sobota, 14 października 2017

"Prawdziwy cud", Nicholas Sparks - recenzja


Motyw duchów nie jest zarezerwowany wyłącznie dla opowieści grozy – czy to krwawych horrorów, czy ich subtelniejszych krewniaków, które stawiają na sugestywny klimat. Przypomina o tym chociażby Nicholas Sparks, wykorzystując taki wątek w swoim spécialité de la maison, czyli romantyczno-obyczajowej historii. Ogólna tematyka „Prawdziwego cudu” nie odbiega bowiem od innych książek słynnego autora, za sprawą których amerykański pisarz cieszy się sympatią mnóstwa czytelników.

Większość akcji utworu rozgrywa się w fikcyjnym miasteczku Boone Creek na terenie Karoliny Północnej, zrodzonym z inspiracji Sparksa amerykańskim hrabstwem Pamlico. Tam właśnie trafia Jeremy Marsch, nowojorski dziennikarz śledczy, którego specjalizację stanowią artykuły dotyczące zjawisk nadprzyrodzonych. Mężczyzną nie kieruje bynajmniej chęć podążania za tanią sensacją ani ślepa fascynacja wszystkim tym, co niezwykłe. To człowiek twardo stąpający po ziemi. Przekonany, że pełni ze swoim publicystycznym piórem ważną służbę, znajduje naukowe wyjaśnienia pewnych fenomenów, a także demaskuje potencjalnych oszustów wśród uzdrowicieli i posiadaczy talentów mediumistycznych. Do Boone Creek sprowadza go zresztą praca – Jeremy podejmuje się zadania rozgryzienia zagadki świateł, jakie nawiedzają lokalny cmentarz.

Plotki i legendy przypisują tajemnicze migotanie duchom, z których to skwapliwie uczyniono turystyczną atrakcję. Ba, można nawet kupić specjalne koszulki! Tom Gherkin, tutejszy burmistrz, liczy więc, że wizyta pana Marscha przyniesie odpowiednie profity, najlepiej w postaci materiału promującego region. Tymczasem rzetelnemu żurnaliście zależy po prostu na prawdzie i racjonalnym wytłumaczeniu zaistniałej sytuacji. Dlatego nie tylko przetrząsa biblioteczne archiwa, lecz również pojawia się wyekwipowany w sprzęt do tropienia aktywności paranormalnej, by dzięki temu wynik jego badań był nie do podważenia przez entuzjastów takowych gadżetów. Jak jednak wcześniej zasygnalizowałam, domniemane zjawy posłużyły autorowi za swoisty środek do celu tudzież motor napędowy, który ściąga Jeremy’ego do Boone Creek. Otóż na tym delikatnie zarysowanym, acz istotnym wszak tle rozkwitnie uczucie pomiędzy dziennikarzem a miejscową bibliotekarką Lexie Darnell.

Choć przez głowę Lexie przewinie się myśl, czy reportaż Jeremy’ego finalnie nie zaszkodziłby okolicy, nie odmawia mu pomocy, udostępniając różne materiały. Na dokładkę, czuje do faceta miętę, ale nie od razu rzuca się w męskie ramiona, bo pamięta o przykrych doświadczeniach z przeszłości. Nowojorczyk też nie narzeka na nadmiar szczęścia w miłości, skoro ma za sobą nieudane małżeństwo. Mimo to pragnie zacieśnić nową znajomość, zaś Sparks nakreśla jej rozwój w łatwy do przewidzenia sposób. Uprzejme relacje szybko przeskakują zatem do etapu flirciarskiego niekiedy koleżeństwa, bohaterowie dowiadują się coraz więcej o sobie, jedno dostrzega urok drugiego i vice versa, tyle że u kobiety dochodzi wyżej wspomniany lęk przed zaangażowaniem. Do tego mamy kogoś przeciwnego romansowi owej dwójki (zauroczonego bibliotekarką Rodneya), a także taką osobę, która mocno kibicuje protagonistom – przemiłą babcię Lexie o imieniu Doris.

„Prawdziwy cud” czyta się w ogólnym rozrachunku przyjemnie i na pewno nie uważam poświęconego lekturze czasu za stracony. Relacje międzyludzkie, wespół z motywacjami poszczególnych postaci, nie trącą fałszem, a ponadto dobrze wypadają małomiasteczkowe realia. Owszem, w Boone Creek – jak praktycznie wszędzie – nie zawsze wszystko układa się kolorowo, lecz dominuje tutaj sielska w gruncie rzeczy atmosfera. Niemniej czegoś według mnie zabrakło, by dać się porwać przedstawionym na kartach książki wydarzeniom. Zwyczajnie bywały momenty, które niewiele wnosiły do całej opowieści, w efekcie nieco osłabiając zainteresowanie perypetiami bohaterów. Takiego wrażenia ani przez chwilę nie wywoływał przykładowo „Wybór”, inny, swoją drogą znacznie ciekawszy tytuł od Nicholasa Sparksa, z jakim się w tym roku zapoznałam.

Moje końcowe kręcenie nosem oczywiście nie jest równoznaczne z odradzaniem omawianej dziś pozycji. Powtarzam – to sympatyczna w odbiorze historia o miłości, przystrojona symbolicznym i zarazem kluczowym dla fabuły posmakiem niesamowitości. Odbywając tę czytelniczą podróż, prześledzimy losy protagonistów, których czeka konfrontacja dotychczasowych przekonań z bieżącą rzeczywistością. Panna Darnell, jak już pisałam, dostanie szansę wyzbycia się nieufności wobec mężczyzn, a i pan Marsh będzie musiał parę kwestii przemyśleć, włącznie ze swoim stosunkiem do występowania cudów. Co prawda nie uświadczymy zaskakujących zwrotów akcji czy pochłaniających na amen epizodów, lecz jest przyzwoicie, aczkolwiek nie na miarę najlepszych dokonań amerykańskiego literata.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Prawdziwy cud
Tytuł oryginalny: True Believer
Autor: Nicholas Sparks
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 384

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.