wtorek, 1 października 2024

Propozycje na październikowe granie

 


Mamy już październik, czyli miesiąc, który – za sprawą wieńczącego go Halloween – sprzyja wszelkiej maści grozie i dreszczom. Czy to w formie książek, filmów, czy też gier. Zatrzymajmy się jednak przy tych ostatnich. A to dlatego, że dziś chciałabym podrzucić Wam kilka tytułów,  z którymi miałam bliższy kontakt i które nadają się do grania właśnie w październiku. Rzecz jasna, każda pora jest dobra na spędzanie z nimi czasu, lecz poniższe gry po prostu zawierają mniej bądź więcej motywów kojarzonych z horrorami. Czemu akurat one? Bo tak się składa, że odpalałam je w 2024 r.


Demonologist

Sukces Phasmophobii od studia Kinetic Games zaowocował pojawieniem się na rynku gier innych produkcji, które bazują na podobnych założeniach. A tego typu propozycją jest kooperacyjny horror Demonologist (2023), za którym stoi Clock Wizard Games. Maksymalnie do zabawy mogą przystąpić 4 osoby, lecz w pojedynkę również jak najbardziej da się grać. Ba, chyba jeszcze straszniej wypada samotna eksploracja nawiedzonych budynków, acz w ekipie także zdarzyło mi się niejednokrotnie krzyknąć z przerażenia.



Owszem, to projekt w dużej mierze oparty na tzw. jump scare’ach. Niemniej sprawnie podanych, przez co wykrywanie i wypędzanie duchów przy pomocy stosownych rekwizytów pozwala poczuć się niczym prawdziwy tropiciel zjawisk paranormalnych. Sesje grupowe stanowią także zacną okazję do wspólnych dyskusji o zgromadzonych dowodach na występowanie aktywności nadnaturalnej bądź o ich braku, by następnie wskazać typ kręcącego się w danym miejscu licha. Co więcej, Demonologist zostało w ostatnim czasie wzbogacone o zupełnie nowy obszar do zbadania, a mianowicie dom pogrzebowy.




Dead by Daylight

Wydane w czerwcu 2016 r. Dead by Daylight wciąż dzielnie trzyma się na rynku, a odpowiedzialne za tę grę Behaviour Interactive Inc. nie zapomina o swoim wirtualnym dziecięciu, wypuszczając nowe DLC i organizując kolejne eventy. Tu również można grać w kilka osób, lecz mamy do czynienia z survival horrorem, który oferuje tzw. asymetryczny tryb multiplayer. Oto bowiem maksymalnie czterech graczy wciela się w ocalałych, podczas gdy piąty zawodnik staje po przeciwnej stronie barykady jako potężny morderca, usiłujący ich zabić, zanim naprawią wymaganą liczbę generatorów prądu i zwieją z bieżącej mapy.



Warto wiedzieć, że wcześniej wspomniane wydarzenia specjalne, które trwają przez ograniczony czas, urozmaicają zabawę o dodatkowe warianty. Przykładowo, brałam latem udział w evencie dorzucającym sesje w liczniejszym gronie, a konkretnie tryb stawiający naprzeciw siebie ośmiu ocalałych i dwóch zabójców. Oczywiście najlepiej gra się ze znajomymi, bo wtedy zawsze można pogadać zarówno o samych meczach, czy o zupełnie innych sprawach. Co do horrorowego anturażu, ten dobrze się spisuje. Killerzy wyglądają odpowiednio upiornie, a wśród tematycznych DLC nie brak dodatków ze skórkami na licencji różnych filmowych i growych hitów. Dotyczy to także postaci ocalałych, w związku z czym na mapie mogą biec obok siebie m.in. Ellen Ripley z „Obcego” czy Alan Wake.




Dying Light

Moja przygoda z pierwszym Dying Light teoretycznie rozpoczęła się w roku premiery gry (2015), tyle że w formie książkowego prequela „Dying Light. Aleja koszmarów”. Na wirtualnych ulicach zainfekowanego Harranu pojawiłam się zaś dopiero w 2023 r., przy czym nie dotarłam wtedy zbyt daleko z fabularnymi postępami. Nie dlatego, że gra mnie odrzuciła jako taka. Nic z tych rzeczy, bo doceniam formułę opartą na mariażu parkuru z historią o apokalipsie zombie. Akurat miałam dłuższą przerwę od tytułów z perspektywą pierwszoosobową i przez żwawe wywijanie po dachach oraz ścianach często zaczęło mi się nadto kręcić w głowie z uwagi na chorobę lokomocyjną. Do tego – no cóż – trochę się jednak wystraszyłam, a pierwsza nocna ucieczka przed szczególnie niebezpiecznym przemieńcem przyprawiła mnie o stan niemal przedzawałowy.



