Twórczość
Stephena Kinga zakorzeniła we mnie przekonanie, że bohaterowie trudniący się
pisarstwem mają tendencję do przyciągania kłopotów, i to rzeczywiście poważnego
kalibru. Tę swoistą teorię zdaje się też potwierdzać niezależna przygodówka
Never Look Back, która przybliży odbiorcom losy Marka Waltersa, nomen omen
literata z zawodu.
Całkiem
zresztą możliwe, iż to właśnie amerykański mistrz grozy wywarł pewien wpływ na przydzielenie
protagoniście takiej, a nie innej profesji. Niewielkie studio deweloperskie
Don’t Panic Arts, które zajmuje się opracowywaniem Never Look Back, wymienia
bowiem książki Kinga jako jedno ze swoich źródeł natchnienia. Skąd jeszcze
czerpano inspirację? Ano choćby z H.P. Lovecrafta i Brama Stokera, natomiast
jeśli chodzi o gry, padają tutaj takie tytuły jak Clock Tower, Resident Evil,
Amnesia, rodzime Layers of Fear czy demo P.T. Prawda, że zacne muzy?
Dość
już jednak o tym, gdzie producenci szukali weny. Przejdźmy zatem do dania
głównego, czyli atrakcji, jakich można spodziewać się po owocu ich prac.
Wspomniany na wstępie pisarz od pewnego czasu ma solidne problemy ze spaniem, a
to dlatego, że mężczyznę nękają koszmary. Dokładnie rzecz biorąc, biedaczynę
nawiedza co noc ten sam bardzo nieprzyjemny sen. Myślicie, że to jedyny kłopot
na jego głowie? Niestety, nie ma lekko – na nic zdadzą się rady typu „idź
chłopie do lekarza, by ci coś przepisał”. Otóż tak się na dokładkę składa, że
pan Walters ląduje z nieznanych sobie powodów w równie obcej posiadłości. Jak
to w przypadku dziwnych, starych dworków bywa, posesja skrywa mroczne sekrety,
które przyjdzie bohaterowi zbadać, próbując też oczywiście znaleźć drogę
ucieczki.
Udostępnione
przez deweloperów informacje, wespół z krótkim demem, nie obfitują w zbyt wiele
szczegółów na temat fabuły, lecz dobrze oddają istotę narracyjnej warstwy Never
Look Back. Produkcja bazować będzie na nastroju enigmatyczności, pozwalając nam
stopniowo odkrywać kolejne meandry opowieści o nieszczęsnym Marku, upiornym
domostwie oraz jego mieszkańcach. W tym psychodelicznym horrorze prym ma wieść
historia, której karty odsłonimy poprzez skrupulatną eksplorację otoczenia.
Taki zabieg powinien ułatwić wczucie się w sytuację mężczyzny, słusznie
skołowanego za sprawą swojego położenia. Dodatkowy smaczek stanowić będą
retrospekcyjne sceny z życia naszego podopiecznego.
Mimo
że w trakcie rozgrywki przyjdzie nam podjąć rzutujące na finał wybory, projekt
autorstwa Don’t Panic Arts nie zalicza się do tzw. „filmówek” w stylu tytułów
od Telltale Games. Odpowiedzialna za Never Look Back ekipa otwarcie przyznaje,
że skład deweloperski zasilają wielbiciele klasycznych point and clicków. Stąd
decyzja o sięgnięciu po mechanikę tego gatunku, w związku z czym nie zabraknie
zbierania i używania przedmiotów, a ponadto rozwiązywania rozmaitych
łamigłówek. Warto przy tym nadmienić, iż dokładne oglądanie każdego kąta
skutkuje nie tylko poznawaniem fabularnych niuansów, lecz również wskazówek,
przydatnych do rozgryzania napotkanych zagadek.
