środa, 1 kwietnia 2015

"Strażnik Testamentu", Eric Van Lustbader - recenzja



Eric Van Lustbader znany jest m.in. z przejęcia literackiej pałeczki po Robercie Ludlumie i kontynuowania serii o przygodach Jasona Bourne’a. W „Strażniku Testamentu” pisarz próbuje natomiast uszczknąć swój kawałek tortu z sukcesu Dana Browna, serwując czytelnikom thriller, w którym ogromną rolę odgrywają tajne organizacje oraz religijne sekrety. Jak udała mu się ta sztuka?

Fabuła powieści oscyluje wokół trwającego od czasów średniowiecza starcia pomiędzy dwoma zakonami: gnostyckimi obserwantami i rycerzami świętego Klemensa. Historia rozpoczyna się prologiem osadzonym na terenie Turcji roku 1442. Funkcję tamtejszej kryjówki obserwantów pełni w tym okresie klasztor Sumela, lecz owe schronienie zostaje w końcu zaatakowane przez rycerzy świętego Klemensa, działających z ramienia samego papieża. Najeźdźcy mają za zadanie przechwycić pewne artefakty, które znajdują się w posiadaniu prześladowanego ugrupowania. Do krwawego napadu dochodzi zaś dzięki zdradzie w najwyższych kręgach zakonu, co poniekąd stanowi punkt zaczepny dla dalszych wydarzeń, włącznie z tajemniczymi precjozami.

Po epizodzie z Sumeli, przeskakujemy do właściwej akcji, która rozgrywa się już we współczesności. Oba bractwa nadal istnieją, aczkolwiek w nieco innej, świeckiej formie – w ich szeregach nie brakuje bogatych przedsiębiorców, polityków czy artystów. Zmianom nie uległy jednak wrogie stosunki, jakie panują między organizacjami. Rycerze w dalszym ciągu usiłują rozgromić przeciwników, którzy dzielnie strzegą sekretnych dóbr i krzyżują plany swoich oponentów. Niestety, historia lubi się powtarzać, ponieważ istnienie obserwantów ponownie zawisa na włosku, najprawdopodobniej z powodu knowań szpiegów. W ostatnim czasie zginęło bowiem paru członków Haute Cour, najwyższej władzy zakonu. Wśród ofiar jest niejaki Dexter Shaw, ojciec głównego bohatera – Bravermana. Co prawda policja uznaje ów zgon za nieszczęśliwy wypadek, ale protagonista nie zadowala się takim werdyktem. Mężczyzna ma zresztą ku temu bardzo dobre powody: enigmatyczne zachowanie rodziciela, pozostawione przez niego wskazówki oraz wrażenie bycia śledzonym.

Van Lustbader buduje fabułę w oparciu o utarte schematy, rozpropagowane w literaturze rozrywkowej przez Dana Browna. Znajdziemy tu zatem bohatera w ogniu niebezpiecznych wydarzeń, który podąża śladem przeróżnych tropów i dawnych tajemnic, próbując przy okazji wyjść z całej sytuacji w jednym kawałku. Podobnie jak w przypadku Roberta Langdona z książek Browna, u boku Bravermana pojawia się atrakcyjna kobieta (Jennifer Logan). Prócz tajnych ugrupowań, autor dorzuca do intrygi zamieszanych w ciemne sprawki duchownych, którzy za pośrednictwem rycerzy świętego Klemensa usiłują przejąć artefakty z rąk gnostyckich obserwantów. W tym miejscu dochodzimy do kolejnego motywu powielanego przez naśladowców „Kodu Leonarda da Vinci”, a konkretnie sekretu zdolnego wstrząsnąć posadami chrześcijaństwa. Rola ta przypadła u Van Lustbadera pewnemu olejowi oraz testamentowi Chrystusa, które rzucają zupełnie nowe światło na działalność Jezusa.

W ogólnym rozrachunku perypetie Bravermana Shawa wypadają niestety gorzej nawet od „Zaginionego symbolu” oraz „Inferna”, czyli słabszych pozycji z Robertem Langdonem. Wprawdzie książka nie podziałała na mnie usypiająco, ale nie wzbudziła silniejszych emocji, nie wspominając już o podniesieniu adrenaliny. Boli to tym bardziej, że Eric Van Lustbader upchnął w swojej powieści sporo typowo sensacyjnych wątków. „Strażnik Testamentu” obfituje w strzelaniny, pościgi i zabójstwa, a członkowie poszczególnych zakonów nie ustępują pod względem zachowania świetnie przeszkolonym agentom specjalnym. Tak na marginesie, nie byłabym zbytnio zaskoczona, gdyby obrany przez pisarza kierunek wynikał ze zwykłego przyzwyczajenia do takiej formuły zamiast z chęci odróżnienia się od Browna.

Ponadto autor nie najlepiej radzi sobie z kreacją postaci, spośród których mało kto zapada na dłużej w pamięć. Co do samego Bravermana, mężczyzna nie do końca udźwignął ciężar bycia głównym bohaterem, wydając się czasami nieco mdłym osobnikiem. Trochę lepsze wrażenie robi za to twarda i zarazem wrażliwa Jennifer, która skrywa przed młodym Shawem kilka tajemnic. Uwagę zwracają jeszcze dwie inne kobiety, lecz tutaj również nie obyło się bez potknięć. Będącej typem perwersyjnej psychopatki Donatelli poświęcono za mało czasu, aby mogła w pełni rozwinąć swój potencjał. Z kolei podstępna Camille, która zgrywa damę i jednocześnie nie stroni od okrucieństwa, niekiedy bywa aż nadto przerysowana.

Choć lubię historie w stylu „Kodu Leonarda da Vinci”, „Strażnik Testamentu” zdecydowanie nie podbił mojego serca. Osobiście nie mam nic przeciwko czysto rozrywkowej literaturze, ale pod warunkiem, że autor zaprezentuje rzeczywiście wciągającą historię. Tymczasem losy Bravermana Shawa okazały się zaledwie średniej jakości rzemieślnictwem. Owszem, książkę da się przeczytać bez skrzywienia, a być może komuś przypadnie do gustu w większym stopniu niż mnie. Niemniej jednak odpuszczenie sobie tego tytułu nie zuboży Waszego życia.


Ocena: 5/10


Tytuł polski: Strażnik Testamentu
Tytuł oryginalny: The Testament (aka The Bravo Testament)
Autor: Eric Van Lustbader
Wydawnictwo: Świat Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.