Ricka Riordana
kojarzę głównie z serią „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, aczkolwiek jego
twórczość nie ogranicza się wyłącznie do tego cyklu. W portfolio amerykańskiego
autora znajdziemy choćby powieść „Big Red Tequila”, z którą miałam ostatnio
styczność. Nie ukrywam, iż do lektury w niemałym stopniu skłoniły mnie miłe
wspomnienia po pojedynczym spotkaniu z przygodami Percy’ego. Jednakże nie tylko
młody syn Posejdona i kredyt zaufania dla pióra Riordana były tu tzw.
czynnikiem decydującym. „Big Red Tequila” zalicza się bowiem do kryminałów, a
tego typu historie od dawna mogą liczyć na moje względy.
Głównym
bohaterem omawianego utworu jest Jackson „Tres” Navarre, który chce pracować
jako prywatny detektyw pomimo braku stosownej licencji. Nie można mu za to
odmówić śledczej smykałki, w czym przypuszczalnie zasługa ojcowskich genów. Natomiast
dzięki mistrzowskiemu opanowaniu sztuki Tai Chi Chuan, umie wyjść cało z
ewentualnych bitek. Poza tym, lubi pić tequilę, a jego czarny kot Robert
Johnson gustuje z kolei w tradycyjnych meksykańskich daniach zwanych
enchiladami. Naszego protagonistę poznajemy w momencie, gdy powraca do
rodzinnego miasteczka San Antonio w Teksasie. Dziesięć lat temu dosłownie
stamtąd uciekł, zszokowany śmiercią ojca – Jacksona Navarre, który pełnił
wówczas funkcję szeryfa i został zabity w niezbyt jasnych okolicznościach. Co
istotne, m.in. ta właśnie sprawa sprowadza Tresa na stare śmieci. Niemniej facet
przyjmuje teraz zgoła odmienną postawę wobec tragedii i wszczyna prywatne dochodzenie,
zamiast próbować o wszystkim zapomnieć.