Czasami lądują na moim dysku produkcje boleśnie przypominające o istnieniu ciemnych stron recenzowania. Owszem, lubię grać, a potem pisać o swoich wrażeniach i brać poszczególne aspekty danego tytułu pod lupę. Nie brakuje jednak pozycji, których jakość stanowi rzecz mocno dyskusyjną. Dlatego też trudno w ich przypadku mówić o przyjemności płynącej z zabawy. Co natomiast robi biedny recenzent, któremu przypadła słaba gra do przetestowania? Niestety, nie może odinstalować takiego tytułu po pięciu minutach rozgrywki, lecz musi zacisnąć zęby, przejść go do końca i sumiennie przygotować tekst.
W takiej właśnie sytuacji postawiła mnie swego czasu casualowa gra Hidden Memories of a Bright Summer. Produkcja pozwala wcielić się w młodą kobietę o imieniu Sara, która otrzymała schedę po zmarłej cioci Selmie. Nieboszczka zapisała jej spadek w postaci rodzinnej posiadłości, co napawa główną bohaterkę sporym optymizmem. Radość dziewczyny bynajmniej nie wynika z pazerności, choć weszła w posiadanie dużego domu z ogrodem. Nasza protagonistka ma po prostu bardzo miłe wspomnienia związane z owym miejscem. Jako kilkuletnie dziecko spędziła tam niegdyś nadzwyczaj udane wakacje pod opieką życzliwego wujostwa – Selmy i również nieżyjącego już Alberta.
Wkroczywszy na teren posesji, kobieta przekonuje się, iż obecny stan działki pozostawia wiele do życzenia. Mimo wszystko ani przez chwilę nie opuszcza jej zapał do przetrząśnięcia każdego zakamarka, co jest poniekąd spełnieniem woli świętej pamięci ciotki. Jeszcze przed bramą wejściową, Sara odnajduje bowiem kartkę z dziennika Selmy, któremu daleko do klasycznego pamiętnika. Autorka owych zapisków zwraca się w nich bezpośrednio do bohaterki gry, przepraszając za ogólny bałagan, a także twierdząc, że ma dużo ważnych informacji do przekazania. Jakich konkretnie? Tego się tak od razu nie dowiemy, ponieważ kompletna wiadomość liczy sobie kilkanaście stron, porozrzucanych w różnych zakątkach posiadłości.
Na fabularnej mieliźnie
Szkoda tylko, że podczas eksploracji otoczenia graczom raczej nie udzieli się entuzjazm młodej dziedziczki. Fabuła produkcji została uszyta wyjątkowo grubymi nićmi i to nawet jak na standardy casualowych tytułów, których scenariusze nie należą do skomplikowanych ani nie wzbijają się na wyżyny oryginalności. Dziewczyna regularnie częstuje odbiorców nudnymi wspomnieniami dotyczącymi poszczególnych miejsc, jakie wchodzą w skład parceli. Sara poinformuje nas m.in. o swoim przyjęciu urodzinowym, popijaniu lemoniady w zacienionym tarasie oraz o tym, jak ciocia kazała nie marnować wody. Z jednej strony, rozumiem, że twórcy chcieli położyć nacisk na retrospekcyjne elementy fabuły, obejmujące tzw. prozę życia. Z drugiej, mogli bardziej się postarać i wymyślić ciekawszą opowiastkę. Wprawdzie istotną rolę odgrywa tu też pewien wątek archeologiczny, ale został on potraktowany po macoszemu, pogłębiając negatywny odbiór całej historii.
Nudno…
Jeśli chodzi o model rozgrywki, perypetie Sary to typowy przedstawiciel gatunku hidden object. Niestety, jeden z tych słabszych. Przeważająca większość zadań polega na wypatrywaniu poukrywanych tu i ówdzie szpargałów, co na dłuższą metę bywa przeraźliwie monotonne. Taki natłok ćwiczeń na spostrzegawczość ma ścisły związek ze strukturą lokacji, gdyż praktycznie każda plansza jest zarazem sceną HO. Część z nich przeszukujemy dwuetapowo: najpierw trzeba znaleźć jeden typ przedmiotów (np. motyle, krasnale ogrodowe czy piłki plażowe), a następnie otrzymujemy klasyczną listę różnorodnych rekwizytów. Inne plansze ograniczają się wyłącznie do tradycyjnego spisu, który zawiera wszelkiego rodzaju obiekty. I chociaż istotę takiej zabawy stanowi sprytne poukrywanie potrzebnych rzeczy, twórcy Hidden Memories of a Bright Summer trochę przeholowali w tej materii. Lokacje przeważnie wprost zarzucono różnorakimi śmieciami, a pożądane przedmioty nierzadko zlewają się z otoczeniem, przez co gra potrafi być męcząca dla oczu.
