środa, 30 grudnia 2015

The Old Tree (PC) - recenzja

The Old Tree poniekąd funduje nam lekcję kosmicznego macierzyństwa, a to dlatego, że trzeba pomóc malutkiej pozaziemskiej istocie. Ale spokojnie! Osoby z alergią na brudne pieluchy i inne tego typu atrakcje nie muszą się tu czegoś takiego obawiać.

Darmowa produkcja, za której opracowaniem stoi studio Red Dwarf Games, jest nieskomplikowaną przygodówką, acz nazwanie jej po prostu grą logiczną również nie byłoby błędem. Nie uświadczymy bowiem dialogów ani opowieści z prawdziwego zdarzenia, lecz bardzo delikatnie zarysowane tło, usprawiedliwiające czynności, jakie narzuca odbiorcom gameplay. Taka konstrukcja fabularna wypada zresztą całkiem zadowalająco, gdyż pasuje do skromnej konwencji całości i wywołuje subtelne poczucie wyobcowania. Nieźle komponuje się też z położeniem głównego bohatera, czyli wspomnianego we wstępie nowonarodzonego kosmity. Drobne stworzonko dopiero co otworzyło swoje oczęta, a tym samym stawia pierwsze, tak na marginesie nie do końca samodzielne, kroki.

niedziela, 27 grudnia 2015

Mgła (PC) - recenzja

Gdybyśmy zapytali grupę graczy, z jaką produkcją kojarzy im się mgła, wśród odpowiedzi zapewne niejeden raz zostałaby wymieniona seria Silent Hill. Prawdopodobnie zabrakłoby natomiast pozycji wydanej przez firmę Alawar, mimo że obnosi się z tym zjawiskiem atmosferycznym w tytule. I to nie tylko dlatego, że casualowe gry nie zyskują rozgłosu równego projektom głównego nurtu. Mgła jest bowiem jedną z takich produkcji, która dostarcza raczej letnich emocji. A szkoda, bo nie można jej odmówić pewnego potencjału.

Przedstawiona w grze historia zaczyna się całkiem obiecująco. Susan Wild, którą pokierujemy w trakcie zabawy, jedzie samochodem wraz z córką Rachel mało uczęszczaną trasą. Późna godzina, nienajlepsza pogoda, a także inne, bardziej dobitne sygnały ostrzegają odbiorców, że bohaterki może lada moment spotkać coś niezbyt miłego. I faktycznie tak się staje – pani Wild wjeżdża na kolce rozciągnięte w poprzek drogi, a następnie traci kontrolę nad pojazdem. Kiedy kobieta odzyskuje przytomność, dociera do niej, że rozbite auto stanowi w tej chwili najmniejszy problem. O ile Susan wyszła z wypadku bez większego uszczerbku na zdrowiu, tak nie wiadomo co z Rachel, której nie ma nawet w pobliżu samochodu. Zdenerwowana matka szybko wyrusza zatem na poszukiwania latorośli, docierając w końcu do pewnego domostwa.

czwartek, 24 grudnia 2015

"Family Man" - recenzja


Pieniądze szczęścia nie dają… W Wigilię wszystko może się zdarzyć… Wprawdzie to truizmy, lecz słowa te ciągle mają wzięcie, a szczególnie w okresie świątecznym. Dlatego też nie brak historii, krzewiących rodzinne wartości i osadzonych w czasie, kiedy wielu ludzi absorbują takie sprawy jak prezenty czy ubieranie choinki. Z tego rodzaju tematyką zmierzył się dla przykładu Brett Ratner (m.in. „KasaMowa”, „X-Men: Ostatni Bastion”, seria „Godziny szczytu”), reżyserując film o dość wymownym tytule „Family Man”.

Amerykański obraz, którego światowa premiera miała miejsce w 2000 roku, serwuje odbiorcom połączenie komediodramatu z elementami romansu, a nawet ze szczyptą fantasy. Gwoli ścisłości, większość rzeczy, jakie widzimy w trakcie seansu, trzyma się realizmu. Niemniej kluczową rolę odgrywa tutaj aspekt nadprzyrodzony, bez którego główny bohater nie mógłby stanąć w obliczu takiej a nie innej sytuacji. Otóż przedstawiona w filmie historia koncentruje się na niecodziennych, acz na pierwszy rzut oka zwyczajnych perypetiach Jacka Campbella, biznesmena z Wall Street. Jako że w pracy odnosi sukcesy, zarabia dużo kasy, mieszka w luksusowym apartamencie i jeździ szybkim, drogim autem. Mężczyzna jest przy tym przekonany, że nie potrzeba mu niczego więcej do szczęścia. Czy aby rzeczywiście? Tego właśnie dowie się po wizycie w małym spożywczaku, dokąd zagląda pewnego wigilijnego wieczoru. Chociaż Jack wraca potem do siebie i idzie jak gdyby nigdy nic spać, następnego ranka szybko zauważa, że coś jest mocno nie tak…