Grę Techlandu na pewien czas odłożyłam , ale bynajmniej o niej nie zapomniałam. Gdy więc w lutym 2024 r. udało się zgadać z osobą chętną na przejście produkcji w trybie sieciowej kooperacji, nie wahałam się długo nad powrotem do wykreowanego na potrzeby gry państwa-miasta Harran. Nie ukrywam, był lęk przed konfrontacją z groźnymi zarażonymi – wszak ci zwykli potrafili przytłoczyć rzucając się na gracza w większej grupie, a ci potężniejsi, w tym preferujący ciemność przemieńcy, stanowili jeszcze większe zagrożenie już w pojedynkę. Mimo wszystko nie poddałam się, zaliczając zarówno „podstawkę”, jak i dodatek The Following. A niebawem zamierzam wybrać się do Villedor, czyli miejsca akcji wydanej w 2022 r. „dwójki”. Ponadto czekam na premierę nowej gry z serii – Dying Light: The Beast, która pozwoli ponownie pokierować znanym z debiutanckiej odsłony Kylem Crane.




The Darkness 2

The Darkness 2 z 2012 r., które zostało przyrządzone przez studio Digital Extremes, to następca wypuszczonego w 2007 r. The Darkness. Seria ta powstała na bazie komiksów o tym samym tytule. O ile „jedynka” mnie ominęła, tak „dwójka” długo czekała na swoją kolej w mojej bibliotece posiadanych gier. No i w tym wypadku mogę napisać, że lepiej późno niż wcale. Bo choć po strzelanki nie sięgam zbyt często, The Darkness 2 okazało się nader apetycznym przedstawicielem gatunku FPS. W efekcie przeszłam go więcej niż jeden raz, by zgarnąć wszystkie osiągnięcia na Steamie dla tej właśnie produkcji. A piszę to jako osoba, która nie walczy o komplet „aczików” w każdej grze.



Czym kupiło mnie The Darkness 2? Przede wszystkim mocno angażującą mechaniką, gdyż tradycyjne strzelanie z różnych pukawek zostało z powodzeniem ubarwione używaniem demonicznych macek. Dysponując niezwykłymi mocami, grywalny bohater – Jackie Estacado – może np. rzucać we wrogów przedmiotami lub bezpośrednio ich złapać. Krew leje się zatem gęsto, a zawarta tutaj makabra należycie zgrywa się ze skądinąd wciągającą fabułą, która łączy kryminalną historię o mafijnych porachunkach z paranormalnym horrorem i pierwiastkami naznaczonego tragizmem romansu. Poza tym, polubiłam Jackiego oraz jego kompana – pochodzącego z nadnaturalnej sfery darklinga. Dużym plusem jest też grafika, za pośrednictwem której udanie podkreślono komiksowy rodowód gry. Niemniej wielka szkoda, że cykl nie był dalej kontynuowany, zwłaszcza w obliczu finałowego cliffhangera.




Enigmatis: The Ghost of Maple Creek

Enigmatis: The Ghosts of Maple Creek z 2011 r. to pierwsza część wyśmienitej trylogii gier HOPA, którą opracowało polskie studio Artifex Mundi, mające w portfolio casualowe mieszanki point and clicków i ukrytych obiektów własnej produkcji oraz od zewnętrznych zespołów deweloperskich. Tytuł ten przechodziłam po raz pierwszy jakoś tak niedługo po premierze, lecz w 2024 r. postanowiłam do niego wrócić, by ponownie przeprowadzić śledztwo w butach pewnej pani detektyw na terenie tajemniczego miasteczka Maple Creek. To dochodzenie o dwutorowym charakterze, bo dotyczące poszukiwań zaginionej nastolatki i odzyskiwania utraconych wspomnień grywalnej bohaterki.



Wprawdzie ta rodzima produkcja nie jest horrorem, lecz uważam, że będzie dobrym wyborem, gdyby ktoś szukał opowieści z dreszczykiem w tzw. wersji light. Artifex Mundi zaserwowało bowiem odbiorcom interesujący thriller detektywistyczny z nutami grozy i niesamowitości. Robi to przy tym w taki sposób, że – pomimo operowania popularnymi motywami – autentycznie chce się poznać sekrety tytułowej mieściny, odczuwając równocześnie stosowne napięcie. Swoje trzy grosze do niepokojącego klimatu dokłada także oprawa audiowizualna, która raczy nasze uszy nastrojową muzyką, a oczy pięknymi, ręcznie malowanymi planszami, zdającymi się balansować na pograniczu jawy i snu.



------------------------------------------

Źródło początkowej ilustracji: Pixabay

8 komentarzy:

  1. Hmm... z owej listy grałam jedynie w Enigmatis: The Ghosts of Maple Creek. Faktycznie całkiem zgrabne HOPA. Reszta to dla mnie za duże straszydła :-P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznam, że właśnie pierwsze Enigmatis przekonało mnie do gier HOPA. Cała seria to zresztą według mnie "hopkowa" czołówka. :)

      Usuń
    2. Czasami fajnie zagrać w jakieś HOPA. Ja tam kilka na liście mam, i czasami lubię sobie je przypomnieć ;)

      Usuń
    3. U mnie w bibliotece zostało kilka takich, których jeszcze nie odpaliłam. Ale prędzej czy później na nie też przyjdzie na nie pora. ;)

      Usuń
  2. Wszystkie są ciekawe. Może kiedyś dzięki Twojemu blogowi wreszcie w coś zagram, pozdrawiam Julito .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że znajdziesz kiedyś czas, chęci i tytuły w sam raz dla Ciebie. Również pozdrawiam. / crouschynca (Julita)

      Usuń
  3. Mrocznie... The Ghosts of Maple Creek mnie zaciekawiło. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cała trylogia Enigmatis warta uwagi. :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.