poniedziałek, 10 lipca 2017

"Dolina umarłych", Tess Gerritsen - recenzja

Wśród współczesnych powieści nie brak popularnych serii z pogranicza thrillera, sensacji, a także kryminału. Jeffery’emu Deaverowi zawdzięczamy dla przykładu książki o Lincolnie Rhyme i Amelii Saschs, podczas gdy Lee Child regularnie tworzy kolejne historie, których bohaterem jest Jack Reacher. Portfolio Tess Gerritsen obejmuje zaś m.in. cykl o pracującej w bostońskiej policji detektyw Jane Rizzoli oraz sądowym patologu – dr Maurze Isles. Po przeczytaniu wyśmienitej „Doliny umarłych”, w której występują obie panie, wiem, że powinnam czym prędzej nadrobić zaległości i sięgnąć po pozostałe tytuły z ich udziałem.

W omawianej odsłonie cyklu Maura udaje się do Wyoming na konferencję patologów, gdzie spotyka Douga Comleya, dawnego znajomego z lat studenckich. Towarzyska pogawędka uświadamia kobiecie, że jest zbyt poważna i nadto stara się kontrolować. Gdy więc pan Comley proponuje wspólną wycieczkę do górskiego schroniska wraz z jego córką oraz przyjaciółmi, dr Isles przystaje na pomysł dołączenia do grupy. Dla protagonistki to nie tyle szansa na ogólne wyluzowanie, co złapanie chwili oddechu od własnych zmartwień, zwłaszcza iż tkwi w kłopotliwym romansie z niejakim Danielem. Doug emanuje natomiast optymistycznym i żywiołowym nastawieniem, dostrzegając pozytywne aspekty nawet przy takich rzeczach jak popełnianie błędów czy niespodziewane komplikacje. Jego słowa okażą się jednak złowieszczym proroctwem w odniesieniu do dalszego toku fabuły, bo przecież coś musi pójść mocno nie tak.

„Dolina umarłych” stanowi świetny dowód na to, że amerykańska pisarka potrafi stopniować napięcie i niepokojącą atmosferę. Gdy na początkowym etapie podróży wycieczkowicze zahaczają o starą, acz czynną stację benzynową, pozwalają sobie na drobne żarty z przypominającej skansen placówki. Czytelnik słusznie z kolei przeczuwa, że wkrótce nikomu nie będzie do śmiechu. Niczym w dreszczowcach i horrorach, których bohaterowie zapuszczają się na jakieś zakuprze. Dokładnie tak jest w przypadku Maury, Douga i jego paczki – GPS więcej miesza niż pomaga, gubiąc trasę, zamiast zaprowadzić do celu. Na domiar złego, śnieg sypie coraz gęściej, a w okolicy nie widać żywej duszy. Pojawiają się pierwsze rysy konfliktu, duże problemy z autem oraz zanik zasięgu w komórkach – niby oczywiste chwyty, lecz jakże skuteczne w swym oddziaływaniu. A kiedy zmuszona do pieszej wędrówki grupa przedziera się przez śnieżne zaspy, łatwo wyobrazić sobie dyskomfort nieszczęśników, tym bardziej że dodatkowo towarzyszy im silny wiatr.

Takie warunki przełożyły się na udane wykorzystanie motywu postaci, które wylądowały w odciętym od świata miejscu. Wprawdzie turyści docierają do osady o nazwie Królestwo Boże, ale marna z tego pociecha, skoro wioska świeci pustkami. Bliższe oględziny przyczyniają się do zwiększenia klimatu zaszczucia oraz mnożenia kolejnych pytań. Mianowicie ów rejon najwyraźniej zajęła niegdyś wspólnota religijna, wiodąc egzystencję wedle ustalonych zasad i zamieszkując identyczne domy. Tylko gdzie się oni wszyscy podziali? I czy aby na pewno nikogo tutaj nie ma? No bo skąd to wrażenie bycia pod czyjąś obserwacją? A może chodzi jedynie o figle ze strony skołowanego umysłu? Co istotne, pani Gerritsen zdołała uzyskać zamierzony efekt również w tych momentach, gdy nie dzieje się nic konkretnego. Wystarczają jej wówczas same emocje ludzi, którzy znaleźli się w beznadziejnym położeniu.

Do tej pory poświęcałam uwagę wyłącznie Maurze Isles, nie wspominając o drugiej protagonistce serii – Jane Rizzoli. Czy oznacza to, że druga z wymienionych kobiet została wyprawiona na swoisty urlop? Otóż nie, choć fabuła z wiadomych powodów bardziej skupia się na jej przyjaciółce. Jane nie omieszka bowiem rozpocząć intensywnych poszukiwań, co w późniejszych partiach utworu przyniesie pewną zmianę konwencji. O ile w pierwszej połowie powieści mamy thriller z nutką grozy, tak w drugiej przybiera na sile sensacyjno-kryminalny koloryt, utrzymując przy tym kapitalne budowanie napięcia. Kiedy jakiś czas po zniknięciu Maury zostaje odnaleziony samochód ze spalonymi ciałami, policjantka nie odpuszcza, mimo że sporo czynników przemawia za śmiercią pani patolog. W trakcie śledztwa dochodzą zatem nowe fabularne klocki, które oczekują na wyjaśnienie. Co więcej, pisarka z godną pochwały precyzją rozstawia poszczególne pionki na literackiej szachownicy, zarazem otaczając je sukcesywnie odsłanianą woalką tajemnicy. Ponadto zostaniemy uraczeni zwrotami akcji, które pomagają zarówno uzyskać brakujące odpowiedzi, jak i jeszcze bardziej docenić wprawne pióro autorki.

Reasumując, „Dolina umarłych” to obowiązkowa pozycja dla fanów wszelkiej maści thrillerów. W powieści tej nie uświadczymy przypadkowych wydarzeń ani sztucznych przedłużaczy, gdyż poszczególne elementy historii zostały elegancko rozlokowane i logicznie ze sobą powiązane. Warto przy okazji nadmienić, iż obecny tu wątek ugrupowania religijnego umożliwił amerykańskiej literatce zabranie głosu w sprawie sekt oraz manipulacji, jakie panują w szeregach takich społeczności. Innymi słowy, Tess Gerritsen podarowała odbiorcom rozrywkę na bardzo wysokim poziomie.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Dolina umarłych
Tytuł oryginalny: Ice Cold / The Killing Place
Autor: Tess Gerritsen
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 400

2 komentarze:

  1. "Dolina umarłych" to najlepsza książka z całej serii. Miałam ciarki na plecach przez cały czas. Masz rację co do stopniowania napięcia, jest idealne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak dotąd z serii Isles/Rizzoli przerobiłam tylko "Dolinę Umarłych", więc nie mam jeszcze porównania z pozostałymi tomami cyklu - w międzyczasie zapoznawałam się jeszcze z innymi autorami. Jednak i tak w końcu się muszę zabrać dalej za tę serię. Nawet jeśli inne odsłony nie chwycą tak mocno jak "Dolina...", liczę, że dostanę co najmniej przyzwoitą rozrywkę. :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.