Choć ogromnym
sentymentem darzę prozę Agathy Christie oraz Arthura Conan Doyle’a, doskonale
zdaję sobie sprawę, że świat literackich kryminałów nie zamyka się na tychże
autorach. Stąd moje regularne wycieczki ku twórczości innych pisarzy, którym
nie jest obcy ów gatunek. Tym razem padło na Erle’a Stanleya Gardnera i „Sprawę
zielonookiej siostry”, czyli powieść z jego flagowego cyklu o Perrym Masonie.
Zlecenie,
jakie otrzymuje główny bohater, od początku zwiastowało kłopoty. I to nie tylko
dlatego, że komplikacje są nieodłącznym elementem kryminalnej intrygi. Ba, już
pierwsze kilka zdań podsuwa czytelnikowi słuszną myśl, iż szykują się problemy,
aczkolwiek jeszcze bez wyłuszczania większych szczegółów. Mianowicie Della
Street, sekretarka naszego protagonisty, zdradza swoje złe przeczucia względem
nowej klientki szefa – niejakiej Sylvii Bain Atwood. Wprawdzie Perry Mason,
wzięty adwokat i zarazem detektyw, bierze pod uwagę nieufność pracownicy, lecz
zgadza się przyjrzeć sprawie, z którą przychodzi tytułowa zielonooka kobieta. Pani
Atwood niby zdradza zaś naturę swoich problemów, ale tłumaczy wszystko ciut
mętnie, co jednak nie zniechęca lubiącego wyzwania mężczyznę.
No
to o co tu właściwie biega? Ano dowiadujemy się, iż nad rodziną Sylvii zawisają
ciemne chmury, grożące poważnymi nieprzyjemnościami, na czele z utratą
reputacji oraz solidnym uszczupleniem majątku. Na horyzoncie czai się
szantażysta w osobie dawnego znajomego i współpracownika głowy rodu Bain. W tym
miejscu nie wypada mi także pominąć prywatnego detektywa George’a Brogana,
który, jak sam twierdzi, obiecuje pomóc uporać się z powyższym kłopotem,
oczywiście za odpowiednią opłatą. Niemniej rzeczywiste intencje faceta
wyglądają raczej inaczej, bo przez wsparcie przy zakończeniu szantażu rozumie
on pośrednictwo podczas przekazywania kasy. Mało tego, panu Broganowi towarzyszy
opinia cwanego wyłudzacza, którego wrodzony spryt, wespół z brakiem niepodważalnych
dowodów, od lat skutecznie chroni przed kratkami. Perry’ego Masona czeka zatem niełatwe
zadanie, zwłaszcza że ktoś przy okazji umrze, a główny bohater znajdzie się w
kręgu podejrzanych.
Powieść
Gardnera wprost kipi od dialogów, lecz nie uświadczymy efektu przeładowania.
Tym bardziej cieszy więc fakt, iż prowadzone przez postacie rozmowy zostały zręcznie
rozpisane. W późniejszej partii utworu może nie mają już takiej siły
przyciągania jak w pierwszej połowie historii, ale i tak nadal trzeba zaliczyć
je do plusów, zdolnych potrzymać zainteresowanie odbiorcy. Zaryzykowałabym też
stwierdzenie, że dyskusje z udziałem pana Masona przypominają czasem rozgrywki
bądź starcia, gdzie typowa broń ustępuje pola wypowiedziom. Wszak słowo to
swoisty oręż dla prawnika, a taką przecież profesję uprawia Perry. Jeden z
końcowych rozdziałów rozgrywa się zresztą bezpośrednio na sali sądowej, choć
poza nią mężczyzna również wykazuje się swoimi umiejętnościami. Jako przykład
niech posłuży pierwsze spotkanie z Broganem. Obaj twardzi zawodnicy, bo starają
się nie tracić zimnej krwi. Co do Masona, adwokat stawia przeciwnika w ogniu
pytań, kontruje jego odpowiedzi, podważa słowa, acz nie robi tego dosadnie – to
w dalszym ciągu konwersacja, która nie przekracza granic kultury. Podobny
zabieg zaobserwujemy wtedy, kiedy protagonista rozmawia z innymi postaciami i w
prawniczym stylu wypytuje o detale. Bynajmniej nie odbierałam tego zachowania
jako wścibstwo, a wręcz przeciwnie – doceniałam profesjonalizm Perry’ego. Co
więcej, fachowe łapanie za słówka przydaje mu się w chwili, gdy sam musi
tłumaczyć się policji.
Z
tego wszystkiego wyłania się wyrazista sylwetka Masona, człowieka oddanego
swojej pracy, zawsze gotowego dociec prawdy, a ponadto pragnącego być w
porządku wobec klientów. Przy konstrukcji bohatera i wrzucaniu wszelkich
sądowych smaczków z pewnością przydało się doświadczenie Gardnera, gdyż
amerykański pisarz spełniał się jednocześnie w zawodzie prawnika (tak na
marginesie, Perry to alter ego autora). Jeśli chodzi o pozostałe postacie,
reszta powieściowej ekipy daje radę, mimo że są bardziej tłem dla najważniejszego
protagonisty. Nie brakuje jednak kilku charakterystycznych person, które pozwalają
się bliżej poznać. Do takich osobników niewątpliwie należy Brogan. Z jednej
strony, ów detektyw potrafi być uprzejmy. Z drugiej, autor dobrze oddaje
charakter tego człowieka, ponieważ biją od niego takie cechy jak fałsz czy
skłonność do podstępu. W przypadku familii Bainów mamy co prawda oszczędny
portret rodzinny, ale na tyle wyraźny, by zorientować się w panujących tam
stosunkach. Rzecz jasna bezsprzeczny prym w tej grupie wiedzie zielonooka Sylvia,
która jawi się jako pewna siebie kokietka z tendencją do manipulacji. Akurat
Perry pozostaje niewrażliwy na wdzięki pani Atwood i nie utożsamiłby się z
podmiotem lirycznym piosenki „Przez twe oczy zielone” Akcentu, ale narzeczony
jej siostry Hattie już troszeczkę tak.
Podsumowując,
książka Erle’a Stanleya Gardnera to przyzwoity kryminał z nieźle skleconą
intrygą. Owszem, lektura nie wywołuje przysłowiowego urwania pośladków ani nie
oderwie nas na amen od świata zewnętrznego, lecz umie zapewnić przyjemną
rozrywkę, która powinna spodobać się sympatykom gatunku. Co istotne, autor zdołał
przelać na karty powieści prawniczego ducha, łącząc go z silnym instynktem
detektywistycznym. Bo dokładnie taki jest Perry Mason – zdolny adwokat, który
prowadzi dochodzenia niczym śledczy z prawdziwego zdarzenia.
-------------------------------------------------------------------
Tytuł
polski: Sprawa zielonookiej siostry
Tytuł
oryginalny: The Case of the Green-Eyed Sister
Autor:
Erle Stanley Gardner
Wydawnictwo:
Wydawnictwo Dolnośląskie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.