Duży dom,
malownicza okolica, przystępna cena… W tym musi tkwić jakiś haczyk. Jeżeli
jednak trzeba oszczędniej gospodarować pieniędzmi, lepiej nie wybrzydzać i
korzystać z oferty, póki można. Na ewentualny żal z powodu niefortunnego zakupu
przyjdzie zaś później pora. Tak też jest w przypadku bohaterek filmu pt. „Dom
na końcu ulicy”.
Elissa
i jej matka Sarah przeprowadzają się do małego miasteczka, które sprawia
wrażenie oazy spokoju. Jak łatwo zgadnąć, rzeczywistość nieco odbiega od ich
wyobrażeń. Wprawdzie sama mieścina generalnie wydaje się być w porządku, ale na
pewno nie można tego powiedzieć o okolicy, na terenie której stoi posesja
protagonistek. Mianowicie w bliskim sąsiedztwie znajduje się budynek, gdzie
kilka lat temu doszło do podwójnego zabójstwa. Co więcej, ofiary zostały
zamordowane przez własną córkę. Nieletnia kryminalistka uciekła potem z miejsca
zbrodni i nigdy jej nie złapano. Gwoli ścisłości, tragedia ta nie była
niespodzianką dla Elissy ani Sarah. Obie panie doskonale wiedziały, z czego
wynika niska cena nabytych włości. Zaskoczyła je natomiast inna rzecz, a
konkretnie fakt, iż w domu zabitych pali się światło. Przecież nikt tam ponoć
nie mieszka? Jak się okazuje, mężczyzna, z którym Sarah załatwiała sprawę
sprzedaży, nie raczył wcześniej poinformować, że w owym budynku przebywa Ryan,
syn tragicznie zmarłych Jacobsonów. Mało tego, to dopiero wstęp do sekretów
większego kalibru.