Szał, jaki swego
czasu rozpętał się wokół sagi „Zmierzch” autorstwa Stephenie Meyer, sprawił, że
księgarnie zostały wprost zasypane paranormalnymi romansami, skierowanymi
głównie do nastoletnich czytelniczek. „Córka żywiołu” idealnie wpisuje się w
nurt takich książek, lecz mimo wszystko literacki debiut Leigh Fallon jest
problematyczny w ocenie. I to nawet wtedy, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie
docelową grupę odbiorców.
Fabuła
powieści przybliża nam losy szesnastoletniej Megan Rosenberg, która opuszcza
Amerykę i przenosi się do nadmorskiego miasteczka Kinsale w Irlandii. Tak
odległa przeprowadzka oznacza oczywiście konieczność zmiany szkoły, gdzie
dziewczyna szybko zawiera nowe znajomości. Co ciekawe, już pierwszego dnia w
irlandzkiej placówce Megan zauważa, że wpatruje się w nią pewien młodzian. Jest
nim niejaki Adam DeRís, cieszący się opinią ciacha i jednocześnie dziwaka,
który zachowuje dystans w stosunku do pozostałych uczniów. Na temat rodziny
chłopaka krążą natomiast różne plotki o ich rzekomych związkach z magią.
Wracając do głównej bohaterki, nastolatka ulega fascynacji tajemniczym
młodzieńcem, i to zanim w ogóle zaczną
rozmawiać. Wkrótce wychodzi też na jaw, że chłopak odwzajemnia uczucia panny
Rosenberg. Ponadto Megan przekonuje się, iż DeRísom rzeczywiście nieobcy jest
świat zjawisk nadprzyrodzonych. Ona sama zresztą odkryje w sobie niezwykły dar…
Czy
cokolwiek z tego, o czym napisałam w powyższym akapicie, brzmi znajomo? Jeśli
naszły Was tego rodzaju myśli, nie mylicie się, gdyż „Córka żywiołu” powiela
pewne wątki ze „Zmierzchu”. Mianowicie w obu utworach mamy protagonistkę, która
przeprowadza się do niewielkiej miejscowości. Każda z nich mieszka tam również
ze swoim tatą. Co więcej, dziewczynom bliżej do szarych myszek niż seksbomb,
lecz z wzajemnością zakochują się w szkolnych przystojniakach. Wybrankowie
Megan oraz Belli ze „Zmierzchu” to bardzo enigmatyczni osobnicy, a i krewni
chłopaków skrywają sekrety związane z paranormalną sferą. Podobnie jak w
przypadku Edwarda z cyklu Stephenie Meyer, jedno z rodzeństwa Adama szybko
okazuje życzliwość Megan, podczas gdy drugie patrzy na nią mniej przychylnym
okiem. Oprócz tego zauważyłam inne zbieżności, ale nie będę ich wszystkich
wymieniać, by nie wkroczyć nadto w strefę spoilerów. Gwoli ścisłości, istnieją
również różnice pomiędzy tymi historiami, a najbardziej ewidentna rzecz dotyczy
braku jakichkolwiek wampirów – Leigh Fallon obdarza bohaterów mocami żywiołów
zamiast długimi kłami. Niemniej w trakcie lektury często towarzyszyło mi
uczucie déjà vu.
Co
jeszcze można zarzucić „Córce żywiołu”? Nieco razi powierzchowne zarysowanie
postaci oraz fakt, iż sporo spraw zbyt łatwo dochodzi do skutku. Dla przykładu,
panna Rosenberg nie ma większych problemów z asymilacją w rodzinie DeRísów, ani
z akceptacją własnej mocy, która uaktywnia się po przyjeździe do Irlandii (tak,
główną protagonistkę też objęło dziedzictwo żywiołów). Poza tym, miłość, jaka
łączy Megan i Adama, wybucha zdecydowanie za prędko. Ot, DeRís najpierw
obserwuje dziewczynę, potem jakby jej unika, a ona biedna wzdycha, po czym on
nagle ujawnia swoje uczucia, od razu przechodząc do uścisków oraz całusów. Choć
w zasadzie nie zdążyli się dobrze poznać, już nie potrafią bez siebie żyć.
Aby
nie wyszło, iż ciągle narzekam, przejdę do kilku pozytywów, które da się
dostrzec w debiucie Leigh Fallon. Po pierwsze, książka nie jest opasłym
tomiskiem i została napisana prostym stylem, dzięki czemu dość sprawnie się ją
czyta. Po drugie, autorka dobrze zrobiła osadzając akcję w Irlandii, a także
sięgając po mitologię celtycką oraz siły natury. Pomysł z tzw. Naznaczonymi
wraz z ich genezą wypada całkiem nieźle, aczkolwiek przytłacza go trochę miłosny
aspekt powieści. Owszem, uczucie bohaterów jest z tym ściśle związane, ponieważ
ich zażyłość grozi ponoć poważnymi konsekwencjami dla świata. Pisarka wplotła
również małą nutkę niepewności w postaci sugestii, jakoby więź pomiędzy Megan i
Adamem wynikała jedynie z wzajemnego przyciągania żywiołów. Mimo wszystko
przydałoby się zmniejszenie kwestii uczuciowych na rzecz magii oraz walki z
polującymi na Naznaczonych Knoksami. Podejrzewam jednak, że te ciekawsze wątki
zostaną rozbudowane w następnych tomach (historia Megan ma zamknąć się w trzech
częściach, przy czym finał trylogii jak dotąd nie ujrzał światła dziennego).
Inna
sprawa, czy warto sięgać po ciąg dalszy, skoro pierwsze spotkanie z Megan
Rosenberg nie rzuca na kolana. Osobiście nie wykluczam, że dam kiedyś szansę
drugiemu tomowi, gdybym trafiła na niego w bibliotece lub na jakiejś groszowej
wyprzedaży. Wtedy z ciekawości sprawdziłabym, czy kolejna odsłona naprawia
błędy poprzedniczki. „Córki żywiołów” rekomendować natomiast nie będę, bo
zwyczajnie na to nie zasługuje, acz posiada kilka plusów. W ogólnym rozrachunku
fabuła bywa naiwna i zbyt często zdaje się bazować na schemacie „Zmierzchu”, a
pewną odtwórczość tym bardziej zauważą zdeklarowane fanki gatunku, które zjadły
zęby na niejednym paranormalnym romansie.
Ocena:
5/10
Tytuł
polski: Córka żywiołu
Tytuł
oryginalny: Carrier of the Mark
Autor:
Leigh Fallon
Wydawnictwo:
Galeria Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.