środa, 1 czerwca 2016

"Minionki" - recenzja

Choć w filmie „Jak ukraść Księżyc” pierwsze skrzypce grał ambitny kryminalista Gru, wyścig o serca widzów wygrały jego urocze sługusy Minionki. Oczywiście nic nie ujmuję głównym bohaterom owej bajki i nie wątpię, że oni także zdobyli wielu sympatyków. Sama zresztą polubiłam łysego przestępcę oraz trzy urocze dziewczynki, za sprawą których Gru musiał niespodziewanie zmierzyć się z ojcostwem. Prawdziwy szał wywołały jednak żółte stworzonka, porozumiewające się specyficznym i zarazem zabawnym językiem. Dlatego w drugiej części serii zwiększono im czas antenowy, a w następnej kolejności nakręcono „Minionki”. Tytuł tejże animacji trafnie wskazuje, kto tam jest najważniejszy.

Wprawdzie omawiana dziś produkcja powstała jako trzecia, pod względem fabularnej chronologii mamy tu do czynienia z prequelem poprzednich, pełnometrażowych odsłon cyklu. Obraz już poprzez czołówkę pokazuje, że żółte maleństwa od początków swego istnienia ciągnęły ku służbie u czarnych charakterów. W tle otwierających film napisów leci bowiem dwuwymiarowa animacja, w której to Minionki, jako pierwotne organizmy wodne, zaczęły garnąć się do większych i złowrogich istot. Tę poniekąd kronikarską koncepcję twórcy kontynuują też w pierwszych minutach właściwej akcji, kiedy pałeczkę przejmuje komputerowa animacja 3D. Wesoła gromadka wyewoluowała i zeszła na ląd jeszcze w czasach prehistorycznych, nie porzucając rzecz jasna swoich towarzyskich zwyczajów. Stąd nie zabraknie ich pobliżu tyranozaura, a potem m.in. w starożytnym Egipcie czy na zamku Draculi. Jak łatwo zgadnąć, nie uświadczymy wtedy nudnego historycznego wykładu, lecz całą paradę humorystycznych scenek.

Co najistotniejsze, wyżej wspomniane sekwencje rzeczywiście śmieszą, a w zasadzie można nawet powiedzieć, że stanowią najzabawniejszą część seansu. Bynajmniej nie znaczy to, że w dalszych fragmentach obrazu gagów będzie jak na lekarstwo. Bo „Minionki” są stuprocentową komedią, w której znajdą coś dla siebie nie tylko młodsi, ale i starsi odbiorcy. Tytułowych protagonistów tradycyjnie nie da się nie lubić, mimo ich skłonności do psot oraz ciągot ku wszelkiej maści nikczemnikom. Wraz z bohaterami większość czasu spędzimy w latach sześćdziesiątych minionego stulecia, gdzie ulokowano główny wątek, oscylujący wokół mistrzyni zbrodni Scarlett O’Haracz. Tak się akurat składa, że zbyt długie bezpańskie życie wpędziło pocieszne istotki w stany depresyjne. Jako że wielka rozpacz stawia pod znakiem zapytania ich egzystencję, trzech śmiałków w składzie Kevin, Stuart i Bob wyrusza na poszukiwanie sensu życia Minionków, czyli odpowiednio złego pryncypała. W ten sposób docierają do Stanów Zjednoczonych i trafiają na Scarlett, zyskując zainteresowanie kobiety. Nowa pani wyśle zaś grupkę na misję do Anglii, acz – jak to w przypadku żółtych stworków bywa – nie obędzie się bez komplikacji, nierzadko o komicznym wydźwięku.

Na koniec wypadałoby odpowiedzieć na pytanie, jak oceniam „Minionki” w kontekście dwóch pierwszych filmów. Cóż, pomimo pozytywnych wrażeń z seansu oraz mojej sympatii do rozbrajających maluchów, przyznaję, iż w ogólnym rozrachunku ta część wypada nieco słabiej od poprzedników (tak na marginesie, najbardziej lubię drugą odsłonę pt. „Minionki rozrabiają”). Tym razem kilkakrotnie nie mogłam odeprzeć od siebie uczucia, że główną oś fabularną doprawiono po prostu zestawem różnych skeczy. W związku z powyższym, wcześniejsze produkcje wypadają według mnie ciekawiej i bardziej spójnie od strony scenariusza. Niemniej i tak otrzymujemy kawał przyzwoitej rozrywki, która potrafi dostarczyć solidnej dawki humoru.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Minionki
Tytuł oryginalny: Minions
Reżyseria: Pierre Coffin, Kyle Balda
Scenariusz: Brian Lynch
Gatunek: animacja, familijny, komedia
Produkcja: USA
Rok produkcji: 2015
Czas trwania: 87 minut

1 komentarz:

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.