piątek, 19 stycznia 2018

Broken Age (PC) - recenzja


Jeżeli za danym projektem stoi taka branżowa legenda jak Tim Schafer, można spodziewać się, że otrzymamy co najmniej dobrą produkcję. Nic więc dziwnego, iż twórca m.in. kultowych Psychonauts i Grim Fandango nie miał problemów z podbiciem serc darczyńców na Kickstarterze. Czy efekt prac Schafera oraz jego studia Double Fine Productions zasłużył na olbrzymie zaufanie ze strony graczy? Częściową odpowiedź poznaliśmy pod koniec stycznia 2014 roku, kiedy to zadebiutował pierwszy akt Broken Age. Ponad rok później nadchodzi druga część przygodówki, dzięki czemu możemy rzucić okiem na całość tej nietuzinkowej historii.

Projekt początkowo funkcjonował jako Double Fine Adventure i pod taką właśnie nazwą wkroczył w 2012 roku na Kickstartera. Kampania crowdfundingowa zakończyła się zawrotnym sukcesem – zdołano zebrać ponad 3 miliony dolarów, podczas gdy niezbędne minimum wynosiło 400 tysięcy zielonych. Mimo wszystko twórcom nie starczyło pieniędzy na realizację całej gry za jednym zamachem i w takim kształcie, jaki odpowiadałby ich ambicjom. Stąd zatem wynikła decyzja o podzieleniu produkcji na dwa akty. Co prawda odstęp dzielący premiery poszczególnych rozdziałów okazał się dosyć spory, ale nie zmienia to faktu, że fani przygodówek mają zdecydowanie więcej powodów do radości niż lamentowania.

Broken Age funduje odbiorcom surrealistyczną opowieść, która stanowi swoistą mieszankę gatunków science fiction i fantasy. Głównymi bohaterami gry są Vella Tartine oraz Shay Volta – dwoje nastolatków pochodzących z zupełnie odmiennych środowisk. Dziewczyna żyje wraz z rodziną w malowniczej wiosce, która specjalizuje się w wyrobach cukierniczych. Niestety, pewien czynnik sprawia, że nie można określić tej mieściny mianem idealnej sielanki. Co jakiś czas zjawia się tam ogromne monstrum Mog Chotra, któremu lokalna ludność składa ofiary w postaci młodych dziewcząt. O dziwo, prawie wszyscy mieszkańcy wioski traktują wizyty potwora jako pretekst do świętowania, i to nawet wtedy, kiedy muszą poświęcić własną latorośl. Tak się składa, że Vella dostępuje wątpliwego zaszczytu i zasila grono „szczęśliwych wybranek”. Panna Tartine nie zamierza jednak biernie poddawać się losowi, uważając, że lepiej podjąć walkę niż akceptować niesprawiedliwe zasady.


Shay Volta mieszka z kolei na statku kosmicznym, gdzie towarzystwa dotrzymują mu mniej bądź bardziej zaawansowane formy sztucznej inteligencji, w tym gadające sztućce-roboty. O dobro chłopaka nad wyraz gorliwie dba komputer pokładowy, który posiada silnie rozwinięty instynkt macierzyński. Pozornie Shay nie powinien skarżyć się na swoją dolę, żyjąc w bardzo komfortowych warunkach. Niemniej w chwili, gdy poznajemy naszego protagonistę, bycie niańczonym od pewnego czasu go nuży. Wszak to już całkiem wyrośnięty chłopak i jak niejeden jego rówieśnik, marzy o mocniejszych wrażeniach. A do takich atrakcji trudno zaliczyć programowane przez główny komputer misje, które przypominają zabawy dla przedszkolaków. Dlatego też Shay postanawia położyć kres tej dziecinnej rutynie.

Konsekwencje decyzji bohaterów najsilniej zaznaczają się w następnym akcie produkcji, którego fabuła startuje dokładnie w momencie zakończenia pierwszej części (tak na marginesie zwieńczonej w bardzo intrygujący sposób). Jak łatwo zgadnąć, działania Velli i Shaya nie pozostały bez wpływu na otoczenie oraz inne postacie. Drugi rozdział udziela ponadto wielu wyjaśnień, włącznie z ujawnieniem naczelnego czarnego charakteru. Co najważniejsze, w przypadku pary głównych protagonistów dochodzi do swego rodzaju odwrócenia ról. Później to Shay spędza większość czasu pośród baśniowych scenerii, natomiast dziewczynie przyjdzie wędrować po futurystycznych lokacjach.

Konstrukcja scenariusza pociągnęła za sobą spory odsetek znajomych miejsc i twarzy w drugim akcie Broken Age. Automatycznie nasuwa to pytanie, czy twórcy nie chcieli poniekąd pójść na łatwiznę. Według mnie – nie, a jakiekolwiek tego typu stwierdzenia byłyby krzywdzące dla Schafera i jego ekipy. Taki zabieg nie tylko korzystnie wpływa na spójność fabuły, lecz również przyczynia się do wzmocnienia wymowy całej historii. Pierwszy akt można bowiem odczytać jako manifest młodzieńczej samodzielności, a także potrzebę uniezależnienia się i odcięcia od ustalonych przez dorosłych zasad. Kolejny rozdział pozwala zaś na dalsze interpretacje w tym kierunku. Mianowicie Shay i Vella muszą poradzić sobie w warunkach znacznie odbiegających od ich wcześniejszego życia, dzięki czemu losy bohaterów zdają się nawiązywać do początków prawdziwej dorosłości.


