Kiedy nocna cisza zostanie nagle przerwana chociażby pojedynczym stuknięciem, przeważnie odruchowo odczuwamy niepokój. I to nawet wtedy, gdy nie jesteśmy jedynymi lokatorami w naszym mieszkaniu bądź całym budynku. Dlatego też raczej nikt nie chciałby znaleźć się na miejscu głównego bohatera gry Knock-knock, który co noc widzi i słyszy dziwne rzeczy. Jako że biedak żyje zupełnie sam na odludziu, odpada zrzucenie winy za hałas na własnego kota czy imprezującego sąsiada. Sytuacja rzeczywiście nie do pozazdroszczenia…
Produkcja została opracowana przez studio Ice-Pick Lodge, które słynie z tworzenia nieszablonowych tytułów (m.in. Pathologic, Tension). Knock-knock kontynuuje obraną przez deweloperów ścieżkę oryginalności, przy czym czyni to już poprzez enigmatyczną genezę swoich narodzin. Mianowicie pomysłodawcą projektu jest ponoć anonimowy autor, który wysłał Ice-Pick Lodge e-mail z dokładnymi wskazówkami odnośnie dokończenia jego dzieła. Bez względu na to, ile prawdy tkwi w historii o tajemniczym nadawcy, trzeba przyznać, że cała ta otoczka z powodzeniem wprowadza odbiorców w specyficzny klimat gry.
Szaleństwo w głębi mrocznego lasu
Jak wspomniałam we wstępie, protagonista Knock-knock wiedzie żywot pustelnika. Jego siedziba położona jest pośród leśnych ostępów, gdzie bohater zajmuje się badaniem otoczenia, sprawdzając skład powietrza, ziemi, wody itd. Ów jegomość uważa siebie za człowieka nauki, a co za tym idzie – próbuje zawsze znaleźć na wszystko racjonalne wytłumaczenie. Niestety, światopogląd chłopaka zostaje w ostatnim czasie wystawiony na bardzo ciężką próbę. Nie dość, że nieborak zmaga się z bezsennością, to na dokładkę nękają go nieproszeni goście w postaci różnych zjaw. On zaś musi każdej nocy wytrzymać do świtu i nie zwariować do reszty, co przy takich warunkach wydaje się arcytrudną sztuką.
Twórcom należą się duże brawa za umiejętne wykreowanie sugestywnego nastroju na pograniczu jawy i snu, potęgowanego przez miejsce akcji oraz samego lokatora. Nasz heros chodzi wiecznie zgarbiony z trzęsącymi rękoma, potarganą czupryną oraz przekrwionymi oczami, zachowując się jednocześnie niczym paranoik. Wystarczy raz spojrzeć na monitor, by zacząć powątpiewać w prawdziwość zjawisk wokół bohatera. Z jednej strony, istnieje spora szansa, że cała historia jest po prostu wytworem chorej wyobraźni młodzieńca. Z drugiej, las pełen powykręcanych drzew mógł faktycznie stać się siedliskiem niebezpiecznych istot, które chcą wtargnąć do stojącego w dziczy domostwa. Interpretacja zależy od gracza, ponieważ deweloperzy stawiają na niedopowiedzenia i fabularną oszczędność.
Gdzie czają się strachy
Ekipa z Ice-Pick Lodge nie byłaby sobą, gdyby nie zaimplementowała oryginalnych mechanizmów rozgrywki. W Knock-knock mamy do czynienia z survival horrorem podobnym do zabawy w chowanego. Zasady gry musimy w dużej mierze odkryć na własną rękę, pomijając początkowe wskazówki odnośnie klawiszologii. Na czym z grubsza polegają reguły przetrwania w tym zagadkowym środowisku? Otóż zafundowano nam na przemian dwa rodzaje tzw. etapów „domowych”, poprzetykanych spacerami po lesie. Tak na marginesie dodam, iż wędrówki wśród drzew uważam za jeden z mniej udanych elementów projektu z uwagi na ich monotonny charakter. Wracając do fragmentów osadzonych w czterech ścianach, pierwszy rodzaj obejmuje krótkie obchody lokum bohatera. Chociaż komentarze znerwicowanego protagonisty oraz znajdowane tu i ówdzie kartki z pamiętnika podkręcają atmosferę niepokoju, generalnie partie te są dość spokojne, a co najważniejsze, nie natkniemy się w nich na przeciwników.
Zdecydowanie więcej emocji wzbudza drugi typ etapów, gdzie klucz do sukcesu stanowi wytrwanie do wschodu słońca w towarzystwie nachalnych niemilców. Czas, jaki pozostał do rana, można znacznie przyspieszyć dzięki specjalnym zegarom, pojawiającym się losowo w różnych pomieszczeniach budynku. Z kolei zetknięcie z upiorem powoduje cofnięcie licznika o połowę, a przy kilku takich wpadkach pod rząd czeka nas powtarzanie całego poziomu. Ponadto czas zaczyna powoli biec do tyłu, kiedy postanowimy przycupnąć za komodą czy łóżkiem. Trzeba więc tak przemieszczać się pomiędzy pokojami i piętrami, aby uniknąć tête-à-tête z jakąkolwiek zjawą. Nasz podopieczny idzie żwawszym krokiem w pomieszczeniach z zapalonych światłem, lecz istnieje też druga strona medalu – włączone żarówki ściągają więcej nieproszonych gości. Skąd oni się w ogóle biorą? Przez dziury w ścianach, których nie zdążymy załatać, naprawiając oświetlenie w danej izbie.
