czwartek, 1 sierpnia 2024

"Gachiakuta", tomy 2, 3 i 4 - recenzja

 


Życie w otoczeniu ton śmieci trudno, delikatnie mówiąc, uznać za komfortowe. Jednakże mieszkańcy Otchłani, która na kartach mangi „Gachiakuta” jest ogromnym wysypiskiem, mają jeszcze większy problem niż przebywanie wśród brudu i smrodu jako takie. A to choćby dlatego, że – pod wpływem pewnych czynników – odpady potrafią przeistoczyć się tutaj w śmiertelnie niebezpieczne potwory.


W takich warunkach musi od niedawna funkcjonować młody Rudo, czyli główny bohater publikacji, za której scenariusz odpowiada Kei Urana, a której rozrysowania podjął się Hideyoshi Andou. Protagonista nie miał zresztą lekko już od samego początku, nim trafił do wcześniej wspomnianej Otchłani, określanej również mianem Padołu. W pierwszym tomie serii poznaliśmy go bowiem jako obarczonego piętnem syna kryminalisty. Wprawdzie najpierw mieszkał na zasadniczo lepszym i wyżej ulokowanym obszarze niż wielkie wysypisko śmieci, lecz – mimo wszystko – daleko tam było do luksusów, skoro mowa o slumsach. Niemniej nawet i to się skończyło, gdy na mocy niesprawiedliwego wyroku, chłopak zostaje strącony do feralnego śmieciowiska. Części 2, 3 oraz 4, którym poświęcona jest ta recenzja, kontynuują zaś jego losy w nowym środowisku.


Poznajmy się – ciąg dalszy

Drugi tom przynosi m.in. więcej szczegółów na temat Sprzątaczy – grupy zajmującej się zwalczaniem powstałych ze śmieci bestii (tzw. Gruzów). W tej skądinąd interesującej ekipie nie brak ekscentrycznych osobników, wśród których mamy chociażby eleganckiego Zenkę czy wyluzowaną Riyo. Co szczególnie istotne, skład owej organizacji zasilają zarówno obdarzeni niezwykłymi mocami Dawcy, jak też osoby bez podobnych zdolności (np. posiadający dużą krzepę Gris), acz stanowiące cenne wsparcie dla nadnaturalnie utalentowanych członków. Ba, zajrzymy nawet do Kwatery Głównej Sprzątaczy i dostaniemy wgląd w ich życie po godzinach pracy, kiedy to zaabsorbowani są mniej bądź bardziej poważnymi rozmówkami.



Jako że Rudo również dysponuje niecodziennym talentem, może okazać się cennym nabytkiem dla omówionej w poprzednim akapicie drużyny. Niemniej chłopaka trawią różne problemy natury egzystencjalnej, włącznie z trudnościami w relacjach międzyludzkich i z kryzysami wiary we własne możliwości. To udany zabieg, bo pozwala czytelnikom zbudować silniejszą więź z głównym bohaterem oraz jego najbliższym otoczeniem. Mimo że mamy tu do czynienia z tytułem nastawionym na akcję, takie akcenty są przecież bardzo potrzebne, by lepiej wczuć się w przedstawioną historię.


Uwaga na bossa

O wnętrzu protagonisty nie zapomina też trzeci zeszyt „Gachiakuty”, aczkolwiek centralne miejsce w fabule przypada tym razem walce przez duże W. Owszem, owa manga generalnie nie stroni od efektownych starć, ale czas spędzony przy „trójce” upływa głównie pod znakiem swego rodzaju konfrontacji z bossem, którą rozłożono na etapy. Mianowicie Rudo i spółka stawiają czoła dredziarzowi Jabberowi Wongerowi – potężnemu Dawcy z wrogiej Sprzątaczom grupy, jaką wprowadzono jeszcze pod koniec drugiej odsłony serii. Wandale, gdyż to o nich mowa, także zrzeszają Dawców, lecz ci dla odmiany pełnią funkcję lokalnych bandziorów. Wracając do samej bitki, cieszy fakt, że długość tego starcia nie przeszkodziła twórcom w jego dynamicznym i emocjonalnym przedstawieniu. Co więcej, owa walka została z powodzeniem wykorzystana do rozstawienia kolejnych pionków na fabularnej planszy.



Przydatne informacje i coś dla uśmiechu

Jeśli chodzi o tom nr 4, to nie zaprzestaje on konsekwentnej i skrupulatnej budowy uniwersum wykreowanego na potrzeby mangi. Przykładowo, przygotowaniom do wyprawy na Ziemie Niczyje towarzyszą wyjaśnienia, dlaczego Sprzątacze muszą kompleksowo przyszykować się do tej podróży. Z kolei przystanek w Norze Graficiarzy satysfakcjonująco porusza takie sprawy jak przyczyny stawiania swoistych kopuł nad większymi miastami w Otchłani tudzież istnienie Dawców o mocy malowania, którzy to zarazem specjalizują się w wytwarzaniu talizmanów. Co ciekawe, otwierający „czwórkę” rozdział kładzie spory nacisk na elementy komediowe, lecz takowe posunięcie nie powoduje fabularnego rozdźwięku, zwłaszcza że w innych częściach cyklu przemycano już gdzieniegdzie pierwiastki służące rozluźnieniu atmosfery, by podarować odbiorcom i bohaterom trochę oddechu od bardziej dramatycznych chwil.


Rachu-ciachu

„Gachiakuta” od samego początku kupiła mnie ponadto swoją specyficzną warstwą wizualną. Charakterystyczną cechą komiksowych paneli jest wyśmienite odwzorowanie intensywnego tempa w scenach akcji, dzięki czemu można odnieść wrażenie, że kreska staje się wtedy jakby rozmazana i chaotyczna. Oczywiście nie oznacza to, iż Hideyoshi Andou nie przykłada się do własnej pracy. Wręcz przeciwnie, daje popis świetnego panowania nad swoimi rysunkami. Otóż królujący w pewnych scenach chaos jest w pełni kontrolowany, by z werwą oddać tamtejszy ruch, a także by maksymalnie podkręcić dynamikę podczas walk itp.



Słowem zwieńczenia

Polubiłam Rudo, który – pomimo posiadanej mocy, dużej odwagi i determinacji – nie czuje się niezniszczalny. Za to bywa czasami zagubiony i przez to po prostu… bardziej ludzki. Swoją drogą, pozostałe postacie też zapadają w pamięć, a te pozytywne potrafią wzbudzić sympatię. Doliczając do tego indywidualny styl kreski oraz angażującą fabułę, która to wciąż ma jeszcze przed nami wiele do odkrycia, otrzymujemy jak najbardziej wartą uwagi mangę. I dokładnie tak jest z „Gachiakutą”, w związku z czym nie żałuję dania szansy owej serii. Sądzę zatem, że powinna ona przypaść do gustu niejednemu fanowi opowieści bratających akcję z fantastyką.



4 komentarze:

  1. Nawet mogłabym się na to skusić. Czy mnie śmieciowy świat porwie, na razie trudno określić :D. Ciągle jednak tyle książek do czytania, że coś za mangi się nie zabieram.

    OdpowiedzUsuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.