Przy okazji warto wspomnieć, iż deweloperzy starają się ułatwić nam nieco życie, udostępniając opcję powiększania obrazu. Co prawda nadal czeka nas solidne wytężanie wzroku, ale dobrze, że dodano funkcję przybliżania ekranu. Oprócz tego, możemy skorzystać ze wsparcia psa głównej bohaterki – Benta, który zdradza położenie losowych rekwizytów z listy. Pupil Sary nie wykazuje jednak chęci do pomocy po zebraniu wszystkich pozycji z danego wykazu obiektów. Bieżąca lokacja przybiera wtedy formę terenu, w którym interakcja odbywa się podobnie jak w przygodówkach point and click. Gracz musi podnieść jakiś przedmiot lub wyjąć rekwizyt z ekwipunku i użyć go na aktywnym punkcie planszy, by zdobyć kolejny bądź utorować sobie drogę do nowego miejsca.
Poza nielicznymi inwentarzówkami, mamy jeszcze jedną banalną układankę na samym końcu zabawy. I to by było na tyle w kwestii elementów zapożyczonych z tradycyjnych gier przygodowych. Produkcji zdecydowanie przydałoby się więcej partii rodem z point and click, a także lepsze ich dopracowanie. Te, które znajdziemy w Hidden Memories of a Bright Summer, wołają w kilku przypadkach o pomstę do nieba. Podejrzewam, że w założeniach twórców miały one odrobinę utrudnić tudzież urozmaicić rozgrywkę. Przykładowo w pewnym momencie należy rozbić wazę, gdzie ukryto fragment potrzebnej nam tabliczki. Jeżeli sądzicie, iż po rozbiciu naczynia od razu zabierzecie jej wartość, jesteście w błędzie. Sara nie wyjmie tabliczki gołymi rękoma, choć bez problemu mogłaby to zrobić, nie kalecząc przy tym delikatnych paluszków.
… i niezbyt ładnie
Produkcja nie błyszczy też pod względem oprawy audiowizualnej. Boli to tym bardziej, że ładnie i estetycznie wykonane plansze oferuje wiele tytułów dla niedzielnych graczy (m.in. projekty autorstwa rodzimego studia Artifex Mundi). Tymczasem w Hidden Memories of a Bright Summer dominują lokacje, gdzie panuje przysłowiowy groch z kapustą. Oglądając zapuszczone włości, często nie potrafiłam odpędzić od siebie wrażenia, iż zwiedzam siedzibę złomiarzy. Z kolei muzyka działała mi na nerwy za sprawą wiecznie powtarzających się i nie wpadających w ucho melodii. Dubbingu nie uświadczymy za to wcale, lecz widoczne na ekranie wypowiedzi Sary można uznać za zapis jej wewnętrznych przemyśleń.
Jeżeli lubicie marnować wolny czas, wystarczy odpalić Hidden Memories of a Bright Summer i będziecie mieli trzy godziny z głowy. A tak na poważnie, nie polecam sięgać po ten tytuł, zwłaszcza że w segmencie casualowej rozrywki łatwo znaleźć bardziej wartościowe projekty. Grę da się zmęczyć w małych dawkach, ale po co? Lepiej już posprzątać we własnym mieszkaniu zamiast szukać ukrytych szpargałów w wirtualnej graciarni, którą odziedziczyła Sara.
PLUSY:
możliwość powiększania obrazu + bezawaryjne działanie gry :)
MINUSY:
słaba i szczątkowa fabuła - nudna i monotonna rozgrywka - niepotrzebne kombinowanie przy niektórych inwentarzówkach - wizualny chaos na planszach - irytujący soundtrack
Ocena: 3/10
---------------------------------------------------
Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją 1 października 2014 roku na łamach portalu Adventure Zone, lecz zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.
Raczej nie dla mnie tym razem, pozdrawiam Julito :-) .
OdpowiedzUsuńNic nie stracisz odpuszczając sobie tę grę. Niestety, to słaba produkcja. Również pozdrawiam :)
UsuńZachęciłaś mnie... Do posprzątania pokoju :P
OdpowiedzUsuńChyba pierwszy raz u Ciebie widzę tak negatywną recenzję :D, podziwiam rzetelność recenzencką, że nie olałaś tego tytułu. Z książkami jest podobnie, chce się napisać porządną recenzję, to trzeba doczytać do ostatniej strony, nawet jeśli usypia lub wkurza ;p
Gorzej jak się faktycznie uśnie przy takiej książce, bo przez to człowiek może zapomnieć, o czym czytał tuż przed oddaniem się w objęcia Morfeusza :D
UsuńI trzeba zaczynać od początku xD
UsuńEwentualnie leci się dalej z nadzieją, że wszystko się potem w głowie poukłada jakoś. :)
Usuń