niedziela, 20 grudnia 2015

"Renifer Niko ratuje święta" - recenzja

Święta Bożego Narodzenia to nie tylko pora na strojenie choinek, wręczanie prezentów, śpiewanie kolęd czy zajadanie się wigilijnymi specjałami. Wiadomo, że nie wykorzystujemy owych dni wyłącznie do celebrowania stosownych zwyczajów. Jak w każdy inny czas wolny od szkoły lub pracy, pragniemy przy okazji wypocząć. Do najpopularniejszych form relaksu należy oczywiście oglądanie filmów, aczkolwiek w przypadku Bożego Narodzenia preferujemy pozycje o tematyce świątecznej.  I nie myślę o zadowalaniu się samym Kevinem, co w wielu kręgach urosło do rangi tradycji narodowej. Gwiazdkowy repertuar obejmuje szeroki wachlarz tytułów, a jedną z najciekawszych tego rodzaju produkcji jest animacja „Renifer Niko ratuje święta”.

Obraz ten stanowi owoc współpracy czterech krajów europejskich: Finlandii, Danii, Niemiec oraz Irlandii. Tytułowy Niko żyje wraz z matką i resztą stada w cichej leśnej dolinie. Ojciec głównego bohatera służy w Powietrznej Eskadrze Świętego Mikołaja, w związku z czym znany jest młodemu reniferowi jedynie z opowieści rodzicielki. Brak kontaktu z tatą bynajmniej nie przeszkadza malcowi otaczać go podziwem. Nie dość, że papcio nie pracuje u byle kogo, to jeszcze wszyscy członkowie owego oddziału potrafią latać. Umiejętność wzbicia się w przestworza jest największym marzeniem uroczego zwierzaka, który chce w przyszłości pójść w ślady ojczulka i dołączyć do Mikołajowego zaprzęgu. Niestety, silne pragnienie latania nie przekłada się na wymierne efekty, choć maluch ostro ćwiczy.

czwartek, 17 grudnia 2015

"Confetti" - recenzja

„Confetti” to pod pewnymi względami dosyć zabawna historia o rywalizacji i przedślubnej gorączce. Niemniej w ogólnym rozrachunku mamy do czynienia z filmem, który nie rzuca na kolana ani nie zapadnie na długo w pamięć widzów.

Fabuła brytyjskiej produkcji kręci się wokół konkursu, zorganizowanego przez tytułowy magazyn „Confetti”. Zadanie polega na zaprezentowaniu najciekawszego i najbardziej oryginalnego pomysłu na ślub, a na zwycięską parę czeka nagroda w postaci dużego domu. Jako że laureaci dostaną idealny prezent na rozpoczęcie nowej drogi życia, nic dziwnego, iż znajdują się chętni do zademonstrowania swojej kreatywności. Do ścisłego finału docierają tylko trzy pary i to właśnie na ich przygotowaniach skupia się większość akcji obrazu. A co w ogóle proponują owi uczestnicy? Otóż mamy choćby zwolenników nieco staroświeckiego podejścia, którzy pragną zrobić weselisko na modłę musicali z dawnych lat. Druga para zamierza z kolei pobrać się w klimatach sportowych, urządzając ceremonię na korcie tenisowym. I wreszcie ostatni finaliści, paradujący tak, jak ich Bóg stworzył, czyli na golasa.

niedziela, 13 grudnia 2015

"Odmieniec", Philippa Gregory - recenzja

Philippa Gregory, która zasłynęła takimi tytułami jak „Kochanice króla” czy „Biała królowa”, postanowiła zaserwować czytelnikom pewną odskocznię od zbeletryzowanych biografii, aczkolwiek jednocześnie nie porzuciła konwencji powieści historycznej. Tym razem jednak snuje przed nami opowieść o fikcyjnych bohaterach, zamiast skupiać się na postaciach autentycznych. „Odmieniec”, który otwiera cykl o nazwie „Zakon Ciemności”, oferuje pierwsze spotkanie z owymi protagonistami.

