Jeżeli bohater
powieści grozy szuka świętego spokoju, można przyjąć za pewnik, że harmonia i
cisza pozostaną jedynie w sferze jego marzeń. Już autor postara się zadbać o to,
aby dostarczyć swojej postaci zupełnie innych wrażeń. Wszak formuła horroru do
czegoś zobowiązuje.
Taką
też drogą podąża Guy N. Smith w książce pt. „Przyczajeni”. Gatunkowe reguły nie
są mu zresztą obce, gdyż domenę tego brytyjskiego literata stanowią przede
wszystkim horrory. Bohaterem, który w „Przyczajonych” tak bardzo pragnie
wewnętrznego wyciszenia, jest zaś Peter Fogg. Podobnie jak autor utworu, mężczyzna
trudni się pisarstwem. Co więcej, to właśnie jego zawodowe plany sprawiły, że
postanowił przeprowadzić się wraz z żoną Janie i synem Gavinem do wiejskiego
domku, położonego na terenie Walii. Wprawdzie nie na stałe, ale pan Fogg zamierza
tam pomieszkać wystarczająco długo, by w ciszy popracować nad nową powieścią.
Teoretycznie
wszystko powinno pójść po myśli Petera, bo na pierwszy rzut oka wylądował w
warunkach, które rzeczywiście sprzyjają skupieniu. Mianowicie Hodre, czyli wynajęta
posiadłość, stoi na odludziu, w bliskim sąsiedztwie znajduje się las, a wioska
już „troszkę” dalej. Jednakże problemy nie każą na siebie zbyt długo czekać,
coraz bardziej dając w kość rodzinie Foggów. Koniec końców, nie jest to zatem
miejsce, w kontekście którego chciałoby się zacytować słowa Jana
Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”.
Kiedy
biorę do rąk powieść grozy, a na dodatek taką, której protagonista chwyta za
pióro, automatycznie nasuwają mi się skojarzenia ze Stephenem Kingiem. Dlatego
nie mogłam oprzeć się pokusie porównania „Przyczajonych” z twórczością autora „Lśnienia”,
zwłaszcza że amerykański pisarz zasłużenie uważany jest za autorytet w
dziedzinie horroru. Zestawiając Smitha z Kingiem, widać, że to literatura
innego kalibru. W porównaniu z lepszymi pozycjami w dorobku Amerykanina,
„Przyczajeni” jawią się jako typowy przykład przeciętnego rzemieślnictwa,
aczkolwiek nie powiem, by lektura była dla mnie męcząca.
Brytyjczyk
stawia na maksymalnie skondensowaną formę, a co za tym idzie – nie uświadczymy
w „Przyczajonych” rozbudowanych portretów psychologicznych. Trzecioosobowa
narracja ukazuje punkt widzenia różnych postaci, lecz Smith nie zanurza się
zbytnio w psychice bohaterów, i to nawet w przypadku Petera oraz Janie, którym
poświęca najwięcej uwagi tudzież książkowych stronic. Ot, pani Fogg często się
boi i pragnie wrócić do miasta, porzuconego na rzecz wsi. Ponadto ubolewa nad
mężowską pogonią za zarobkiem oraz związaną z tym chęcią spłodzenia
bestsellera. Z kolei główny bohater początkowo bagatelizuje część obaw kobiety,
ale później ogarnia go coraz silniejszy niepokój. Niemniej na próżno wypatrywać
tu jakiejkolwiek głębi i generalnie cała historia została bardzo pobieżnie
potraktowana.
Nieźle
wypadło natomiast lawirowanie w kwestii prawdziwej natury tego, co dzieje się
wokół Petera oraz jego najbliższych. Problemy, które mogą mieć paranormalne
podłoże, nachodzą się z komplikacjami stwarzanymi przez zwykłą, szarą
rzeczywistość. Z jednej strony, Hodre dzieli niewielka odległość od kręgu
druidów, gdzie w dawnych czasach składano krwawe ofiary. W konsekwencji
niektóre incydenty nasuwają przypuszczenia, że nie obyło się bez ingerencji sił
nieczystych. Z drugiej, mieszkańcy tego regionu nie tolerują obcych, zaliczając
Foggów do niemile widzianych przybyszy z zewnątrz (Gavin ma przez to na pieńku
z pewnymi chuliganami). Być może większość nieprzyjemnych zdarzeń da się więc
wytłumaczyć próbą zastraszenia.
Powyższa
niejednoznaczność (wespół z elementami scenerii) pozwoliła wykreować
nienajgorszą atmosferę osaczenia, acz Smith powinien darować sobie fragmenty o bestialsko
zamordowanych zwierzakach. Oparty na niedopowiedzeniach zabieg zawiódł dopiero
w finale, lecz w zasadzie bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, iż po prostu
nie zdołał on choćby w minimalnym stopniu podratować rozczarowującego
wyjaśnienia całej tajemnicy. Niestety, ze wzmożoną siłą odezwała się wtedy
powierzchowna konstrukcja fabuły. Czytając ostatnie strony powieści, odniosłam
wrażenie, że autor usiłował jak najszybciej zakończyć perypetie Petera.
Jak
wspomniałam wcześniej, nie męczyłam się podczas czytania „Przyczajonych”. Zważywszy
jednak na zaobserwowane niedociągnięcia, nie mogę nazwać owej powieści lekturą
godną polecenia. Owszem, odbiorcy szybko przebrną przez książkę Guya N. Smitha,
bo jest krótka, a akcja nie toczy się niemrawym rytmem. Mimo wszystko to taki
typowy średniak, który nie wywołuje ani zachwytów, ani nadmiernego zgrzytania
zębami ze złości.
Ocena:
5/10
Tytuł
polski: Przyczajeni
Tytuł
oryginalny: The Lurkers
Autor:
Guy N. Smith
Wydawnictwo:
Phantom Press
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.