzi dawna pasja. Załamana wypadkiem porzuca nurkowanie, stając się cieniem samej siebie.

poniedziałek, 16 lutego 2015

Edna & Harvey: Harvey's New Eyes (PC) - recenzja



Do Harvey’s New Eyes podchodziłam z pewnymi obawami pomimo ogromnej sympatii, jaką darzę twórczość niemieckiego studia Daedalic Entertainment. A wszystko przez to, iż rozczarowała mnie poprzednia część serii, czyli Edna & Harvey: The Breakout. Na szczęście, sequel stanowi chlubny wyjątek od reguły, według której kontynuacje okazują się słabsze od pierwowzorów.

Pierwsza gra z cyklu Edna & Harvey ujrzała światło dzienne w 2008 r. Przygodówka zadebiutowała wówczas wyłącznie na niemieckojęzycznym rynku, zaś premiera angielskiej wersji nastąpiła trzy lata później. Przyznam, iż niezbyt mogę pojąć fenomen tej produkcji w ojczystym kraju jej twórców. Niemniej jednak dobrze, że tak się stało. Sukces The Breakout niewątpliwie pozwolił Daedalic Entertainment rozwinąć skrzydła, dzięki czemu gracze otrzymali potem tak udane tytuły jak np. The Whispered World, A New Beginning czy The Dark Eye: Klątwa Wron.

Trudne życie uczennicy

Akcja Harvey’s New Eyes została osadzona po wydarzeniach z The Breakout, lecz autorzy nie wymagają od nas znajomości poprzedniczki. Scenariusz skonstruowano w sposób przyjazny dla graczy, którzy po raz pierwszy stykają się z uniwersum owej serii. Główną bohaterką uczyniono tym razem blondwłosą dziewczynkę o imieniu Lilli. Co prawda, Edna pojawia się w kontynuacji i odgrywa w niej bardzo istotną rolę, ale protagonistka „jedynki” nie jest tutaj grywalną postacią. Początek historii przenosi nas na tereny przyklasztornej szkółki, gdzie surowe rządy sprawuje matka przełożona Ignacja. Tam właśnie mieszka i pobiera nauki Lilli. Chociaż dziewczę stara się wypełniać polecenia siostry zakonnej, nie znajduje uznania w oczach zgryźliwej kobiety. Nie akceptują jej również koledzy ani koleżanki ze szkoły. Wyjątek stanowi Edna, z którą Lilli darzy się przyjaźnią oraz wzajemnym zaufaniem.

sobota, 14 lutego 2015

"Szczęściarz" - recenzja



Na koncie Nicholasa Sparksa znajdują się bestsellery, łączące w sobie cechy powieści obyczajowej oraz romansu. Jak to zwykle bywa w przypadku popularnych literatów, sława amerykańskiego pisarza nie umknęła oczom twórców filmowych, którzy postanowili uszczknąć co nieco z jego sukcesu. Tak więc w 1999 r. na ekrany kin wkroczył „List w butelce”, czyli pierwszy obraz oparty na książce Sparksa. Z kolei w roku 2012 swoją premierę miał melodramat pt. „Szczęściarz”, będący siódmą już produkcją na podstawie twórczości tego autora.

Film w reżyserii Scotta Hicksa przybliża nam losy sierżanta piechoty morskiej Logana Thibaulta. Odbywając służbę w Iraku, główny bohater na własnej skórze przekonuje się, czym jest piekło wojny. Pobyt na Bliskim Wschodzie nie pozostaje bez wpływu na życie protagonisty. Logan nabawia się powojennej traumy, a co za tym idzie ma problemy z normalnym funkcjonowaniem po powrocie do rodzinnych Stanów. Nerwowo reaguje na hałasy przypominające przeżyty koszmar, np. na odgłosy strzałów w grze video. Poza tym, niezbyt dobrze czuje się ze świadomością, iż zginął niejeden towarzysz broni. Jednak to właśnie w Iraku spotyka go coś, co daje mu szansę na spokojną i szczęśliwą egzystencję. Mężczyzna znajduje tam bowiem fotografię młodej kobiety. W pierwszej chwili, fakt ten nie wydaje się niczym szczególnym. Ot komuś wypadło zdjęcie, dlatego leżało sobie wśród piachu i kamieni. W ferworze walk łatwo przecież o zgubienie różnorakich drobiazgów, nawet jeśli są ważne dla ich posiadaczy. Być może pan Thibault również nie rozwodziłby się dłużej nad cudzą fotką, lecz przez wzgląd na pewne wydarzenia, nie zapomni o swoim znalezisku.