Głównymi bohaterami tej osadzonej w średniowiecznej Europie historii są młodzi ludzie o imionach Luca i Izolda. Początek powieści zarysowuje nam tło fabularne, przybliżając wydarzenia, które doprowadziły do późniejszego położenia obu postaci, a tym samym przyszłego splecenia ich losów. On, czyli Luca Vero, to przystojny, inteligentny młodzian i zarazem tytułowy odmieniec. Czym zasłużył sobie na takie miano? Nie do końca pewnemu pochodzeniu, a to dlatego, że pojawił się w życiu rodziców, kiedy ci byli już nie pierwszej młodości. Stąd w wiosce, gdzie mieszkali, krążyły plotki, wedle których chłopak został podrzucony pod drzwi przez istoty nadnaturalne. Ba, zabobonna ludność nie wykluczała nawet, że to być może dziecko demonów. Pogłoski te nie stanęły jednak na przeszkodzie, by Luca wstąpił do klasztoru. Oczywiście nie znaczy to, że młodzieńca ominą komplikacje. A upomną się o niego, gdy z powodu nadto bystrego umysłu ściągnie na siebie oskarżenie o herezję. Niemniej ostatecznie zostaje zwerbowany do specjalnego zakonu, za którego założenie odpowiada sam papież. W ramach służby Vero musi zaś wypełnić szereg misji, przywdziewając szaty inkwizytora.

środa, 9 grudnia 2015

"Bractwo Bang Bang" - recenzja

Upadek apartheidu w RPA pociągnął za sobą wiele zamieszek, a te z kolei nie obyły się bez krwawych ofiar. Media nie pozostawały zaś obojętne na to, co działo się na afrykańskim kontynencie w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Fotografie upamiętniające tamtejsze wydarzenia obiegły cały świat, a szczególnie głośno było o zdjęciach autorstwa grupy ochrzczonej nazwą „Bang Bang Club”.

Oparty na faktach film Stevena Silvera opowiada o losach członków powyższego zespołu w składzie: Greg Marinovich, Kevin Carter, João Silva i Ken Oosterbroek. Mężczyźni zasłynęli uwiecznianiem na zdjęciach okrucieństw, nierzadko wkraczając z aparatami w centrum niebezpiecznych wydarzeń. Przez takie praktyki narażali oczywiście własną skórę. Wszak podczas ostrej wymiany ognia można zarobić kulkę przez czysty przypadek, nawet pozostając całkowicie neutralnym. Dlatego też paczka kumpli i zarazem współpracowników dorobiła się takiego a nie innego określenia.

niedziela, 6 grudnia 2015

Sandra and Woo in the Cursed Adventure - zapowiedź

Nie zamierzam zbytnio wnikać, jakie to podejrzane strony oglądała w sieci Sandra, lecz wyjątkowo dziwny wirus w jej komputerze raczej nie wziął się z niczego. Cóż, przynajmniej nadarzyła się okazja, by dziewczyna przeżyła pakiet oryginalnych przygód. W sumie to i dobrze, bo gracz powinien się przy tym całkiem nieźle bawić.

Produkcja, za którą stoi niezależne studio Feline Fuelled Games z Niemiec, bazuje na popularnym internetowym komiksie „Sandra and Woo”, tworzonym przez Olivera Knörzera (fabuła) i Puri "Powree" Andini (ilustracje). Warto jednocześnie dodać, iż to pierwsze wcielenie serii w postaci gry. Tytułowi bohaterowie projektu, czyli wspomniana we wstępie dziewczynka oraz jej gadający szop Woo, żyją sobie w miarę normalnie na przedmieściach, acz nie stronią od towarzystwa oryginalnych przyjaciół, np. artystycznie uzdolnionej piromanki Larisy. Wątpliwe jednak, by spodziewali się, co może spotkać ich z powodu netbooka, a właściwie świństwa, które skądś się przyplątało i zagnieździło w systemie.

wtorek, 1 grudnia 2015

Arctic Alive - zapowiedź


Są takie gry, które wzbudzają nieokreślone odczucia, a jednocześnie przykuwają uwagę odbiorców. Tak właśnie podziałały na mnie informacje odnośnie niezależnego Artic Alive. Nie wiem, czy ów projekt okaże się moją bajką. Niemniej zdecydowałam się poświęcić parę słów temu skromnemu, acz pod pewnymi względami ciekawemu „indyczkowi”.

O istnieniu tejże produkcji dowiedziałam się w trakcie przeglądania tytułów zgłoszonych do programu Steam Greenlight. Co istotne, Arctic Alive, nad którym pracuje jeden człowiek – Dima Kiva, dopisało tam szczęście. Gra jest już więc w gronie propozycji, które uzyskały wystarczającą ilość przychylnych głosów i trafią do oferty sklepu firmy Valve. Kiedy to dokładnie nastąpi? Na chwilę obecną nie jest znana konkretna data premiery, ale raczej nie tak prędko, skoro opublikowane materiały graficzne pochodzą z wersji alfa. Już teraz wiadomo natomiast, że z grą będą mogli zapoznać się użytkownicy systemów Windows i Linux.