Trudy nawiedzonej chaty
W trakcie pierwszych spotkań z Knock-knock myślałam, że odbiję się od tego tytułu właśnie z powodu jego odmienności. Niemniej jednak gra ma w sobie to coś, co pomimo pewnych zgrzytów nie pozwoliło mi przedwcześnie odinstalować przygód zdziwaczałego lokatora. Najlepiej oczywiście odpalać produkcję w nocy, zwiększając w ten sposób uczucie immersji oraz częstotliwość nerwowego podrygiwania na krześle po usłyszeniu podejrzanego hałasu bądź na widok ducha. Nierzadko zabawa bywa frustrująca, przez co projekt nie każdemu przypadnie do gustu. Sama wiele razy pieniłam się w momencie, gdy stawałam przed koniecznością powtarzania etapu, chwilę wcześniej będąc niemalże o włos od świtu. Warto przy tym nadmienić, że zadania nie ułatwia spora ilość elementów losowych. Poza położeniem i liczbą zegarów, zmianom ulega rozkład pomieszczeń oraz miejsca pojawiania się upiorów.
Na jednokrotne zaliczenie produkcji potrzeba około 3,5 godziny, co według mnie jest optymalnym wynikiem. Przy dłuższych posiedzeniach daje się bowiem we znaki dość powtarzalny charakter rozgrywki. Co ciekawe, prócz standardowych dwóch zakończeń istnieje jeszcze inne, a w zasadzie jego brak. Zespół deweloperski z Ice-Pick Lodge nie traktuje graczy pobłażliwie, dopuszczając możliwość przegranej. O naszej porażce przesądza poszarpana linia, która od pewnego momentu wyświetla się w górnej części ekranu. Jeżeli ów pasek zniknie przed dobrnięciem do finału, zamiast napisów końcowych ujrzymy dobitny komunikat „GAME OVER”.
Puk, puk
Audio-wizualna warstwa produkcji jest bezsprzecznie jednym z największych atutów gry, który z pozytywnym skutkiem podkreśla posępny nastrój opowieści o enigmatycznym lokatorze oraz jego równie zagadkowych problemach. Dwuwymiarowa grafika została wykonana w kreskówkowej i zarazem mrocznej konwencji, wzbudzającej delikatne skojarzenia z twórczością Tima Burtona. Wprawdzie muzyki usłyszymy tu niewiele, ale w zamian deweloperzy raczą nas niepokojącym mamrotaniem głównego bohatera oraz solidną dawką realistycznych odgłosów otoczenia. Takie dźwięki jak pukanie, szuranie, szepty czy szaleńczy śmiech pomieszany z płaczem potrafią przyprawić o ciarki na plecach.
Knock-knock to nietuzinkowy survival horror, którego unikalność może przysporzyć mu zarówno przeciwników, jak i zwolenników. Sama nie żałuję czasu spędzonego w nawiedzonej posesji, mimo że zabawa w chowanego z upiorami dawała mi czasami popalić. Komu więc polecić projekt studia Ice-Pick Lodge? Na pewno grze powinni dać szansę amatorzy produkcji z dreszczykiem oraz fani tytułów, które w znacznym stopniu wyróżniają się na tle innych pozycji.
PLUSY:
interpretacyjna swoboda + klimat + oryginalny gameplay + oprawa audio-wizualna
MINUSY:
specyfika zabawy może odrzucić niektórych graczy - potrafi doprowadzić do frustracji - w zbyt dużych dawkach bywa monotonna
Ocena: 7/10
---------------------------------------------------
Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją 11 września 2014 roku na łamach portalu Adventure Zone, lecz zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.
No, nie powiem Julito - robi, robi wrażenie, pozdrawiam .
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam. :) /crouschynca
UsuńKiedyś zaczęłam grać w tą grę i zrezygnowałam. Już do niej nie wróciłam. Leży gdzieś na kupce wstydu ;)
OdpowiedzUsuńJest bardzo specyficzna, co zresztą stanowi swoisty znak rozpoznawczy studia odpowiedzialnego za jej zaprojektowanie. Innych gier tej ekipy jednak jeszcze nie przechodziłam. /crouschynca
UsuńKlimacik nawet fajny. Nie wiem, czy by mnie też czasem nie irytowała. A niespodziewane dźwięki nocą potrafią przestraszyć :D. Tylko ja akurat zwykle zwalam całą winę na kota :P.
OdpowiedzUsuńNo momentami może właśnie frustrować. :)
Usuń