Często słyszymy,
jak ważną rzeczą jest umiejętność zrobienia dobrego pierwszego wrażenia. Ba,
wystarczy spytać o to wujcia Google’a, aby w odpowiedzi wyświetlił nam szereg
witryn ze stosownymi radami. W księgarniach też zresztą można natrafić na poświęcone
temu tematowi książki. Jednakże w żadnym z takich poradników nie kazano by brać
przykładu z osób w typie głównej bohaterki „Aniołka”. Otóż kobieta już na
wstępie wzbudza odczucia, którym daleko do pozytywnych myśli.
Ano
wita nas pannica rozważaniami odnośnie zamordowania własnego narzeczonego.
Wiadomo, że nie powinniśmy brać tego na serio, lecz jak człowiek czyta takie
refleksje na dzień dobry, raczej nie nastraja się zbyt pozytywnie do danej
postaci. Owszem, oziębły narzeczony nie jest ideałem, acz posiada opinię
całkiem zacnej partii. Niemniej Harriet Purcell, bo tak nazywa się owe
dziewczę, również nie należy do przykładów wzorowego zachowania. Jest pyskata,
bywa kapryśna i z łatwością wydaje osądy na temat różnych osób, mimo że sama ma
nieźle za uszami. Dlatego też nie potrafiłam obdarzyć Harriet nadmiernymi
pokładami sympatii, w zamian często irytując się za sprawą takiej, a nie innej
jej postawy. Wprawdzie w wyniku pewnych wydarzeń dziewczyna nabiera większej odpowiedzialności,
ale pod koniec utworu i tak widać, że w zasadzie niewiele się zmieniła. A
przynajmniej jeśli chodzi o te rzeczy, w których najbardziej mnie denerwowała.
Okazji
do dogłębnego poznania tej postaci nie zabraknie, bowiem autorka powieści (Colleen
McCullough od słynnych „Ptaków ciernistych krzewów”) zdecydowała się formułę pamiętnika,
spisanego ręką nieco ponad dwudziestoletniej Harriet Purcell. Tradycyjne
rozdziały zostały zatem zastąpione podziałem na kartki z dziennika, które
oznaczono dokładną datą, włącznie z dniem tygodnia. Dowiadujemy się nawet, w
jakiego rodzaju pamiętniku dziewczyna sporządza swoje notatki. To najzwyklejsze
zeszyty, w związku z czym panna Purcell samodzielnie zapisuje daty, unikając w
ten sposób pustych stron przy nieregularnym prowadzeniu dziennika. Z racji
takiej struktury powieść zawiera dość sporo krótkich zdań, wykrzykników i
zapytań, które mają imitować wpisy robione pod wpływem impulsu. Harriet
generalnie stawia na bezpośredniość, lecz w prywatnych zapiskach daje totalnym
upust swoim emocjom, w tym oczywiście wszelkim frustracjom. Nawiasem mówiąc,
bardzo jej się to podoba.
Osadzona
w Australii akcja startuje 1 stycznia 1960 roku, kiedy to młoda kobieta umieszcza
w swym kajecie pierwszy wpis. Data nabiera poniekąd symbolicznego znaczenia –
Nowy Rok, założenie pamiętnika i wreszcie chęć przeprowadzenia gruntownych
zmian w życiu. Na te ostatnie nie trzeba długo czekać, gdyż Harriet rozpoczyna
akurat pracę na stanowisku szpitalnego radiologa. Tam zaprzyjaźnia się z pomocą
pielęgniarską Papele „Pappy” Sutamą, a znajomość ta owocuje wkrótce
przeprowadzką do budynku zwanego po prostu Domem. Mieści się on w posiadającej
złą reputację dzielnicy Sydney – Kings Cross, zaś jego gospodynią jest ekscentryczna
wróżbitka Delvecchio Schwartz. Panna Purcell szybko łapie tutejszy klimat, co
nie dziwi zważywszy na żarliwe pragnienie ucieczki od konwenansów, a także
marzenia o wyżyciu się pod kątem seksualnym. Tak na marginesie, to właśnie
erotyczne potrzeby są jednym z powodów, które skłaniają dziewczynę do zerwania
zaręczyn – narzeczony chciał skonsumować związek dopiero po ślubie.
Szkoda
tylko, iż tzw. łóżkowe sprawy nierzadko zaczynają już męczyć, tym bardziej że
nie polubiłam głównej protagonistki. Przez gadki o seksie itp. ucierpiał chociażby
wątek tytułowego aniołka, czyli czteroletniej Flo, córki właścicielki Domu. Co
prawda owa dziewczynka nie mówi, ale potrafi wyrażać się w inny sposób.
Niestety, praktycznie przez ponad połowę powieści Flo egzystuje jakby w tle, aczkolwiek
Harriet czuje się zauroczona enigmatycznym dzieckiem. Rola Flo zostaje bardziej
uwypuklona w dalszej części książki, lecz panienka Purcell nadal bryluje na
pierwszym planie – wszak czytamy jej prywatny dziennik.
Podsumowując,
nie jest to wybitna powieść, a Harriet Purcell może mieć niemałe trudności z
podbiciem serc czytelników. Przyznać jednak muszę, że przy całym moim
narzekaniu zdołałam dosyć szybko przebrnąć przez lekturę. W paru momentach
udało mi się też nawet uśmiechnąć, np. w trakcie dowcipnego opisu Willie –
rozpuszczonej papużki, którą swego czasu przygarnęła matka Harriet. Ale czy to
wystarczające powody, by uznać „Aniołka” za ponadprzeciętne dzieło? Według mnie
– nie. Komu więc polecić tę książkę? Chyba jedynie wielbicielom
quasi-pamiętnikowych tworów.
Ocena:
5/10
Tytuł
polski: Aniołek
Tytuł
oryginalny: Angel Puss / Angel
Autor:
Colleen McCullough
Wydawnictwo:
Świat Książki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.