Kiedy oprawcy
napadają na wioskę, dzielne gejsze wychodzą im naprzeciw. Piękne kobiety
najwyraźniej rozpraszają uwagę wrogów, którzy w międzyczasie dają się odeprzeć
walecznym samurajom. Łotry już rozgromione, lecz teraz trzeba jakoś to wszystko
uprzątnąć. A do tego niezbędna jest kasa, bez której ciężko odbudować
zniszczoną osadę. W tym miejscu do akcji wkracza gracz, by, niczym nałogowy
hazardzista, zaliczyć całą serię partyjek.
Spokojnie,
Tales of the Orient: The Rising Sun (Orientalne Opowieści: Wschodzące słońce w
polskiej wersji językowej) nie wepchnie nas w paszczę zgubnego nałogu ani tym
bardziej nie wpędzi w długi, mimo że ma w sobie coś uzależniającego. Studio
Green Sauce Games, które odpowiada za ten projekt, serwuje odbiorcom prostą,
acz wciągającą zabawę typu match-3, znaną choćby z Bejeweled. Rozgrywkę doprawiono
zaś delikatnym tłem fabularnym w celu usprawiedliwienia naszych wirtualnych
poczynań. Oto bowiem przenosimy się do dawnej Japonii, gdzie, jak
zasygnalizowałam na wstępie, nastały bardzo burzliwe czasy. Targające krajem
niepokoje odbiły się na Bogu ducha winnych cywilach, włącznie z mieszkańcami
wioski, dokąd zawitamy w uniwersum gry. Dokładniej rzecz ujmując, trafimy do
tego, co po niej zostało. Reprezentanci grupy obrońców w osobach gejszy Satsu i
samuraja Miyamoto poinformują z kolei, jakie kroki musimy podjąć, aby
przywrócić mieścinę do dobrego stanu.
Gromadzone
w trakcie rozgrywki pieniądze pozwolą wykupić budynki, które pomogą ludności
nie tylko normalnie funkcjonować, ale i zabezpieczyć się na wypadek
ewentualnych ataków w przyszłości. Lista zadań na mapce świata stopniowo
wzbogaca się o kolejne punkty, obejmujące nazwy pożądanych konstrukcji wraz z
ich przeznaczeniem. Napływ wirtualnej waluty gwarantujemy sobie natomiast
poprzez wygrywanie plansz, gdzie kluczem do sukcesu jest dopasowywanie minimum
trzech identycznych elementów. Utworzone w ten sposób zestawy znikają i robią
miejsce dla nowych, spadających z góry żetonów.
O
ile rozwój osady sprowadza się do stawiania podsuwanych przez grę obiektów, tak
liczne levele match-3 oferują więcej możliwości, jak przystało na danie główne.
Mianowicie mamy trzy rodzaje takich plansz, a konkretnie metod łączenia płytek.
Pierwsza polega na zamianie miejscami pojedynczych elementów i robienia poziomych
lub pionowych linii, na które składają się rzecz jasna identyczne obrazki.
Druga, zwana łańcuchową, to wytaczanie swoistej ścieżki, gdyż tworzymy wymagane
komplety przeciągając kursor nad polami. Warto równocześnie nadmienić, iż nie
trzeba wtedy ograniczać się do formowania rzędów bądź kolumn. Wolno zaznaczać
kwadratowe kolanka czy inne figury, byle poszczególne elementy do siebie
przylegały. Podobnie zresztą jest w przypadku trzeciej opcji – łączenia
grupowego, tyle że tu dla odmiany wystarczy wyłuszczać wzrokiem gotowe skupiska
i zwyczajnie na nie klikać. Co najistotniejsze, deweloperzy nie decydują za
gracza, z jaką metodą zmierzy się na danym poziomie. Przed rozpoczęciem każdego
levelu wybieramy więc taki wariant łączenia, który nam najbardziej odpowiada.
