„Blair Witch
Project” i „Ostatni egzorcyzm” łączy nie tylko stylistyka found footage, lecz
również fakt, iż sequele obu produkcji porzuciły tę konwencję na rzez
tradycyjnego filmu. Niestety, odejście od formuły paradokumentu nie wyszło owym
kontynuacjom na dobre. Zarówno oceny krytyków, jak i wpływy z kinowych kas
okazały się znacznie niższe niż w przypadku pierwowzorów. Po obejrzeniu drugiej
części historii pewnego opętania, z przykrością muszę stwierdzić, że obraz
zasłużył sobie na taki los.
„Ostatni
egzorcyzm. Część 2”, za którego kamerą stanął Ed Gass-Donnelly, rozpoczyna się
tuż po wydarzeniach przedstawionych we wcześniejszej odsłonie serii. Główną
postacią uczyniono tym razem doskonale znaną z poprzedniego filmu Nell Sweetzer.
Cierpiąca na utratę pamięci dziewczyna trafia do ośrodka dla młodych kobiet po
przejściach, aby mogła ułożyć sobie nowe, lepsze życie. Początkowo wszystko zdaje
się zmierzać ku dobremu, gdyż inne panny z domu opieki akceptują Nell. Ona sama
lubi zresztą towarzystwo koleżanek, a ponadto znajduje pracę i wpada w oko
sympatycznemu chłopakowi.
Powrót
na łono normalności nie oznacza jednak, że dalsze losy Nell upodobnią się do
perypetii protagonistów „M jak miłość” czy „Klanu”. Biednej dziewczynie
niestety nie jest dane zaznać szczęścia ani spokoju. Problemy, jakie napotka,
okazują się oczywiście dziwniejsze niż kłopoty przeciętnego bohatera
telenoweli. Panna Sweetzer stopniowo zaczyna bowiem czuć się obserwowana, a
także widzieć i słyszeć różne rzeczy. Coraz bardziej namacalne oznaki zła
odbierają jej zaś nadzieję na osiągnięcie stabilizacji życiowej, powoli uświadamiając,
iż demoniczne siły ponownie przystępują do działania.