wtorek, 18 kwietnia 2017

Saucer-Like (PC) - recenzja



Wśród płodów wirtualnej branży nie brakuje tytułów, pod wpływem których ożywają dyskusje typu „Czy gry to sztuka?”. Do tego artystycznego nurtu niewątpliwie zalicza się również Saucer-Like, niezależna przygodówka prosto z Hiszpanii. I choć nie błyszczy niczym diament bez skazy, z pewnością będę ją wspominać jako intrygujące doświadczenie, a twórców projektu wpisuję na listę wartych obserwowania autorów.

Saucer-Like, którego producentem jest studio Fosfatina Ediciones, a wydawcą firma Tizona Interactive, zaprasza odbiorców na mistyczną wyprawę do siedziby klanu strażników lasu. To ludzie całym sercem oddani zamieszkiwanej ziemi i przyrodzie ogółem, stanowiącej dla nich dziedzictwo, o jakie muszą dbać z najwyższą troską. Owszem, mają swoje obowiązki, które powinni wypełniać, by osada prawidłowo funkcjonowała. Stąd pośród członków społeczności znajdziemy więc dla przykładu kowala. Niemniej wioskowe życie podporządkowane jest naturze i tak się składa, że zawitamy tam w dniu przeprowadzenia bardzo ważnego rytuału.


Razem czy osobno?

Przed perspektywą uczestnictwa w kultywowanych od pokoleń obrządkach staje także grywalny bohater – młodzieniec o imieniu Yanagi, lecz podkreślić trzeba, iż chłopakiem targają z tego powodu solidne wątpliwości. Mianowicie nasz protagonista rozpatruje obranie odmiennej od dominującej tradycji drogi, aczkolwiek klanowe reguły dopuszczają możliwość pójścia taką ścieżką. Gwoli ścisłości, to odrębny rytuał przeznaczony dla samotników, poszukujących swojego miejsca świecie. Co wybierze Yanagi? Młodzian musi szybko podjąć tę ciężką decyzję, od której zależy, czy umocni więzi z plemienną wspólnotą, czy – jako zdeklarowany outsider – ostatecznie odetnie się od pozostałych.

Ambitnie, klimatycznie…

Wprawdzie hiszpańska produkcja nie kreśli przed graczami rozległej epopei, ale ten skromny w gruncie rzeczy wycinek z życia tajemniczego klanu pozwala poznać ludzi, którzy mają swoje radości i smutki (m.in. dobroduszną babcię Mizuko, sympatyczną dziewczynkę Umi czy wzdychającego do leśnej boginki Ishę). Co istotne, losy Yanagiego oraz jego rodaków posłużyły deweloperom do pochylenia się nad rolą jednostki w społeczeństwie. Sądzę, że całkiem dobrze wywiązali się z powziętego założenia, zarówno w kontekście większej grupy ludzi, jak i zawężonego grona najbliższych człowiekowi osób. Oprócz tego, przedstawiona historia zawiera elementy animizmu, a to za sprawą wspomnianego wcześniej silnego przywiązania bohaterów do natury. W myśl owej koncepcji członkowie plemienia spostrzegają bowiem otaczającą ich przyrodę jako byty obdarzone duchowym pierwiastkiem, a także siedliska różnych bóstw.


Fabuła Saucer-Like operuje wyrazistymi, acz zarazem dość symbolicznymi i oszczędnymi środkami, poniekąd zachęcając w ten sposób do dodatkowych interpretacji. Refleksyjnemu charakterowi opowieści sprzyja zaś specyficzna, jakby odrealniona i poetycka atmosfera, którą bez dwóch zdań potęguje nietuzinkowa warstwa audiowizualna. Nastrojowa muzyka, jaka towarzyszy naszej wędrówce, świetnie wpasowuje się w medytacyjną konwencję przygodówki. Dwuwymiarowa szata graficzna wzbudza natomiast skojarzenia z produkcjami anime oraz stricte artystycznymi animacjami, które celują w gusta dojrzałych koneserów niebanalnego kina. Ręcznie rysowane plansze przypominają stare płótna, a do tego zostały zdominowane przez brązy i beże – nawet zieleń zdaje się być nasiąknięta owymi kolorami. Nie wypada mi ponadto pominąć przerywników filmowych, które zwracają uwagę bardzo dobrą realizacją i dokładają swoje trzy grosze do pozytywnych wrażeń estetycznych.

