poniedziałek, 13 listopada 2017

Little Kite (PC) - recenzja


Mary wiodła niegdyś szczęśliwą egzystencję u boku męża Marka, a z ich związku narodził się sympatyczny chłopczyk o imieniu Andrew. Niestety, śmierć ukochanego małżonka zburzyła dotychczasową harmonię. Co gorsza, próba zastąpienia dziecku ojca poprzez powtórny ślub dała efekt odwrotny do zamierzonego. Zamiast oczekiwanego spokoju, matkę i syna dotyka bowiem koszmar, jaki niekiedy niesie ze sobą smutna proza życia…

Przygodówka Little Kite to komercyjny remake darmowego The Kite (2012 r.), a jej opracowaniem zajął się autor pierwowzoru – Anatolii Koval, który kieruje niezależnym Anate Studio z Ukrainy. Trzon fabuły pozostał bez zmian w stosunku do starszej gry, tym samym stawiając odbiorców naprzeciw trudnej, acz bardzo ważnej pod kątem społecznym tematyki. Ściślej rzecz ujmując, deweloper bierze tutaj na warsztat alkoholizm wespół z przemocą domową. Jak zasygnalizowałam we wstępie, scenariusz produkcji przybliża nam losy przedwcześnie owdowiałej Mary oraz małoletniego Andrew, którzy na własnej skórze doświadczają tego rodzaju problemów. A wszystko to przez Olivera, drugiego męża kobiety. Kłopoty zawodowo-finansowe sprawiają, że mężczyzna regularnie sięga po wysokoprocentowe napoje. Pijaństwo odbiera mu zaś resztki samokontroli, w efekcie czego nie ma oporów przed podniesieniem ręki na swoich bliskich.


Mieszkając z wrogiem

Przedstawiona w grze historia od początku wytwarza dość przygnębiającą atmosferę, co bynajmniej nie przemawia na jej niekorzyść. Wręcz odwrotnie, szybko i celnie uświadamia, jak dramatyczna sytuacja panuje u rodziny Mary. Pani domu niby stara się widzieć dobre strony poślubienia Olivera, gdyż ten czasami bywa ponoć trzeźwy, lecz przymykanie oczu na jego agresywne zachowanie nie poprawia wzajemnych relacji. Swoją drogą, do protagonistki zacznie w pewnym momencie docierać, iż tak dłużej być po prostu nie może. Jednocześnie da się dostrzec drobne światełka pośród otaczającej bohaterów beznadziei, i to w większym stopniu niż przy ogrywaniu nieodpłatnego The Kite. Obecność tych swoistych promyków zawdzięczamy natomiast innemu rozłożeniu akcentów, co na szczęście nie zaszkodziło mocnemu wydźwiękowi całej opowieści.

Jedną z takich fabularnych różnic jest chociażby rozbudowanie roli synka, dla którego wyobraźnia stanowi formę ucieczki od bolesnej rzeczywistości. Już w pierwszych minutach rozgrywki możemy – jako Mary – zagadać naszą pociechę, by dowiedzieć się, że Andrew nazywa siebie superbohaterem, chroniącym fikcyjne miasto przed arcyłotrem Olivetronem. Chyba łatwo zgadnąć, kto najprawdopodobniej zainspirował brzdąca przy wymyślaniu ksywy draba? Ba, Anatolii Koval zabierze nas dosłownie w głąb umysłu chłopca, pozwalając zwiedzić świat zrodzony z dziecięcej fantazji. Mimo że te surrealistyczne sekwencje zostały skażone mrokiem, to one próbują udzielić malcowi lekcji radzenia sobie z rozpaczą. Dzięki takiemu zabiegowi jeszcze bardziej uwypuklono motyw tytułowego latawca (po angielsku „kite”), służącego za punkt zaczepienia dla dobrych wspomnień. Do tych ostatnich zalicza się z kolei pamięć o zmarłym ojcu, któremu nowa, wydana w 2017 roku wersja odebrała funkcję domowego kata, przerzucając ją na ojczyma.


Życiowy dramat w przygodówkowej szacie

Co się tyczy technicznych aspektów produkcji, Little Kite to tradycyjny point and click, oferujący graczom przystępną obsługę przy pomocy myszki. By otworzyć ekwipunek, wystarczy wskazać kursorem górną część ekranu, a hotspoty ujawnia specjalna ikona w lewym dolnym rogu. Przygotowane przez dewelopera zadania, których poziom trudności waha się od bardzo prostego do umiarkowanego, obejmują zagadki oparte na zbieraniu i używaniu przedmiotów oraz parę niezbyt wymagających łamigłówek. Wprawdzie nie zabraknie fragmentów zaczerpniętych z pierwszego „Latawca”, lecz twórca dokonał w nich kreatywnych przeróbek, zamiast zadowalać się niewolniczym kopiarstwem. Przykładowo, szykowanie kanapki dla dziecka pociągnęło za sobą więcej czynności niżli to miało miejsce w darmowym poprzedniku. No i mamy przecież totalne novum, czyli oniryczną chłopięcą wędrówkę, która chętniej spogląda ku abstrakcyjnym pomysłom. Nie wspominając o tym, że syn urósł tu do rangi pełnoprawnego grywalnego bohatera.

W odróżnieniu od starszej krewniaczki, która lokowała szare sylwetki na tle posępnych beży i granatów, Little Kite operuje znacznie bogatszą kolorystyką, aczkolwiek trzyma się dosyć przytłumionej sfery barw. Co istotne, stonowana paleta pasuje do poruszanej problematyki, tym bardziej że właściwą akcję osadzono na terenie przeciętnego blokowiska. Dwuwymiarowej grafice nie można odmówić estetycznego wykonania, a dodatkowym atutem są statyczne i stylizowane na komiksowe kadry cutscenki. Szkoda tylko, iż animacje pozostawiają wiele do życzenia. Marsz przypomina ślizg, a do tego postaci zdają się chwiać, kiedy jedynie stoją. Oliver jest nawet bardzo chybotliwy, tyle że akurat jego usprawiedliwia nadmiar promili. Ponadto, odnotowałam minimalne zaciachy podczas wyimaginowanej sceny z pewną piętrową konstrukcją. A jeśli chodzi o udźwiękowienie, nie zamierzam narzekać. Muzyka potrafi uderzyć w przejmujące struny, sprawdzając się jako klimatyczny akompaniament. Dialogi występują za to wyłącznie w formie tekstowej, ale nie odczułam z tego powodu dyskomfortu.


Słowem zwieńczenia

Decydując się na nowo opowiedzieć graczom historię o rodzinnej patologii, Anatolii Koval skutecznie rozwinął swoją pierwotną wizję, choć nadal mamy czynienia ze skromnym projektem. Little Kite proponuje odbiorcom nieskomplikowaną i krótką, bo maksymalnie około trzygodzinną rozgrywkę. Niemniej to w ogólnym rozrachunku przyzwoity point and click, którego warstwa narracyjna co prawda nie funduje nam fabularnych wolt, lecz z powodzeniem podejmuje dojrzałe i aktualne tematy.



---------------------------------------------------

Tekst napisany dla Przygodomanii i tam również można go przeczytać, zaglądając pod ten adres.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.