sobota, 18 kwietnia 2015

"Aniołek", Colleen McCullough - recenzja

Często słyszymy, jak ważną rzeczą jest umiejętność zrobienia dobrego pierwszego wrażenia. Ba, wystarczy spytać o to wujcia Google’a, aby w odpowiedzi wyświetlił nam szereg witryn ze stosownymi radami. W księgarniach też zresztą można natrafić na poświęcone temu tematowi książki. Jednakże w żadnym z takich poradników nie kazano by brać przykładu z osób w typie głównej bohaterki „Aniołka”. Otóż kobieta już na wstępie wzbudza odczucia, którym daleko do pozytywnych myśli.

Ano wita nas pannica rozważaniami odnośnie zamordowania własnego narzeczonego. Wiadomo, że nie powinniśmy brać tego na serio, lecz jak człowiek czyta takie refleksje na dzień dobry, raczej nie nastraja się zbyt pozytywnie do danej postaci. Owszem, oziębły narzeczony nie jest ideałem, acz posiada opinię całkiem zacnej partii. Niemniej Harriet Purcell, bo tak nazywa się owe dziewczę, również nie należy do przykładów wzorowego zachowania. Jest pyskata, bywa kapryśna i z łatwością wydaje osądy na temat różnych osób, mimo że sama ma nieźle za uszami. Dlatego też nie potrafiłam obdarzyć Harriet nadmiernymi pokładami sympatii, w zamian często irytując się za sprawą takiej, a nie innej jej postawy. Wprawdzie w wyniku pewnych wydarzeń dziewczyna nabiera większej odpowiedzialności, ale pod koniec utworu i tak widać, że w zasadzie niewiele się zmieniła. A przynajmniej jeśli chodzi o te rzeczy, w których najbardziej mnie denerwowała.

Okazji do dogłębnego poznania tej postaci nie zabraknie, bowiem autorka powieści (Colleen McCullough od słynnych „Ptaków ciernistych krzewów”) zdecydowała się formułę pamiętnika, spisanego ręką nieco ponad dwudziestoletniej Harriet Purcell. Tradycyjne rozdziały zostały zatem zastąpione podziałem na kartki z dziennika, które oznaczono dokładną datą, włącznie z dniem tygodnia. Dowiadujemy się nawet, w jakiego rodzaju pamiętniku dziewczyna sporządza swoje notatki. To najzwyklejsze zeszyty, w związku z czym panna Purcell samodzielnie zapisuje daty, unikając w ten sposób pustych stron przy nieregularnym prowadzeniu dziennika. Z racji takiej struktury powieść zawiera dość sporo krótkich zdań, wykrzykników i zapytań, które mają imitować wpisy robione pod wpływem impulsu. Harriet generalnie stawia na bezpośredniość, lecz w prywatnych zapiskach daje totalnym upust swoim emocjom, w tym oczywiście wszelkim frustracjom. Nawiasem mówiąc, bardzo jej się to podoba.

Osadzona w Australii akcja startuje 1 stycznia 1960 roku, kiedy to młoda kobieta umieszcza w swym kajecie pierwszy wpis. Data nabiera poniekąd symbolicznego znaczenia – Nowy Rok, założenie pamiętnika i wreszcie chęć przeprowadzenia gruntownych zmian w życiu. Na te ostatnie nie trzeba długo czekać, gdyż Harriet rozpoczyna akurat pracę na stanowisku szpitalnego radiologa. Tam zaprzyjaźnia się z pomocą pielęgniarską Papele „Pappy” Sutamą, a znajomość ta owocuje wkrótce przeprowadzką do budynku zwanego po prostu Domem. Mieści się on w posiadającej złą reputację dzielnicy Sydney – Kings Cross, zaś jego gospodynią jest ekscentryczna wróżbitka Delvecchio Schwartz. Panna Purcell szybko łapie tutejszy klimat, co nie dziwi zważywszy na żarliwe pragnienie ucieczki od konwenansów, a także marzenia o wyżyciu się pod kątem seksualnym. Tak na marginesie, to właśnie erotyczne potrzeby są jednym z powodów, które skłaniają dziewczynę do zerwania zaręczyn – narzeczony chciał skonsumować związek dopiero po ślubie.

Szkoda tylko, iż tzw. łóżkowe sprawy nierzadko zaczynają już męczyć, tym bardziej że nie polubiłam głównej protagonistki. Przez gadki o seksie itp. ucierpiał chociażby wątek tytułowego aniołka, czyli czteroletniej Flo, córki właścicielki Domu. Co prawda owa dziewczynka nie mówi, ale potrafi wyrażać się w inny sposób. Niestety, praktycznie przez ponad połowę powieści Flo egzystuje jakby w tle, aczkolwiek Harriet czuje się zauroczona enigmatycznym dzieckiem. Rola Flo zostaje bardziej uwypuklona w dalszej części książki, lecz panienka Purcell nadal bryluje na pierwszym planie – wszak czytamy jej prywatny dziennik.

Podsumowując, nie jest to wybitna powieść, a Harriet Purcell może mieć niemałe trudności z podbiciem serc czytelników. Przyznać jednak muszę, że przy całym moim narzekaniu zdołałam dosyć szybko przebrnąć przez lekturę. W paru momentach udało mi się też nawet uśmiechnąć, np. w trakcie dowcipnego opisu Willie – rozpuszczonej papużki, którą swego czasu przygarnęła matka Harriet. Ale czy to wystarczające powody, by uznać „Aniołka” za ponadprzeciętne dzieło? Według mnie – nie. Komu więc polecić tę książkę? Chyba jedynie wielbicielom quasi-pamiętnikowych tworów.


Ocena: 5/10


Tytuł polski: Aniołek
Tytuł oryginalny: Angel Puss / Angel
Autor: Colleen McCullough
Wydawnictwo: Świat Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.