… i z łyżką dziegciu

Dotychczas wyrażałam się o recenzowanym tytule praktycznie w samych superlatywach, a przecież na wstępie zasygnalizowałam, iż nie uświadczymy ideału. Co wobec tego nie zagrało? Powiem tak – gdyby twórcy zdecydowali się na tradycyjny film animowany, Saucer-Like z powodzeniem mogłoby być pokazywane na odpowiednich festiwalach, a i niewykluczone, że zdołałoby zgarnąć jakieś wyróżnienia. Należy jednak pamiętać, iż mamy do czynienia z grą, choć z ambicjami wykraczającymi poza wybrane medium. I to pod kątem wirtualnej rozrywki muszę też ową pozycję ocenić, lecz tu niestety pojawia się kilka zgrzytów. Otóż we właściwej części gry widać, że Yanagi porusza się nieco sztywno, a pośpiech raczej nie leży w jego zwyczaju. Kolejne zastrzeżenie dotyczy napisów. O ile nie przeszkadza mi rezygnacja z voice actingu, tak przydałoby się dopieścić angielskie teksty. To swoją drogą raz zrobiono, bo testowałam produkt po wypuszczeniu patcha poprawiającego pewne błędy w tłumaczeniu. Co prawda nie siedziałam z lupką nad każdym zdaniem, ale pomimo tego zauważyłam parę „kwiatków”.


Saucer-Like to krótka gra na jeden wieczór – przy pierwszym podejściu, kiedy dokładnie węszyłam po wszystkich kątach i dopiero poznawałam uniwersum przygodówki, zmieściłam się w dwóch godzinach. Rozgrywka obejmuje typowe dla gatunku konwersacje, zbieranie różnych gratów oraz inne interakcje z elementami otoczenia. Zadania, z jakimi się zmierzymy, nie są skomplikowane, a ich obecność została uzasadniona przez wątek klanowych rytuałów. Niemniej szkoda, że nie wydłużono czasu zabawy właśnie na rzecz większej liczby trudniejszych zagadek. Wszak pomysł ze swoistymi próbami, które ewentualnie musi przejść nasz chłopaczyna, to podatne podłoże do serwowania graczom rozmaitych łamigłówek. System dialogów zyskałby z kolei na dopracowaniu – gdy przykładowo popchnęłam w jednej lokacji fabułę do przodu, rozmowa z przebywającą na danym terenie postacią nadal uwzględniała stare kwestie zamiast je wymazać (w zamian trzeba było opuścić planszę i wrócić, by zwyczajnie nie zastać już owego delikwenta).

Artyzm z grzeszkami

Podsumowując, tytuł autorstwa Fosfatina Ediciones posiada niezaprzeczalne zalety, lecz również nie ustrzegł się niedoskonałości. Po stronie minusów mamy niedostatki w aspektach technicznych, a wśród plusów brylują kontemplacyjny klimat oraz przeżycia, jakich dostarcza atrakcyjna oprawa audiowizualna, wraz ze skierowaną do dojrzałych odbiorców historią. Jeżeli zatem naszłaby Was chrapka na niewymagającego point and clicka i jednocześnie szukalibyście artystycznych doznań, warto rozważyć wtedy propozycję od hiszpańskiego studia. Sama w ogólnym rozrachunku nie żałuję poświęconego czasu, no i trzymam kciuki za dalsze plany deweloperów, licząc, że w przyszłości zaoferują graczom nie tylko równie interesujące eksperymenty z formą, ale też większy szlif niżli przy perypetiach Yanagiego.




---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Tizona Interactive.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.