piątek, 11 września 2015

"Przyczajeni", Guy N. Smith - recenzja

Jeżeli bohater powieści grozy szuka świętego spokoju, można przyjąć za pewnik, że harmonia i cisza pozostaną jedynie w sferze jego marzeń. Już autor postara się zadbać o to, aby dostarczyć swojej postaci zupełnie innych wrażeń. Wszak formuła horroru do czegoś zobowiązuje.

Taką też drogą podąża Guy N. Smith w książce pt. „Przyczajeni”. Gatunkowe reguły nie są mu zresztą obce, gdyż domenę tego brytyjskiego literata stanowią przede wszystkim horrory. Bohaterem, który w „Przyczajonych” tak bardzo pragnie wewnętrznego wyciszenia, jest zaś Peter Fogg. Podobnie jak autor utworu, mężczyzna trudni się pisarstwem. Co więcej, to właśnie jego zawodowe plany sprawiły, że postanowił przeprowadzić się wraz z żoną Janie i synem Gavinem do wiejskiego domku, położonego na terenie Walii. Wprawdzie nie na stałe, ale pan Fogg zamierza tam pomieszkać wystarczająco długo, by w ciszy popracować nad nową powieścią.

Teoretycznie wszystko powinno pójść po myśli Petera, bo na pierwszy rzut oka wylądował w warunkach, które rzeczywiście sprzyjają skupieniu. Mianowicie Hodre, czyli wynajęta posiadłość, stoi na odludziu, w bliskim sąsiedztwie znajduje się las, a wioska już „troszkę” dalej. Jednakże problemy nie każą na siebie zbyt długo czekać, coraz bardziej dając w kość rodzinie Foggów. Koniec końców, nie jest to zatem miejsce, w kontekście którego chciałoby się zacytować słowa Jana Kochanowskiego: „Wsi spokojna, wsi wesoła…”.

Kiedy biorę do rąk powieść grozy, a na dodatek taką, której protagonista chwyta za pióro, automatycznie nasuwają mi się skojarzenia ze Stephenem Kingiem. Dlatego nie mogłam oprzeć się pokusie porównania „Przyczajonych” z twórczością autora „Lśnienia”, zwłaszcza że amerykański pisarz zasłużenie uważany jest za autorytet w dziedzinie horroru. Zestawiając Smitha z Kingiem, widać, że to literatura innego kalibru. W porównaniu z lepszymi pozycjami w dorobku Amerykanina, „Przyczajeni” jawią się jako typowy przykład przeciętnego rzemieślnictwa, aczkolwiek nie powiem, by lektura była dla mnie męcząca.

Brytyjczyk stawia na maksymalnie skondensowaną formę, a co za tym idzie – nie uświadczymy w „Przyczajonych” rozbudowanych portretów psychologicznych. Trzecioosobowa narracja ukazuje punkt widzenia różnych postaci, lecz Smith nie zanurza się zbytnio w psychice bohaterów, i to nawet w przypadku Petera oraz Janie, którym poświęca najwięcej uwagi tudzież książkowych stronic. Ot, pani Fogg często się boi i pragnie wrócić do miasta, porzuconego na rzecz wsi. Ponadto ubolewa nad mężowską pogonią za zarobkiem oraz związaną z tym chęcią spłodzenia bestsellera. Z kolei główny bohater początkowo bagatelizuje część obaw kobiety, ale później ogarnia go coraz silniejszy niepokój. Niemniej na próżno wypatrywać tu jakiejkolwiek głębi i generalnie cała historia została bardzo pobieżnie potraktowana.

Nieźle wypadło natomiast lawirowanie w kwestii prawdziwej natury tego, co dzieje się wokół Petera oraz jego najbliższych. Problemy, które mogą mieć paranormalne podłoże, nachodzą się z komplikacjami stwarzanymi przez zwykłą, szarą rzeczywistość. Z jednej strony, Hodre dzieli niewielka odległość od kręgu druidów, gdzie w dawnych czasach składano krwawe ofiary. W konsekwencji niektóre incydenty nasuwają przypuszczenia, że nie obyło się bez ingerencji sił nieczystych. Z drugiej, mieszkańcy tego regionu nie tolerują obcych, zaliczając Foggów do niemile widzianych przybyszy z zewnątrz (Gavin ma przez to na pieńku z pewnymi chuliganami). Być może większość nieprzyjemnych zdarzeń da się więc wytłumaczyć próbą zastraszenia.

Powyższa niejednoznaczność (wespół z elementami scenerii) pozwoliła wykreować nienajgorszą atmosferę osaczenia, acz Smith powinien darować sobie fragmenty o bestialsko zamordowanych zwierzakach. Oparty na niedopowiedzeniach zabieg zawiódł dopiero w finale, lecz w zasadzie bardziej adekwatne byłoby stwierdzenie, iż po prostu nie zdołał on choćby w minimalnym stopniu podratować rozczarowującego wyjaśnienia całej tajemnicy. Niestety, ze wzmożoną siłą odezwała się wtedy powierzchowna konstrukcja fabuły. Czytając ostatnie strony powieści, odniosłam wrażenie, że autor usiłował jak najszybciej zakończyć perypetie Petera.

Jak wspomniałam wcześniej, nie męczyłam się podczas czytania „Przyczajonych”. Zważywszy jednak na zaobserwowane niedociągnięcia, nie mogę nazwać owej powieści lekturą godną polecenia. Owszem, odbiorcy szybko przebrną przez książkę Guya N. Smitha, bo jest krótka, a akcja nie toczy się niemrawym rytmem. Mimo wszystko to taki typowy średniak, który nie wywołuje ani zachwytów, ani nadmiernego zgrzytania zębami ze złości.


Ocena: 5/10


Tytuł polski: Przyczajeni
Tytuł oryginalny: The Lurkers
Autor: Guy N. Smith
Wydawnictwo: Phantom Press

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.