Historii o zemście powstało już wiele i jeszcze niejedna taka opowieść z pewnością ujrzy światło dzienne. A jak zapowiada się podejmująca tenże motyw manga „Kagurabachi”? Oto recenzja pierwszego tomu serii autorstwa Takeru Hokazono.
Cykl, który trafił do Polski za sprawą wydawnictwa Studio JG, traktuje o burzliwych losach 18-letniego Chichiro. To on pełni tutaj rolę anioła zemsty, pragnącego wyrównać rachunki z mordercami swojego ojca – Kunishige Rohukiry. Gwoli ścisłości, rodziciel protagonisty wylądował niegdyś na celowniku groźnych czarowników, którzy postanowili położyć łapska na wykuwanych przez mężczyznę katanach. Mieczach nie byle jakich, bo nasączonych magią. Jednakże bandziorom nie udało się skraść wszystkich egzemplarzy, a ten jeden, którego nie zabrali, posłuży głównemu bohaterowi do realizacji swej mścicielskiej misji.
Co istotne, pierwsze strony debiutanckiego tomu pokazują czytelnikom, jak wyglądało życie chłopaka trzy lata przed właściwą akcją. Chichiro, mający wówczas 15 lat, wiedzie akurat spokojną egzystencję wraz z ojcem. To udany i treściwy obraz rodzinnej codzienności młodzieńca, a także skontrastowane, lecz nie trącące sztucznością przedstawienie postaci Kunishige. Tata naszego bohatera jest bowiem w kuźni odpowiednio skupiony na pracy, natomiast w innych scenach, które przemycają subtelne akcenty komediowe, zachowuje się totalnie na luzie i daleko mu do śmiertelnie poważnego faceta.
Niemniej wkrótce następuje zmiana klimatu w stosunku do początkowych kart mangi. Gdy Chichiro jest już pełnoletni, na próżno szukać u niego dawną pogodę ducha. To ciemno odziany, poważny młodzian o surowym obliczu oraz z blizną na twarzy, który skrywa w sobie mnóstwo nienawiści za doznane krzywdy. Jako mściciel zamierza też odzyskać skradzione przez zabójców katany, w czym pomaga chłopakowi chociażby przyjaciel jego ojca – Shiba. Oczywiście poznamy wtedy więcej postaci, np. poszukiwaną przez czarowników dziewczynkę o imieniu Char czy szereg złoli, obejmujący zarówno członków mafii, jak też magicznie uzdolnionych delikwentów.
Generalnie Takeru Hokazono stawia na szybkie tempo i nie stroni od rozlewu krwi, co nie dziwi zważywszy na motyw przewodni fabuły. Należy równocześnie zaznaczyć, że mamy do czynienia z historią sięgającą po gatunkowe klisze, przy czym typowe rachu-ciachu mieczem zostało wzbogacone o elementy nadprzyrodzone. Ogółem dzieje się sporo i na nudę nie narzekałam, lecz tzw. efektu WOW też nie uświadczyłam. Od razu uprzedzam, że bynajmniej nie jestem zmęczona tematem zemsty. Wręcz przeciwnie, lubię takiego rodzaju opowieści, w tym m.in. mangi „Gdy zapada zmrok” i „Wyroki Marii” czy filmy z Keanu Reevesem grającym Johna Wicka.
Pierwszy tom „Kagurabachi” można ponadto uznać za zwięzłe wprowadzenie do realiów świata przedstawionego. Do alternatywnej Japonii, w której, poza tradycyjnymi gangsterami – w tym wypadku członkami yakuzy, istnieją nie tylko czarownicy, ale i magiczny oręż. Wprawdzie na dalszych stronach znajdziemy króciutkie chwile oddechu, lecz królują tu konfrontacje z reprezentantami przestępczego środowiska. Dodam, że na polu wizualnym wszelkie starcia rozrysowano z zachowaniem należytej dynamiki. A skoro już zahaczyłam o ilustracje, generalnie oceniam je jako przyzwoite. Nie jest to pierwsza liga obrazkowa, zaś w rysach twarzy widać pewną kanciastość, lecz estetyczny całokształt daje radę.
W ramach podsumowania pozwolę sobie wrócić do zadanego na wstępie pytania o to, jak zapowiada się manga spod ręki Takeru Hokazono. Otóż debiutancka część serii wypada przyzwoicie, a zatem całość, o ile nie będzie przeciągana na siłę, ma szansę okazać się niezłym cyklem, lecz - póki co – nie posiada w sobie znamion tytułu wyrywającego z kapci. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że „Kagurabachi” to trochę taki odpowiednik niezbyt wyszukanych fabularnie, choć zdolnych zaciekawić filmów akcji klasy B. Słowem, można przeczytać, zwłaszcza w obliczu apetytu na opowieść o zemście suto podlaną sensacyjnym sosem i nadnaturalnymi akcentami. Nie należy jednak oczekiwać wykwintnego dania, tylko coś bliższego fast foodom.
Odniosłem wrażenie, że będzie to kotlet do obiadu. Budżetowa firma mająca jedynie zabić czas. Nie jest tragiczne, ale jak się skończy to od razu człowiek zapomni.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZ historii o zemście to najbardziej lubię powieść "Hrabia Monte Christo". :)
OdpowiedzUsuń