wtorek, 28 kwietnia 2015

"Córka żywiołu", Leigh Fallon - recenzja

Szał, jaki swego czasu rozpętał się wokół sagi „Zmierzch” autorstwa Stephenie Meyer, sprawił, że księgarnie zostały wprost zasypane paranormalnymi romansami, skierowanymi głównie do nastoletnich czytelniczek. „Córka żywiołu” idealnie wpisuje się w nurt takich książek, lecz mimo wszystko literacki debiut Leigh Fallon jest problematyczny w ocenie. I to nawet wtedy, jeśli weźmiemy pod uwagę wyłącznie docelową grupę odbiorców.

Fabuła powieści przybliża nam losy szesnastoletniej Megan Rosenberg, która opuszcza Amerykę i przenosi się do nadmorskiego miasteczka Kinsale w Irlandii. Tak odległa przeprowadzka oznacza oczywiście konieczność zmiany szkoły, gdzie dziewczyna szybko zawiera nowe znajomości. Co ciekawe, już pierwszego dnia w irlandzkiej placówce Megan zauważa, że wpatruje się w nią pewien młodzian. Jest nim niejaki Adam DeRís, cieszący się opinią ciacha i jednocześnie dziwaka, który zachowuje dystans w stosunku do pozostałych uczniów. Na temat rodziny chłopaka krążą natomiast różne plotki o ich rzekomych związkach z magią. Wracając do głównej bohaterki, nastolatka ulega fascynacji tajemniczym młodzieńcem, i to  zanim w ogóle zaczną rozmawiać. Wkrótce wychodzi też na jaw, że chłopak odwzajemnia uczucia panny Rosenberg. Ponadto Megan przekonuje się, iż DeRísom rzeczywiście nieobcy jest świat zjawisk nadprzyrodzonych. Ona sama zresztą odkryje w sobie niezwykły dar…

Czy cokolwiek z tego, o czym napisałam w powyższym akapicie, brzmi znajomo? Jeśli naszły Was tego rodzaju myśli, nie mylicie się, gdyż „Córka żywiołu” powiela pewne wątki ze „Zmierzchu”. Mianowicie w obu utworach mamy protagonistkę, która przeprowadza się do niewielkiej miejscowości. Każda z nich mieszka tam również ze swoim tatą. Co więcej, dziewczynom bliżej do szarych myszek niż seksbomb, lecz z wzajemnością zakochują się w szkolnych przystojniakach. Wybrankowie Megan oraz Belli ze „Zmierzchu” to bardzo enigmatyczni osobnicy, a i krewni chłopaków skrywają sekrety związane z paranormalną sferą. Podobnie jak w przypadku Edwarda z cyklu Stephenie Meyer, jedno z rodzeństwa Adama szybko okazuje życzliwość Megan, podczas gdy drugie patrzy na nią mniej przychylnym okiem. Oprócz tego zauważyłam inne zbieżności, ale nie będę ich wszystkich wymieniać, by nie wkroczyć nadto w strefę spoilerów. Gwoli ścisłości, istnieją również różnice pomiędzy tymi historiami, a najbardziej ewidentna rzecz dotyczy braku jakichkolwiek wampirów – Leigh Fallon obdarza bohaterów mocami żywiołów zamiast długimi kłami. Niemniej w trakcie lektury często towarzyszyło mi uczucie déjà vu.

Co jeszcze można zarzucić „Córce żywiołu”? Nieco razi powierzchowne zarysowanie postaci oraz fakt, iż sporo spraw zbyt łatwo dochodzi do skutku. Dla przykładu, panna Rosenberg nie ma większych problemów z asymilacją w rodzinie DeRísów, ani z akceptacją własnej mocy, która uaktywnia się po przyjeździe do Irlandii (tak, główną protagonistkę też objęło dziedzictwo żywiołów). Poza tym, miłość, jaka łączy Megan i Adama, wybucha zdecydowanie za prędko. Ot, DeRís najpierw obserwuje dziewczynę, potem jakby jej unika, a ona biedna wzdycha, po czym on nagle ujawnia swoje uczucia, od razu przechodząc do uścisków oraz całusów. Choć w zasadzie nie zdążyli się dobrze poznać, już nie potrafią bez siebie żyć.

Aby nie wyszło, iż ciągle narzekam, przejdę do kilku pozytywów, które da się dostrzec w debiucie Leigh Fallon. Po pierwsze, książka nie jest opasłym tomiskiem i została napisana prostym stylem, dzięki czemu dość sprawnie się ją czyta. Po drugie, autorka dobrze zrobiła osadzając akcję w Irlandii, a także sięgając po mitologię celtycką oraz siły natury. Pomysł z tzw. Naznaczonymi wraz z ich genezą wypada całkiem nieźle, aczkolwiek przytłacza go trochę miłosny aspekt powieści. Owszem, uczucie bohaterów jest z tym ściśle związane, ponieważ ich zażyłość grozi ponoć poważnymi konsekwencjami dla świata. Pisarka wplotła również małą nutkę niepewności w postaci sugestii, jakoby więź pomiędzy Megan i Adamem wynikała jedynie z wzajemnego przyciągania żywiołów. Mimo wszystko przydałoby się zmniejszenie kwestii uczuciowych na rzecz magii oraz walki z polującymi na Naznaczonych Knoksami. Podejrzewam jednak, że te ciekawsze wątki zostaną rozbudowane w następnych tomach (historia Megan ma zamknąć się w trzech częściach, przy czym finał trylogii jak dotąd nie ujrzał światła dziennego).

Inna sprawa, czy warto sięgać po ciąg dalszy, skoro pierwsze spotkanie z Megan Rosenberg nie rzuca na kolana. Osobiście nie wykluczam, że dam kiedyś szansę drugiemu tomowi, gdybym trafiła na niego w bibliotece lub na jakiejś groszowej wyprzedaży. Wtedy z ciekawości sprawdziłabym, czy kolejna odsłona naprawia błędy poprzedniczki. „Córki żywiołów” rekomendować natomiast nie będę, bo zwyczajnie na to nie zasługuje, acz posiada kilka plusów. W ogólnym rozrachunku fabuła bywa naiwna i zbyt często zdaje się bazować na schemacie „Zmierzchu”, a pewną odtwórczość tym bardziej zauważą zdeklarowane fanki gatunku, które zjadły zęby na niejednym paranormalnym romansie.


Ocena: 5/10


Tytuł polski: Córka żywiołu
Tytuł oryginalny: Carrier of the Mark
Autor: Leigh Fallon
Wydawnictwo: Galeria Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.