sobota, 10 lutego 2018

"Człowiek z Sankt Petersburga", Ken Follett - recenzja

Ken Follett to pisarz z tak wyrobionym nazwiskiem, które mało komu nie obiło się dotąd o uszy. Słynny brytyjski autor napisał chociażby wyśmienite „Filary ziemi”, fundując czytelnikom klimatyczną podróż do epoki średniowiecza. „Człowiek z Sankt Petersburga”, który powstał przed wyżej wymienionym dziełem, przenosi zaś odbiorców w znacznie późniejsze czasy, aczkolwiek nadal mamy do czynienia ze swoistą wyprawą po przeszłości.

Główna akcja utworu rozgrywa się w roku 1914, praktycznie tuż przed wybuchem I wojny światowej. Anglia pragnie zawrzeć przymierze z Rosją, by zyskać dodatkowego sojusznika w obliczu rosnącej siły Niemiec. Dzięki staraniom Winstona Churchilla udaje się doprowadzić negocjacje do decydującej fazy, jaką jest wizyta księcia Aleksieja Orłowa. Nim jednak sprawa zostanie faktycznie dopięta na ostatni guzik oraz z korzystnym dla brytyjskiego rządu wynikiem, nastąpić jeszcze muszą finalne rozmowy. W tych natomiast – jako reprezentant angielskich interesów – ma wziąć udział lord Stephen Walden, prywatnie mąż Lydii, rosyjskiej arystokratki, a także krewnej carskiego wysłannika. W ukryciu i poniekąd po drugiej stronie barykady, czyha z kolei Feliks Krzesiński. To anarchista, który przybywa do Londynu, żeby zabić Orłowa, a tym samym przekreślić szansę na zawarcie umowy pomiędzy dwoma państwami.

„Człowieka z Sankt Petersburga” można zaliczyć do thrillerów szpiegowskich, a zatem do gatunku, w którym Follett całkiem wyraźnie zaznaczył swoją obecność (wystarczy wymienić dla przykładu „Igłę”). Fabuła nie poskąpi fragmentów skupionych na próbach zamachu oraz zręcznych ucieczkach Feliksa, gdyż przyjazd Krzesińskiego przestanie być od pewnego momentu tajemnicą, wzmagając czujność angielskich służb prawa. Mamy ponadto wspomniane wcześniej plany polityczne, acz pisarz na tym nie poprzestaje. Już samo osadzenie losów bohaterów w takich, a nie innych realiach podpina też tytuł pod nurt beletrystyki historycznej, zwłaszcza że autor zadbał o wiarygodne zarysowanie ówczesnego tła społecznego. I wreszcie typowo obyczajowe motywy, wespół z burzliwym romansem. Ten ostatni co prawda został przed laty brutalnie przerwany, lecz jego skutki nadal odciskają piętno na najważniejszych dramatis personae.

Ken Follett stawia na wielowątkową strukturę, która przewyższa dość rozczarowujący „Skandal z Modiglianim”, ale nie wypada aż tak koncertowo jak w „Filarach ziemi”. Nie zrozumcie mnie źle, bo autor porządnie posklejał wszelkie elementy składowe swojej historii. Przykładowo, aktywny w tamtych czasach ruch sufrażystek pojawia się na drodze Charlotte, przeżywającej okres buntu córki Waldenów. Walka o prawa kobiet i dziewczyna marząca o niezależności to dobre zestawienie, więc cieszy fakt, iż brytyjski literat splótł te dwie konkretne kwestie ze sobą. Niemniej odniosłam wrażenie, że pióro Folletta lepiej sprawdza się przy pokaźniejszych rozmiarów fabułach. Słowem, im dłuższa książka, tym bardziej dana opowieść rozwija skrzydła. Dlatego sądzę, że „Człowiek…”, który, w porównaniu z opasłymi „Filarami…”, jest niemal chudziną, zyskałby na poszerzeniu swoich gabarytów. Pomogłoby to zżyć się z bohaterami, czego tu niestety mi brakowało.

W sumie dobrze, lecz mogło być lepiej. Tak najkrócej podsumowałabym moje odczucia związane z lekturą. Follett zdołał udanie połączyć prywatne dramaty ze społeczno-historycznym kontekstem, a ów mariaż osiąga satysfakcjonujące apogeum w finałowych partiach utworu, najsilniej wygrywając na nutach ponoszenia różnych konsekwencji. Szkoda jednak, że całość nie została przedstawiona w bardziej rozbudowanej formie.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Człowiek z Sankt Petersburga
Tytuł oryginalny: The Man from St. Petersburg
Autor: Ken Follett
Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 400

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.