Wraz
z naszymi postępami rośnie stopień skomplikowania plansz, a to dlatego, że na
dalszych poziomach dochodzą dodatkowe utrudnienia (płytki z zamrożonym
symbolem, skrzynki skrywające obrazek itd.). Niemniej otrzymujemy też uprzyjemniające
życie bonusy, bo, prócz funkcji tasowania wszystkich elementów, dostajemy
jeszcze kilka mocy specjalnych, dostępnych dzięki zbudowaniu pewnych obiektów
na terenie wioski. Dla przykładu użycie shurikena skutkuje zniszczeniem pięciu
losowych płytek, a smoczy oddech rozwala rząd i kolumnę, w których znajduje się
wskazane przez gracza pole. Bardzo fajnym pomysłem okazało się według mnie
obracanie planszy, co dodaje ździebka strategicznego posmaku. Zostały puste
pola, za to nie ma jak zbić paru tych z obrazkami? Przekręcamy zatem całą
tabliczkę tak, by spadające obrazki ją uzupełniły i dały szansę na znalezienie
nowych grup. Ponadto grę można przechodzić w trybie wyzwania z ograniczoną
liczbą ruchów (wbrew małemu tekstowemu chochlikowi w polskim tłumaczeniu na
Steam) albo w formie stricte relaksacyjnej rozrywki, która takowych limitów nie
posiada.
Jak
napisałam wcześniej, Tales of the Orient rzeczywiście wciąga. Ba, wywołuje
słynny syndrom „jeszcze jednej tury” lub raczej „jeszcze jednej planszy”,
aczkolwiek robi to z umiarem. Powtarzalna w gruncie rzeczy zabawa nie
przytrzymywała mnie na nie wiadomo ile godzin przy pojedynczych posiedzeniach,
lecz w zamian często powracałam do gry nawet tego samego dnia. Oczywiście nie uświadczymy
majstersztyku na miarę Puzzle Quest, który dość obficie czerpał z koncepcji
match-3. Tam jednak zaimplementowano również liczne elementy RPG, a i fabuła
była bardziej złożona. W przeciwieństwie do Puzzle Quest, The Rising Sun nie
przekracza casualowych barier, o co nie mam do twórców żalu. Troszkę tylko
żałuję, że nie pokuszono się o rozbudowanie warstwy narracyjnej. Nie żebym
oczekiwała jakiejś epopei – po prostu realia, w jakich osadzono akcję,
sprzyjały opowiedzeniu nieco bogatszej historyjki niż wzmianka o kolaboracji
gejsz i samurajów.
Najwyższa
pora wezwać do tablicy audiowizualną warstwę produkcji. Przyznaję, iż pod tym
względem gra wywołuje wyśmienite pierwsze wrażenie, na tym swoją drogą nie
poprzestając. Tuż po odpaleniu aplikacji zostajemy powitani bardzo klimatyczną
muzyką, która, wespół z równie nastrojową ilustracją w menu głównym, potrafi
dosłownie oczarować. Dalej, o czym napomknęłam przed chwilą, także jest ładnie,
kolorowo oraz ze stosowną orientalną nutą. Skąpana w zieleni osada wygląda
malowniczo zarówno pod postacią niemal dziewiczego terenu, jak i zapełniona
urokliwą architekturą. Jeśli chodzi o plansze z żetonami, postawiono na
atrakcyjną dla oka schludność i czytelność, a za tło do poszczególnych poziomów
posłużyły śliczne arty, którym nie można odmówić pieczołowitego wykonania.
Moje
upodobanie do odprężających tytułów nie zatrzymuje się na książkach i filmach,
lecz dotyczy także gier. Dlatego chętnie testuję casualowe tytuły, do których
zalicza się Tales of the Orient: The Rising Sun. A skoro takie pozycje umieją
sprawić mi frajdę, tym bardziej cieszę się, gdy trafiam na grywalny produkt z
owej kategorii. Tak właśnie było z dopasowywaniem płytek na rzecz japońskiej
wioski. Podsumowując, Tales of the Orient to solidna i przyjemna rzecz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.