piątek, 13 lutego 2015

"Omen" - recenzja



Szósty czerwca, godzina szósta rano… Na świat przychodzi wówczas zło w ludzkiej skórze. Tymczasem amerykański ambasador Robert Thorn dowiaduje się, że jego dziecko zmarło wkrótce po narodzinach. Załamany mężczyzna czuje, że szczęście właśnie legło mu w gruzach. Cierpi z powodu straty i nie potrafi porozmawiać o tym wszystkim z ukochaną żoną Katherine. W obliczu tragedii decyduje się przygarnąć osieroconego chłopca. Adopcji nie można jednak nazwać legalną, ponieważ dochodzi tu po prostu do swoistej zamiany miejsc. Dyplomata uznaje bowiem obce niemowlę za własne, lecz nie informuje małżonki o faktycznym stanie rzeczy. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie pewien szkopuł. Otóż okazuje się, że z pozoru niewinny chłopiec to wspomniane na początku uosobienie zła, a mianowicie Antychryst we własnej osobie...

Tak zaczyna się jeden z najsłynniejszych filmów grozy w historii kina. Nakręcony w 1976 r. przez Richarda Donnera obraz słusznie uznawany jest przez wielu widzów za sztandarową pozycję z nurtu horroru satanistycznego, razem ze słynnym „Dzieckiem Rosemary” Romana Polańskiego (1968 r.) oraz nie mniej popularnym „Egzorcystą” Williama Friedkina (1973 r.). Skoro „Omen” ma już sporo wiosen na karku, naturalną kolej rzeczy stanowi pytanie, czy w dzisiejszych czasach wywołuje on równie pozytywne wrażenie co w latach siedemdziesiątych. Przypuszczam, że jak najbardziej tak. Dlaczego tak uważam? Jako współczesny widz przyznaję, iż film ten bije na głowę niejedną nową produkcję. Rozumiem, że niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić i znalazłyby się osoby zupełnie odmiennego zdania niż moje. W końcu z kinem jest tak jak z literaturą, grami itp. Nie istnieją przecież dzieła, które wszystkim podobałyby się w jednakowym stopniu.

wtorek, 10 lutego 2015

"Samotny mężczyzna", Christopher Isherwood - recenzja



Są różne rodzaje samotności, lecz do najtrudniejszych bezsprzecznie należy uczucie, jakie towarzyszy człowiekowi po utracie najbliższej jego sercu osoby. Stracie ostatecznej, czyli śmierci drugiej połówki. W takich sytuacjach nawet nie można łudzić się, iż ukochana osoba powróci z chęcią odbudowania nadszarpniętych relacji, w przeciwieństwie do burzliwej kłótni. Nie ma już nadziei, a zamiast niej pozostaje pustka. Mimo wszystko trzeba żyć dalej…

Tego typu rozważaniami zajął się swego czasu Christopher Isherwood, pisząc powieść pt. „Samotny mężczyzna”, opublikowaną po raz pierwszy w 1964 r. Książka ta przybliża czytelnikom losy podstarzałego homoseksualisty George’a, który boryka się z bólem po tragicznej śmierci swojego młodego kochanka Jima. Wydarzenia, jakie mamy okazję prześledzić, stanowią jednak zaledwie tło dla psychologicznej warstwy dzieła, a konkretnie emocji głównego bohatera. George miewa huśtawki nastrojów i nie potrafi dojść do siebie. Pobudka w pustym łóżku stanowi dla niego koszmar, pogłębiając stan bycia wewnętrznym wrakiem. Powolnemu procesowi porannej toalety daleko do leniwego i nieco beztroskiego szykowania się na kolejny dzień. Mężczyzna w pewnym sensie spostrzega siebie jako obcą istotę, której nie można nazwać pełnoprawnym człowiekiem. Chociaż dom George’a sprawia wrażenie przytulnego schronienia, nie spełnia dobrze tej roli. To właśnie wśród pieleszy najczęściej nachodzą go wspomnienia chwil spędzonych z ukochanym, co jeszcze bardziej wzmaga bolesne kłucie w sercu.

sobota, 7 lutego 2015

"Zbuntowana", Veronica Roth - recenzja



Środkowe części trylogii nie mają lekko. Muszą zgrabnie pociągnąć wątki rozpoczęte w pierwszych odsłonach, dodać coś ciekawego od siebie i zakończyć się w taki sposób, by wzbudzić u odbiorców chęć poznania finału całej historii. Na szczęście, „Zbuntowana”, czyli drugi tom „Niezgodnej”, dobrze wywiązuje się z powierzonego jej zadania.

