wtorek, 10 marca 2015

Chaos on Deponia (PC) - recenzja

Jeżeli chcielibyście odbyć oryginalną i poprawiającą humor podróż, warto zwrócić uwagę na propozycję studia Daedalic Entertainment, które organizuje wyprawy na planetę o nazwie Deponia. Decydując się skorzystać z oferty niemieckiego dewelopera, pamiętajcie jednak o zabraniu zatyczek na nos. Jako że Deponia jest w istocie wielkim wysypiskiem śmieci, fiołkami tam raczej nie pachnie.

Gwoli ścisłości, zaproszenie od Daedalic obejmuje serię trzech wycieczek. Z tylu właśnie części składa się cykl przygodówek o wyżej wspomnianej śmieciowej planecie. Pierwsza odsłona trylogii stanowiła porządny i zarazem zabawny kawałek kodu, aczkolwiek w ogólnym rozrachunku oceniam ją nieco niżej niż kilka innych gier tego samego producenta (np. A New Beginning czy The Dark Eye: Klątwa Wron). Po ukończeniu „jedynki”, naturalną koleją rzeczy było sięgnięcie po „dwójkę”. Teraz, kiedy mam już to za sobą, mogę odpowiedzieć na pytanie, jak Chaos on Deponia wypada na tle poprzedniczki.

Ratujemy rupieciarnię

W grze ponownie wcielimy się w Rufusa, jednego z mieszkańców wielgachnego wysypiska. Kto poznał już owego bohatera za sprawą poprzedniej odsłony serii, ten wie, iż to jegomość o bardzo wysokich aspiracjach. Przekonany o własnej wyjątkowości marzy o luksusowej egzystencji w podniebnym mieście Elizjum. Wprawdzie wydarzenia z pierwszej Deponii zostają pokrótce streszczone w sequelu, ale radziłabym zacząć przygodę od debiutanckiego rozdziału. Dzięki temu od razu odnajdziemy się w fabule kontynuacji. A co w niej porabia nasz protagonista? Cóż, nadal tkwi na powierzchni macierzystej planety, zaś u jego boku w dalszym ciągu przebywa pochodząca z Elizjum Goal. Chociaż Rufus nie porzucił swoich ambicji o lepszym życiu, musi zająć się również o poważniejszym zadaniem. Mianowicie na barki młodzieńca spada troska o los zaśmieconego globu, nad którym zawisło widmo zagłady. Misja nie należy do zbytnio oryginalnych, gdyż ratowanie świata to domena wielu bohaterów filmów, gier oraz książek. Taki stan rzeczy nie oznacza bynajmniej, że chłopak upodobnił się nagle do Supermana, Kapitana Ameryki lub innego krystalicznie dobrego herosa. Owszem, stara się pomóc, lecz działa w charakterystycznym dla siebie stylu.


Fabularne dopieszczenie

Wizyta na Deponii po raz kolejny wiąże się z wystawieniem na potężną dawkę zwariowanego humoru, niekiedy w iście czarnym wydaniu. Co więcej, ekipa z Daedalic Entertainment potrafi podejść z dystansem do swojego projektu, o czym świadczy samouczek wprowadzający odbiorców w arkana interakcji z uniwersum gry. Mimo że wygląda on praktycznie tak samo jak tutorial ze starszej części, nie poczujemy się z tego powodu rozczarowani. To celowy zabieg ze strony niemieckiego zespołu, który nawet w samouczku widzi pretekst do żartów. Trochę jednak szkoda, że momentami twórcy za nadto zagalopowali się z dowcipkowaniem, racząc nas kilkoma niesmacznymi sytuacjami (np. wyrządzanie krzywdy zwierzętom). W takich chwilach sprawcą zamieszania jest nasz protegowany, co nie przyczynia się do kibicowania chłopakowi. Drażnić mogą też nagminne gadki młodzieńca o tym, jaki z niego super gość. Rufus od początku miał stać w opozycji do klasycznego herosa, ale wydaje mi się, że w drugiej Deponii ciut przedobrzono przy kreacji tej postaci. Pozostali bohaterowie nie powinni nikogo rozczarować, a zwłaszcza Goal, która zdecydowanie zaskakuje na plus. We wcześniejszej grze z serii, dziewczyna przeważnie spała, podczas gdy w kontynuacji doznaje rozszczepienia osobowości, nierzadko kradnąc Rufusowi całe show.

Oceniając „jedynkę”, miałam pewne zastrzeżenia pod adresem niezbyt rozbudowanego szkieletu fabularnego oraz urwanej i wywołującej niedosyt końcówki. Na szczęście scenariusz do Chaos on Deponia nie powiela błędów, które zawierała poprzednia pozycja z owego cyklu. Nagromadzenie gagów oraz barwnych postaci nie odbyło się tym razem kosztem głównego wątku. Wręcz przeciwnie, wszystkie elementy elegancko się ze sobą zgrywają, po czym zostają zwieńczone efektownym i satysfakcjonującym finałem. Jednocześnie zakończenie „dwójki” zaostrza apetyt na ostatnią część trylogii pt. Goodbye Deponia, czyniąc z produkcji zgrabny pomost pomiędzy pierwszą a trzecią odsłoną.