Co
ważne, twórcy bynajmniej nie ograniczają się do ścisłego podążania za
tradycjami, utrwalonymi przez klasyczne przygodówki. Wprawdzie inne produkcje też
lubią chować niektóre obiekty w szufladach itp., ale zanosi się, że perypetie
Marka będą częściej wykorzystywać ów patent. Za to na pewno nietypowo, jak na standardy
point and click, wygląda sterowanie. Mianowicie obsługa nie odbywa się
wyłącznie przy użyciu myszki, ale i klawiatury. Gryzoniowi przypadnie większość
kluczowych czynności prócz łażenia w lewo lub prawo, co z kolei zrobimy
wciskając odpowiednio klawisze A bądź D. W pierwszej chwili musiałam się do
tego przyzwyczaić, gdyż odruchowo chciałam kroczyć przed siebie klikając na
wybrane fragmenty planszy. Nie trwało to na szczęście długo ani nie sprawiło mi
irytującego dyskomfortu.
Inny
pomysł, który odbiega od gatunkowych kanonów, dotyczy tematyki przygodówki. Skoro
Never Look Back aspiruje do miana horroru, rzecz jasna trzeba liczyć się z
obecnością elementów grozy w obrębie gameplayu. W odróżnieniu od stuprocentowych
point and clicków, uniwersum produkcji (a właściwie teren tajemniczej posesji)
zamieszkiwać będą nieprzyjaźnie nastawieni osobnicy. Jak więc przetrwać? W tym
wypadku nie pomogą rozwiązania siłowe, które posłałyby wredniaków do piachu. Wzorem
wirtualnych „straszaków” od Frictional Games, należy uciec i zaszyć się w
jakiejś kryjówce. Niebagatelną rolę odegra też światło, zwłaszcza że Mark
dostanie do dyspozycji podręczną lampę na świeczki.
Przygody
zbolałego pisarza zostaną oprawione w klimatyczną, acz utrzymaną w stylu retro
grafikę. Niemniej pixel artowi towarzyszyć będą efekty wizualne, które, jak
obiecują autorzy, wzmocnią uczucie immersji. Zapewne chodzi o wszelakie triki z
oświetleniem, lecz przy okazji dodam, iż demo rozpoczyna się rozmyciem obrazu,
co udanie odzwierciedla stan bohatera, odzyskującego akurat przytomność. Kontynuując
kwestie estetyczne, nie wypada mi pominąć dźwiękowej warstwy tytułu. Angielski
voice acting pojawi się dopiero w pełnej wersji, lecz już teraz można być raczej
spokojnym o wrażenia słuchowe ogółem. Demo z powodzeniem podkreśla klimat
sugestywnymi odgłosami otoczenia, a za stosowną do opowieści grozy muzykę zadba
kompozytor Kevin MacLeod, którego utwory można usłyszeć m.in. w grach The
Stanley Parable, The Bridge czy Kerbal Space Program.
Never
Look Back potrzebowało ledwie kilku dni, by pozytywnie przejść program
Greenlight na Steamie. Jednakże w momencie publikacji mojego tekstu projekt
nadal ubiega się o zastrzyk gotówki na Kickstarterze. Crowdfundingowa
kampania zakończy się sukcesem pod warunkiem, że do 15 września bieżącego roku twórcy
uzbierają przynajmniej 5 tysięcy dolarów. Obecnie zgromadzono nawet nie połowę
owej kwoty, aczkolwiek mam nadzieję, że wszystko ostatecznie pójdzie dobrze i
historia Marka Waltersa zawita pod strzechy graczy w przewidzianym pierwszym
kwartale przyszłego roku (Windows, Mac, Linux). Wersja demonstracyjna nastroiła
mnie pozytywnie – co prawda nie uświadczymy w niej uciekania przed wrogami,
lecz bez tego atmosfera była wystarczająco gęsta. Samo pokazanie dziwnej istoty
nieźle podziałało na moją wyobraźnię, nie wspominając o pozostałych aspektach
audiowizualnych, w tym anonimowych kartkach, które sugerują chorą zabawę w
kotka i myszkę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.