Chociaż produkcja podejmuje dojrzałe i skłaniające do refleksji tematy, nie brak jej baśniowego wdzięku, sympatycznej atmosfery ani humoru. Warto przy tym podkreślić, że przygodówka od Double Fine nie próbuje być na siłę śmieszna, racząc nas w zamian nienachalnymi żartami. Swoje trzy grosze do komizmu dokładają też zręcznie nakreśleni bohaterowie, wśród których natkniemy się na zabawnych i zarazem oryginalnych osobników. Do takich postaci zaliczają się dla przykładu guru w podniebnym miasteczku Meriloft – Harm’ny Lightbeard, jego najwierniejszy sługa F’ther czy mieszkający w samotnej chatce drwal Curtis.

Broken Age reprezentuje gatunek przygodówek, a co za tym idzie – rozgrywka opiera się na klasycznych dla takich pozycji zadaniach. Tak więc czeka nas eksploracja otoczenia, rozwiązywanie zagadek ekwipunkowych i logicznych, a także przeprowadzanie rozmów, w obrębie których staniemy niekiedy przed koniecznością doboru konkretnych kwestii dialogowych. Charakterystyczną cechę produkcji stanowi praktyczna funkcja polegająca na swobodnym przełączaniu się pomiędzy grywalnymi bohaterami. Jeżeli zatem utkniemy przy zadaniach Velli, wystarczy spojrzeć, co akurat porabia Shay i vice versa. Ukończenie całości powinno nam zająć z grubsza dwanaście godzin, przy czym na przejście pierwszego aktu potrzeba około czterech, a drugiego – dwukrotnie więcej czasu.

Debiutancki rozdział jest zarówno krótszy, jak i łatwiejszy od swojego następcy. Po premierze pierwszej części wiele osób kręciło nosem na niezbyt wymagający gameplay, zwłaszcza w porównaniu z przygodówkami, które królowały w latach dziewięćdziesiątych minionego stulecia. Otwarcie Broken Age faktycznie serwuje nam bardzo proste wyzwania, ale mniej doświadczeni odbiorcy nie muszą za to obawiać się nadmiernych frustracji. Sytuacja ulega gwałtownej zmianie wraz ze startem kolejnego aktu, którego stopień skomplikowania zadowoli starych wyjadaczy. Oprócz tego, drugi rozdział kładzie silniejszy nacisk na przeskakiwanie pomiędzy naszymi podopiecznymi. Na dalszych etapach zabawy skorzystamy z tej opcji częściej, gdyż pomaga ona zdobyć cenne wskazówki, a sam finał bazuje na współpracy obu postaci. Co ciekawe, nagły wzrost poziomu trudności koresponduje z fabularnymi założeniami gry i tematyką dorosłości. Skoro bohaterowie próbują potem odnaleźć się w nowych realiach, to na swój sposób logiczne, że napotkają poważniejsze przeszkody.


Audio-wizualna oprawa Broken Age zasługuje na ogromne uznanie. Utwory, jakie skomponował weteran branży Peter McConnell (autor muzyki m.in. do gier firmy LucasArts), pasują do tego, co oglądamy na monitorze. W parze ze świetnym soundtrackiem idzie voice acting w wykonaniu prawdziwych profesjonalistów, w tym takich gwiazd jak Elijah Wood czy Jack Black. Oryginalna grafika posiada niezaprzeczalny urok, ciesząc oczy malarskim sznytem. Ba, już w początkowych minutach zabawy miałam wrażenie, że oglądam ożywione obrazy. Mimo że w drugim akcie dominują znane plansze, ich wystrój został poddany pewnym modyfikacjom. Żadnych zastrzeżeń nie wzbudza również płynna animacja postaci. Dodam jeszcze, że można tu mówić o tzw. filmowości w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Otóż twórcy pamiętają o odpowiedniej pracy kamery i zbliżeniach na twarze w stosownych momentach, lecz nigdy nie spychają rozgrywki na dalszy plan.

Jeżeli kochacie przygodówki i niebanalne historie, nie wahajcie się nad odwiedzeniem fantastycznego świata Broken Age. Zespół pod batutą Tima Schafera spisał się na medal, podarowując odbiorcom intrygujące uniwersum oraz satysfakcjonującą rozgrywkę w duchu starej szkoły gatunku. Wiem, że po raz kolejny sypię pochwałami, ale losy Shaya Volty i Velli Tartine są naprawdę godne polecenia. Temu tytułowi po prostu nie można odmówić ani profesjonalnego wykonania, ani artystycznego zacięcia. Brawo!



---------------------------------------------------

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją w maju 2015 roku na łamach portalu Save!Project, lecz ze względu na przynależność gatunkową gry, a także wysoką jakość tytułu, zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.