środa, 29 marca 2017

"Turniej" - recenzja

„Turniej” w reżyserii Scotta Manna to trochę takie „Igrzyska śmierci” dla dużych chłopców. Kule świszczą, krew się leje, a wszystko po to, by najlepszy killer zgarnął kupę szmalu. Przegranym nie pozostaje zaś nic innego jak tylko wąchać kwiatki od spodu.

Sama idea współzawodnictwa, gdzie klucz do sukcesu tkwi w rozlewie krwi, istnieje zresztą od dawna. Jej korzenie wykraczają przecież daleko poza czasy kina – wystarczy wspomnieć starożytne starcia gladiatorów. Swoją drogą, porównanie do wojowników, którzy tłukli się na rzymskich arenach, pada nawet w kontekście jednego z głównych bohaterów tego brytyjsko-amerykańskiego filmu akcji. No dobra, ale jak wyglądają te konkretne zmagania? Otóż tytułowy turniej odbywa się co siedem lat w losowo wybranym mieście, stawiając naprzeciw siebie zawodowych zabójców z różnych zakątków świata. Uczestnicy mogą namierzać swoje położenie dzięki specjalnym nadajnikom, które przy okazji pomagają też śledzić ich poczynania organizatorom całej zabawy, wraz z kamerami monitorującymi daną miejscowość.

Czemu zawodnicy zgłaszają się z własnej woli? Owszem, to profesjonaliści w dziedzinie odbierania życia, lecz przegrana oznacza definitywny koniec. Ano główny wabik stanowi tutaj kasa, która dodatkowo podsyca chęć udowodnienia sobie i reszcie, że jest się mistrzem nad mistrzami. Co jak co, ale 10 milionów dolców piechotą nie chodzi. I nie ma w tym żadnego przekrętu, gdyż tzw. kierownicy bajzlu, wespół z zaproszonymi widzami, dysponują naprawdę grubą forsą. Na dokładkę, nie brak wśród nich ludzi u władzy, którzy za sprawą rozległych możliwości manipulują mediami i opinią publiczną, by zatuszować popisy morderców. Zrzucając przykładowo winę na wypadki drogowe czy domniemane ataki terrorystyczne, urządzają więc swoiste igrzyska w myśl zasady „kto bogatemu zabroni”.

Mydlenie oczu osobom postronnym bynajmniej nie urasta do rangi kluczowego wątku, który posłużyłby do prawienia moralizatorskich traktatów o przekraczaniu granic dla rozrywki. Ot, drobny, choć dość istotny klocek fabularny, żeby w miarę usprawiedliwić przedstawione wydarzenia. Jak zasygnalizowałam na wstępie, w „Turnieju” liczy się rozwałka, a ta wypada całkiem efektownie. Sceny akcji bywają rzeczywiście brutalne, lecz zostały nakręcone z odpowiednią dynamiką. Zabójcy dużo strzelają, obijają konkurentów, łamią im to i owo, zarazem przykładając ręce do paru wybuchów. Ba, mamy również popis widowiskowego biegania w wykonaniu twórcy freerunningu – Sébastiena Foucana, któremu powierzono drugoplanową postać Antona Bogarta, jednego z uczestników morderczych zawodów.

Obraz Scotta Manna ogląda się nieźle, mimo że im dalej w las, tym więcej naciąganych momentów, każących przymykać oko na logikę. Produkcji nie można jednak odmówić  dosyć przyzwoitej konstrukcji scenariusza. Film już na starcie sprawnie wprowadza nas w turniejowe realia i pokazuje, że organizowana zabawa to nie przelewki. Zobaczymy wtedy m.in. krwawy finał wcześniejszej, rozegranej w Brazylii edycji, co jednocześnie ma na celu prezentację Joshuy Harlowa (w tej roli Ving Rhames), ówczesnego zwycięzcy i faworyta do kolejnego lauru. Jego entrée jest częścią zaznajamiania odbiorców z pozostałymi ważnymi postaciami, które przeważnie także robią za przykłady do demonstracji reguł gry. A gdy ruszy nowy turniej – tym razem w brytyjskim mieście Middlesbrough, nie zabraknie dodatkowych komplikacji. Po pierwsze, wśród uczestników znajdzie się zabójca żony Harlowa, o czym akurat kierownictwo bardzo dobrze wie. Po drugie, ktoś nagle zechce tak namieszać, że dobitnie odczuje to pewien Bogu ducha winien, acz niewylewający za kołnierz ksiądz.