Doszło to tego, co było nieuniknione… W obliczu wydarzeń z poprzedniej części, niesnaski pomiędzy poszczególnymi frakcjami nie zatrzymują się na etapie wzajemnego obrzucania błotem. Wybucha wojna, dobitnie potwierdzająca zawodność systemu, jaki został utworzony na terenie zrujnowanego Chicago. Na czym on w ogóle polega? W ramach krótkiego przypomnienia: społeczeństwo podzielono na pięć stronnictw, których członkowie rozwijają w sobie konkretne cechy charakteru (Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Serdeczność, Prawość). Ludzie niepasujący do żadnej z grup określani są z kolei mianem bezfrakcyjnych i pełnią funkcję lokalnej biedoty. Oprócz tego, istnieją jeszcze Niezgodni, którzy stanowią niepożądany element w przyjętym ustroju. Dzieje się tak za sprawą ich predyspozycji do kilku frakcji jednocześnie.

środa, 4 lutego 2015

The Book of Unwritten Tales (PC) - recenzja



Polscy fani strzelanek to mają dobrze. Oni nie muszą się martwić, że kolejna odsłona Call of Duty czy inny głośny FPS dotrze do naszego kraju ze znacznym opóźnieniem. Gorzej przedstawia się sytuacja nadwiślańskich miłośników przygodówek. Wprawdzie Testament Sherlocka Holmesa nie zaliczył poślizgu w stosunku do reszty świata, lecz ileż produkcji point and click w ogóle jeszcze nie zawitało na półki rodzimych sklepów? Chociaż teraz łatwiej jest dotrzeć do wielu tytułów dzięki rozwojowi dystrybucji elektronicznej, nadal nie brakuje osób, które wolą kupić grę w pudełku niż za pośrednictwem platformy zajmującej się sprzedażą cyfrową. Dla pewnych odbiorców nie bez znaczenia pozostaje również dostępność polskiej wersji językowej, z czym bywa ciężko, zwłaszcza w przypadku zagranicznych sklepów internetowych. Mnie osobiście nie przeszkadza brak polonizacji, ale należę do zwolenników fizycznych wydań i lubię wziąć do rąk to, za co zapłacę. Poza tym, zawsze miło popatrzeć na tak zgromadzoną kolekcję. A już na pewno wtedy, kiedy zawiera perełki w rodzaju The Book of Unwritten Tales od studia KING Art Games.

Dzieło niemieckiego dewelopera należy właśnie do przygodówek, które pojawiły się u nas ze sporą obsuwą. Na przyspieszenie premiery nie wpłynęły nawet laury i pochwały, jakie spadły na tę produkcję. The Book of Unwritten Tales napotkało zresztą problemy już na etapie wkraczania na angielskojęzyczny rynek. Gra ukazała się po raz pierwszy wiosną 2009 r., lecz wyłącznie po niemiecku. Na wydanie w najpopularniejszym języku trzeba było poczekać aż do końcówki października 2011 r. I to nie dlatego, że nikt się nie kwapił do uczynienia bohaterów TBoUT biegłymi w mowie Szekspira. Wskutek licznych zawirowań, prawa do dystrybucji krążyły pomiędzy różnymi firmami. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło i gra wmaszerowała na arenę międzynarodową. Natomiast niecałe 12 miesięcy później, a konkretnie 3 października 2012 r. przygodówka zapukała do polskich drzwi za sprawą IQ Publishing.

niedziela, 1 lutego 2015

"Niezgodna", Veronica Roth - recenzja




Mając w pamięci pozytywne wrażenia, jakie pozostawiły po sobie „Igrzyska śmierci” Suzanne Collins oraz ekranizacje dwóch pierwszych tomów tego cyklu, postanowiłam ostatnio dać szansę innej młodzieżowej dystopii. Mój wybór padł na trylogię „Niezgodna”, która, wzorem losów Katniss, również doczekała się wersji filmowej. Póki co do kin zawitała pierwsza część, ale kolejne w drodze. Jaką wizytówką dla całej serii jest otwierający ją tom? Po lekturze owej książki, palmę pierwszeństwa przyznaję na razie utworom Collins, co nie znaczy, że historia autorstwa Veronici Roth pozostaje bardzo daleko w tyle.


„Niezgodna” zabiera czytelników do niezbyt odległej przyszłości, w której ruiny Chicago zamieszkuje ludność podzielona na pięć frakcji: Altruizm, Nieustraszoność, Erudycja, Prawość i Serdeczność. Taka organizacja społeczeństwa została niegdyś ustalona w celu uniknięcia konfliktów nierzadko prowadzących do rozlewu krwi. Aby zapobiec chaosowi oraz wojnom, ludzie zaczęli żyć zgodnie z normami, jakie obowiązują w poszczególnych grupach. Ma to bowiem służyć likwidacji negatywnych cech charakteru i maksymalnemu rozwijaniu tych pozytywnych, skupionych wokół jednej nadrzędnej, która stanowi zarazem nazwę danego stronnictwa.