„Kiciusie, koty, sierściuchy” to zbiór 11 opowiadań od różnych autorów, które zrodziły się pod wpływem mruczków. Nie ukrywam, iż właśnie takie miauczące źródło inspiracji przyciągnęło mnie do tej książki. A lektura udowodniła mi, że kocią tematykę można ugryźć na rozmaite sposoby.
Wąsacze, które spotkamy na kartach publikacji dostępnej dzięki wydawnictwu Mięta, pojawiają się czasami na pierwszym, a kiedy indziej na dalszym planie. Ba, nie zabraknie nawet iście niestandardowego potraktowania kociego motywu. Wśród dostępnych tekstów mamy zarówno utwory trzymające się znanej nam rzeczywistości i utrzymane w szeroko pojętych klimatach obyczajowych, jak też opowiadania sięgające po nadprzyrodzone wątki z dreszczykiem.
Na dzień dobry dostajemy historię pt. „Nieszczęścia chodzą parami”, która odwołuje się do przesądu o czarnym kocie i jednocześnie traktuje o ważnym problemie społecznym, bo o toksycznych związkach partnerskich oraz tkwieniu w takowych relacjach. Tekst Tomasza Betchera, będący zresztą jednym z najlepszych, przybliża nam wybrane epizody ze wspólnego życia Karoliny, skłonnego do agresji Błażeja oraz ich kota Ramzesa. Autor celnie sygnalizuje kwestię szkodliwego przywiązania ofiary do przemocowego typa, a przy okazji pomysłowo obala wyżej wspomniany przesąd. Mianowicie mruczek o czarnej sierści jawi się tu jako swoisty anioł stróż dla dobrych serc, próbujący zarazem wymierzyć sprawiedliwość i obnażający występki ludzi o nieczystym sumieniu. A w finale opowieść ta raczy nas przewrotną, lecz satysfakcjonującą kropką nad i.
Co istotne, różnorodność poszczególnych utworów dobrze widać w kolejności ich rozmieszczenia. Po propozycji pana Betchera mamy bowiem „Kota wiedźmy” Karoliny Głogowskiej. Tekst przykuwa uwagę klimatem zagadkowości i niesamowitości z nutą niedopowiedzenia, w czym ma też swój udział czworonóg o srebrnym umaszczeniu, mimo że przemykający raczej w tle. Z kolei „Księżniczka w butach” Magdaleny Kruszewskiej cechuje się humorystyczną konwencją i brakiem jakiegokolwiek mruczka. Głównym bohaterem tej historii jest natomiast ekscentryczny coach kariery i biznesu z retro wąsem oraz o nazwisku Kot. Ów jegomość, niczym mruczek ze słynnej baśni, kombinuje, jak wyswatać klienta z pewną bogatą panną, acz ona sama ma własny przebiegły plan. Zakładam wobec tego, iż stąd mowa w tytule o księżniczce, zamiast o kocie.
Dla odmiany „Poltergeist”, za którym stoi S. J. Lorenc, zręcznie łączy opowieść o duchach z obecnością wiadomych zwierząt w kluczowych rolach. To bardzo dobry tekst z charyzmatycznymi kocimi bohaterami, obejmującymi także pierwszoosobowego narratora. Historia ta podkreśla indywidualizm owych stworzeń oraz ich różnorodność nie tylko pod względami wizualnymi, ale i charakterologicznymi. Do tego paranormalna atmosfera, będąca wynikiem działalności tytułowego poltergeista, również daje radę.
Co do pozostałych opowiadań, najbardziej do gustu przypadły mi wzruszający „Pso(ko)tek” Agi Sany o uroczym piesku, którego fascynują kocie zwyczaje, a także „Gorzki gigant Racucha” Izabeli Żukowskiej o samotnej pracoholiczce i miłośniczce kotów. Główna bohaterka drugiego z wymienionych przed chwilą utworów na co dzień unika kontaktów z ludźmi, lecz zaginięcie jednego z jej pupili – tytułowego Racucha – skłania kobietę do nawiązywania takich interakcji. Zamieszanie w związku z poszukiwaniami kocura zaowocowało zaś pokrzepiającą i wywołującą lekki uśmiech historią o otwieraniu się na świat zewnętrzny oraz przełamywaniu społecznego wycofania.
Ponadto chciałabym jeszcze wyróżnić „Raz, dwa, trzy” Katarzyny Bereniki Miszczuk. Wprawdzie czytelnicy już na samym początku zostają tutaj uraczeni motywem przemocy wobec zwierząt, lecz pełni on funkcję swego rodzaju motoru napędowego dla dalszego rozwoju fabuły. To historia o uzależnionym od hazardu i alkoholu hydrauliku Dariuszu, w pobliżu którego kręci się mały rudy kot. Ów mężczyzna stacza się coraz bardziej pod wpływem czyjejś nadnaturalnej aktywności, a jego sytuacja posłużyła autorce za pretekst do przemycenia szczypty słowiańskości.
Warto również nadmienić, że wydane w twardej oprawie „Kiciusie, koty, sierściuchy” odznaczają się atrakcyjną szatą graficzną spod ręki Marty Róży Żak. Kolorowa, lecz oszczędna w doborze barw okładka cieszy oko estetyczną dominacją różu i fioletu oraz wyraźnym oddaniem indywidualnej natury kotów. Widzimy tam wszak całą wąsatą zgraję, wśród których mamy – przykładowo – figlarzy, myślicieli czy mruczki o bojowniczym usposobieniu. A w środku każde opowiadanko rozpoczyna estetyczna, monochromatyczna ilustracja, sygnalizująca klimat danego tekstu i kluczowe elementy jego fabuły.
Wracając do samej treści w ramach podsumowania, nie wszystkie utwory kupiły mnie w równym stopniu, jak to przecież zdarza się w przypadku zbiorów opowiadań. Jedne wywarły na mnie lepsze wrażenie, inne – z różnych względów – słabsze, ale tych drugich było, na szczęście, mniej. Dlatego więc całokształt oceniam jako solidną – w ogólnym rozrachunku – propozycję i nie żałuję poświęconego owej książce czasu.
--------------------------------
Tytuł: Kiciusie, koty, sierściuchy
Wydawnictwo: Mięta
Liczba stron:
Sam tytuł zmieniał i zamiast sierściuchy dałbym: niuniusie. Wiele historii, a w tle zawsze kot, który obserwuje wszystko co się dzieje.
OdpowiedzUsuń"Niuniusie" to znacznie przyjemniejsze słowo niż "sierściuchy", ale może wydawca poszedł takim tropem przy tytule: niech będzie neutralne określenie mruczków, słodziutkie i takie kojarzące się bardziej negatywnie?
UsuńA może miało to być wtrącenie, które spełniało rolę wykrzykienika, czy też podkreślenia.
UsuńKurczę, dla kociarzy to może być całkiem fajna lektura.
OdpowiedzUsuńOwszem. :)
UsuńNie jestem kociarą a i tak chętnie przeczytałabym tę książkę :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zainteresowała Cię ta książka. :)
UsuńCzym byłby świat bez naszych sierściuchów, opisane opowiadania już mnie kupiły <3. A czarne kotki wiadomo, że szczęście przynoszą i znają się na ludziach :3
OdpowiedzUsuń