Wprawdzie w szranki stanie 30 zawodowców, ale większość spełni funkcję bezimiennych randomów, których szybki marny los nikogo nie zaskoczy. Od razu zaznaczam, że nie uważam takiego posunięcia za minus. Dzięki temu fabuła zostaje bowiem należycie skondensowana i pozwala skupić się na najistotniejszych bohaterach. Ci na szczęście potrafią zapaść w pamięć. Prócz posępnego mściciela Joshuy i zwinnego Antona, nie sposób pominąć urodziwej Kelly Hu w roli Lai Lai Zhen, której CV zawiera info o pracy dla triady. Kobieta jako jedyna przejmie się pechowym klerykiem – ojcem MacAvoyem (Robert Carlyle), kiedy ten nieświadomie wyląduje w centrum afery. O ile Lai Lai zdolna jest zatem do współczucia, tak szalony Teksańczyk Miles Slade (Ian Somerhalder) nie grzeszy z kolei pozytywnymi emocjami ani nie zyska niczyjej sympatii. To psychol, który czerpie chorą frajdę z mordowania, a jego licznik ofiar nie zamyka się na współzawodnikach. Przybliżając postać Slade’a, twórcy mogli sobie tak na marginesie odpuścić wstawkę z zastrzeleniem psa, bo i bez tego wielu ludzi zapewne miałoby ochotę powiesić drania za jaja. Wiadomo – to fikcja, lecz okrucieństwu wobec zwierzaków mówię stanowcze NIE, a usunięcie owego fragmentu nie zubożyłoby tu przekazu.

Reasumując, „Turniej” to kino klasy B, które powinno zadowolić fanów gatunku, o ile ktoś nie ma wygórowanych oczekiwań. Nie uświadczymy w tej produkcji zmyślnych wolt fabularnych ani nadmiernego realizmu, ale w zamian znajdziemy żwawe tempo oraz charakterystyczne dla reprezentowanej konwencji sekwencje. W związku z powyższym, jeżeli lubicie odmóżdżające akcyjniaki, możecie dać szansę omawianemu tytułowi, gdybyście natrafili kiedyś na niego w telewizji.



--------------------------------------------------
Tytuł polski: Turniej
Tytuł oryginalny: The Tournament
Reżyseria: Scott Mann
Scenariusz: Gary Young, Jonathan Frank, Nick Rowntree
Obsada: Robert Carlyle, Kelly Hu, Ian Somerhalder, Liam Cunningham, Ving Rhames, Sébastien Foucan
Gatunek: akcja, thriller
Produkcja: Wielka Brytania, USA
Rok premiery: 2009
Czas trwania: ok. 90 minut

4 komentarze:

  1. Nie jestem fanką filmów akcji - nigdy nie mogę wysiedzieć przy nich dłużej niż pół godziny ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja z kolei lubię takie kino, acz generalnie sięgam po różne gatunki, kierując się tym, że w każdym można trafić zarówno na lepsze, jak i gorsze obrazy. Z sensacyjnych szczególnie lubię klasykę, np. "Szklaną pułapkę" czy "Zabójczą broń". "Turniej" nie może się równać z najlepszymi reprezentantami gatunku, to nie pierwsza liga, lecz mimo wszystko ma swoje plusy i mnie wciągnął. :)

      Usuń
  2. Film z 2009 roku, był więc szybciej niż Igrzyska śmierci w wersji kinowej. Z książką pokrył się niemalże na styk. :)

    OdpowiedzUsuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.