Wyzwania śmieciarza

Przygodówkę od Daedalic Entertainment obsługujemy głównie z ręką na myszce, więc nie trzeba narzekać na brak komfortu w dziedzinie sterowania. Oprócz tego twórcy przypisali kilka opcji wybranym przyciskom na klawiaturze, z których najbardziej przyda się służąca do podświetlania hotspotów spacja oraz odpowiedzialny za wyjście do menu ESC. Osobiście cieszy mnie pozostawienie praktycznej funkcji otwierania tudzież zamykania ekwipunku za pomocą rolki gryzonia. Trochę ubolewam z kolei nad tym, iż Rufus nadal nie nauczył się biegać. Na bardziej rozległych planszach bywa to lekko uporczywe, ale na osłodę otrzymujemy możliwość natychmiastowego opuszczenia danej lokacji przy użyciu dwukliku.


Co się tyczy rozgrywki, gameplay opiera się na licznych konwersacjach, zbieraniu przeróżnych gratów i używaniu ich w odpowiednich miejscach, a także stawianiu czoła minigierkom wymagającym ruszenia mózgownicą lub refleksu. Wzorem Rufusowego debiutu, inwentarzówki przypominają zadania z Monkey Island czy innych point and clicków ze złotego okresu przygodówek, który przypada na lata dziewięćdziesiąte ubiegłego wieku. Rozwiązania zagadek ekwipunkowych są pomysłowe i mniej bądź bardziej dowcipne, a kluczem do sukcesu często okazuje się nieszablonowy tok myślenia. Minigierki wzbudziły we mnie dość mieszane uczucia. Wśród nich napotkamy bowiem zarówno ciekawe wyzwania, jak i takie, które potrafią napsuć krwi. Do tych drugich zaliczyć muszę czasówko-zręcznościówkę Dziobakobatakę. Zadanie polega na walce w stroju dziobaka i wygląda całkiem zabawnie, lecz sztuka nabierania wprawy irytowała mnie niemiłosiernie. Dobrze, że niemiecki deweloper wziął pod uwagę potrzeby mniej cierpliwych osób, umieszczając w swojej produkcji opcję pomijania minigierek.

Urokliwa graciarnia

Jeżeli przypadł Wam do gustu wystrój pierwszej Deponii, w „dwójce” możecie się wygodnie rozgościć i poczuć jak w domu. Ponownie będzie na co popatrzeć, ponieważ twórcy przyszykowali szeroką gamę kolorowych plansz. Spodobał mi się zwłaszcza Pływający Czarny Rynek, na terenie którego spędzimy niemało czasu. Zajrzymy tam do takich lokacji jak doki, dzielnica dla wyższych sfer czy, rzecz jasna, targ. Wszystkie te miejsca wręcz kipią mnóstwem ciepłych barw, a dzięki unikalnemu charakterowi nie zlewają się w groch z kapustą. W późniejszej części gry zawitamy też m.in. do Porta Fisco, gdzie według Rufusa jest zbyt brudno nawet jak na standardy Deponii. Czy owa mieścina wpędzi nas zatem w depresyjny nastrój? Nic z tych rzeczy. Po prostu dominują w niej brązy i wydaje się bardziej zagracona w porównaniu z Pływającym Czarnym Rynkiem. Ciekawy wyjątek stanowi natomiast streszczenie fabuły „jedynki”. Fragment ten potraktowano monochromatycznym filtrem, z powodzeniem uzyskując efekt starego kina.


Podobnie jak w przypadku poprzedniczki, soundtrack do Chaos on Deponia zawiera nienachalne i lekkie w odbiorze melodie. Najbardziej przemówiły do mnie utwory wokalne, czyli pieśń gondoliera oraz znana z wcześniejszej odsłony ballada, której kolejne zwrotki w humorystyczny sposób komentują bieżące wydarzenia. Co do angielskiego dubbingu, nie da się powiedzieć o nim złego słowa. Cała obsada stanęła na wysokości zadania, fundując graczom popis dobrego aktorstwa. W pamięć najbardziej zapadła mi Goal, która w zależności od aktywnej w danym momencie osobowości przemawia dziecinnym, buńczucznym bądź wyniosłym głosem.

Nie żałuję, że moja przygoda z Rufusem nie zakończyła się na pierwszej części pomimo paru wrednych zagrywek ze strony tego bohatera. Drugie spotkanie z niepokornym mężczyzną oraz jego urodziwą towarzyszką okazało się lepsze niż wirtualny debiut owej pary. Co prawda środkowa część śmieciowej trylogii nie wprowadziła przetasowań w gronie moich ulubionych point and clicków autorstwa Daedalic Entertainment, ale sianie tytułowego chaosu na Deponii sprawiło mi niemałą przyjemność. Warto zatem zagrać, tym bardziej że pozycja ta jest dostępna z polskimi napisami i zapewnia solidny, bo trwający około 11 godzin czas rozgrywki.


Ocena: 8/10


Plusy:
+ bardziej dopracowana fabuła w stosunku do poprzedniczki
+ humor
+ barwne postaci
+ możliwość pominięcia minigierek
+ miła dla oka grafika
+ świetny angielski dubbing
+ długość rozgrywki

Minusy:
- niektóre żarty
- pewne zachowania Rufusa
- część minigierek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.