wtorek, 12 lipca 2016

"Sprawa zielonookiej siostry", Erle Stanley Gardner - recenzja

Choć ogromnym sentymentem darzę prozę Agathy Christie oraz Arthura Conan Doyle’a, doskonale zdaję sobie sprawę, że świat literackich kryminałów nie zamyka się na tychże autorach. Stąd moje regularne wycieczki ku twórczości innych pisarzy, którym nie jest obcy ów gatunek. Tym razem padło na Erle’a Stanleya Gardnera i „Sprawę zielonookiej siostry”, czyli powieść z jego flagowego cyklu o Perrym Masonie.

Zlecenie, jakie otrzymuje główny bohater, od początku zwiastowało kłopoty. I to nie tylko dlatego, że komplikacje są nieodłącznym elementem kryminalnej intrygi. Ba, już pierwsze kilka zdań podsuwa czytelnikowi słuszną myśl, iż szykują się problemy, aczkolwiek jeszcze bez wyłuszczania większych szczegółów. Mianowicie Della Street, sekretarka naszego protagonisty, zdradza swoje złe przeczucia względem nowej klientki szefa – niejakiej Sylvii Bain Atwood. Wprawdzie Perry Mason, wzięty adwokat i zarazem detektyw, bierze pod uwagę nieufność pracownicy, lecz zgadza się przyjrzeć sprawie, z którą przychodzi tytułowa zielonooka kobieta. Pani Atwood niby zdradza zaś naturę swoich problemów, ale tłumaczy wszystko ciut mętnie, co jednak nie zniechęca lubiącego wyzwania mężczyznę.

No to o co tu właściwie biega? Ano dowiadujemy się, iż nad rodziną Sylvii zawisają ciemne chmury, grożące poważnymi nieprzyjemnościami, na czele z utratą reputacji oraz solidnym uszczupleniem majątku. Na horyzoncie czai się szantażysta w osobie dawnego znajomego i współpracownika głowy rodu Bain. W tym miejscu nie wypada mi także pominąć prywatnego detektywa George’a Brogana, który, jak sam twierdzi, obiecuje pomóc uporać się z powyższym kłopotem, oczywiście za odpowiednią opłatą. Niemniej rzeczywiste intencje faceta wyglądają raczej inaczej, bo przez wsparcie przy zakończeniu szantażu rozumie on pośrednictwo podczas przekazywania kasy. Mało tego, panu Broganowi towarzyszy opinia cwanego wyłudzacza, którego wrodzony spryt, wespół z brakiem niepodważalnych dowodów, od lat skutecznie chroni przed kratkami. Perry’ego Masona czeka zatem niełatwe zadanie, zwłaszcza że ktoś przy okazji umrze, a główny bohater znajdzie się w kręgu podejrzanych.

Powieść Gardnera wprost kipi od dialogów, lecz nie uświadczymy efektu przeładowania. Tym bardziej cieszy więc fakt, iż prowadzone przez postacie rozmowy zostały zręcznie rozpisane. W późniejszej partii utworu może nie mają już takiej siły przyciągania jak w pierwszej połowie historii, ale i tak nadal trzeba zaliczyć je do plusów, zdolnych potrzymać zainteresowanie odbiorcy. Zaryzykowałabym też stwierdzenie, że dyskusje z udziałem pana Masona przypominają czasem rozgrywki bądź starcia, gdzie typowa broń ustępuje pola wypowiedziom. Wszak słowo to swoisty oręż dla prawnika, a taką przecież profesję uprawia Perry. Jeden z końcowych rozdziałów rozgrywa się zresztą bezpośrednio na sali sądowej, choć poza nią mężczyzna również wykazuje się swoimi umiejętnościami. Jako przykład niech posłuży pierwsze spotkanie z Broganem. Obaj twardzi zawodnicy, bo starają się nie tracić zimnej krwi. Co do Masona, adwokat stawia przeciwnika w ogniu pytań, kontruje jego odpowiedzi, podważa słowa, acz nie robi tego dosadnie – to w dalszym ciągu konwersacja, która nie przekracza granic kultury. Podobny zabieg zaobserwujemy wtedy, kiedy protagonista rozmawia z innymi postaciami i w prawniczym stylu wypytuje o detale. Bynajmniej nie odbierałam tego zachowania jako wścibstwo, a wręcz przeciwnie – doceniałam profesjonalizm Perry’ego. Co więcej, fachowe łapanie za słówka przydaje mu się w chwili, gdy sam musi tłumaczyć się policji.

Z tego wszystkiego wyłania się wyrazista sylwetka Masona, człowieka oddanego swojej pracy, zawsze gotowego dociec prawdy, a ponadto pragnącego być w porządku wobec klientów. Przy konstrukcji bohatera i wrzucaniu wszelkich sądowych smaczków z pewnością przydało się doświadczenie Gardnera, gdyż amerykański pisarz spełniał się jednocześnie w zawodzie prawnika (tak na marginesie, Perry to alter ego autora). Jeśli chodzi o pozostałe postacie, reszta powieściowej ekipy daje radę, mimo że są bardziej tłem dla najważniejszego protagonisty. Nie brakuje jednak kilku charakterystycznych person, które pozwalają się bliżej poznać. Do takich osobników niewątpliwie należy Brogan. Z jednej strony, ów detektyw potrafi być uprzejmy. Z drugiej, autor dobrze oddaje charakter tego człowieka, ponieważ biją od niego takie cechy jak fałsz czy skłonność do podstępu. W przypadku familii Bainów mamy co prawda oszczędny portret rodzinny, ale na tyle wyraźny, by zorientować się w panujących tam stosunkach. Rzecz jasna bezsprzeczny prym w tej grupie wiedzie zielonooka Sylvia, która jawi się jako pewna siebie kokietka z tendencją do manipulacji. Akurat Perry pozostaje niewrażliwy na wdzięki pani Atwood i nie utożsamiłby się z podmiotem lirycznym piosenki „Przez twe oczy zielone” Akcentu, ale narzeczony jej siostry Hattie już troszeczkę tak.

Podsumowując, książka Erle’a Stanleya Gardnera to przyzwoity kryminał z nieźle skleconą intrygą. Owszem, lektura nie wywołuje przysłowiowego urwania pośladków ani nie oderwie nas na amen od świata zewnętrznego, lecz umie zapewnić przyjemną rozrywkę, która powinna spodobać się sympatykom gatunku. Co istotne, autor zdołał przelać na karty powieści prawniczego ducha, łącząc go z silnym instynktem detektywistycznym. Bo dokładnie taki jest Perry Mason – zdolny adwokat, który prowadzi dochodzenia niczym śledczy z prawdziwego zdarzenia.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Sprawa zielonookiej siostry
Tytuł oryginalny: The Case of the Green-Eyed Sister
Autor: Erle Stanley Gardner
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.