sobota, 13 czerwca 2015

"Jestem legendą" - recenzja

Nazwisko Willa Smitha w obsadzie zazwyczaj gwarantuje zatrudniającym go twórcom filmowym napływ grubej gotówki do kinowych kas. I tak też było z „Jestem legendą” w reżyserii Francisa Lawrence’a, gdyż obraz ten nie miał najmniejszych problemów z uzyskaniem dużych dochodów na całym świecie. A czego natomiast po produkcjach ze Smithem w roli głównej powinni oczekiwać widzowie? Otóż decydując się na obejrzenie filmu z udziałem tego aktora można się spokojnie nastawić na wysokiej klasy kino rozrywkowe, czego idealny dowód stanowi właśnie „Jestem legendą”.

W obrazie Lawrence’a Will Smith gra wirusologa Roberta Neville’a, jedynego ocalałego mieszkańca Nowego Jorku. W świecie, w którym przyszło mu żyć, ludność została zdziesiątkowana za sprawą groźnego wirusa. Ci, którzy przeżyli, a nie byli odporni na jego działanie, ulegli potwornej mutacji. Otoczony przez zarażonych Neville nie ustaje w staraniach, aby odnaleźć właściwe lekarstwo wykorzystując do tego własną, niewrażliwą na ową chorobę, krew.

Jeżeli chodzi o aktorską stronę filmu, w zasadzie cały ciężar spoczywa na barkach gwiazdy „Facetów w czerni”, „Bad Boys” i innych kinowych przebojów. W takich przypadkach zawsze pojawiają się mniejsze bądź większe obawy, czy jedna osoba podoła tak poważnemu zadaniu. Według mnie Smith bez problemów wyszedł z tego z tarczą, a nie na niej. Widzowie identyfikują tego aktora z czysto komercyjnym kinem, ale na pewno nie można o nim powiedzieć, że występując w tego rodzaju filmach odstawia zwykłą fuszerkę i nie przykłada się do swoich ekranowych kreacji. Nie inaczej jest z „Jestem legendą”, gdzie Will sprawdził się w roli wymagającej zarówno talentu, jak i sprawności fizycznej. Uważam, że wypadł bardzo wiarygodnie jako człowiek z jednej strony zobojętniały na otaczającą go pustkę, z drugiej natomiast wciąż żywiący się nadzieją na uporanie się z groźnym wirusem. Jednocześnie udaje mu się wzbudzić sympatię widzów i w ten sposób ułatwić im identyfikację z kreowanym przez niego bohaterem.

Mimo wszystko nie należy zapominać, że w filmie tym pojawiają się także inni aktorzy. Wprawdzie do zagrania mają dużo mniej niż główna gwiazda obrazu, lecz bardzo dobrze wywiązali się z powierzonych im zadań. Ja jednak chciałabym wyróżnić moim zdaniem niezaprzeczalną atrakcję drugiego planu, a mianowicie suczkę wcielającą się w rolę Sam, psiej towarzyszki Neville’a. Zaangażowany tutaj owczarek niemiecki dzielnie dotrzymuje kroku swojemu ekranowemu właścicielowi. Ponadto w jego oczach widać poczciwość, wierność i przywiązanie. Mówiąc krótko, Smith wraz z psinką tworzą rzeczywiście zgraną parę.

Wytwórnia filmowa odpowiedzialna za „Jestem legendą” na pewno nie żałowała pieniędzy na ten film, ponieważ jego budżet wyniósł 150 milionów dolarów. Tym bardziej cieszy więc to, iż „widać” zainwestowane w niego pieniądze. Sceny ukazujące wyludniony Manhattan robią olbrzymie wrażenie i wręcz przytłaczają wszechogarniającą pustką. Ich niezwykle realistyczny wygląd przywiódł mi na myśl oglądany swego czasu w telewizji dokument, prezentujący symulację opuszczonej przez ludzi metropolii. Odpowiedniego nastroju nie można też odmówić fragmentom, które rozgrywają się w nocy lub w ciemnych pomieszczeniach, gdzie na każdym kroku mogą czyhać zarażeni. Osobną kategorię stanowią przywoływane we flashbackach sceny przedstawiające ewakuację miasta – zamiast pustki i złowieszczej ciszy, dominuje tam kompletny chaos oraz uczucie przytłoczenia. Po prostu wszystko dopracowano w najdrobniejszych szczegółach, przez co widz ma szansę perfekcyjnie wczuć się w klimat „Jestem legendą”, a momentami nawet zapomnieć, że w końcu to tylko film.

Oddzielny akapit chciałam poświęcić muzyce skomponowanej przez Jamesa Newtona Howarda, który ma na swoim koncie ścieżki dźwiękowe m.in. do Batmanów Christophera Nolana. Oprócz niej, możemy jeszcze usłyszeć utwory Boba Marleya, ale nie zrobiły one na mnie takiego wrażenia jak melodie powstałe specjalnie na potrzeby „Jestem legendą”, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie jestem fanką reggae. Wróćmy jednak do muzyki autorstwa Howarda. Dlaczego zwróciła ona moją uwagę? Co najistotniejsze, bardzo dobrze współgrała z klimatem wykreowanym przez inne części składowe filmu takie jak np. scenariusz czy zdjęcia. Nie była zbyt nachalna, a raczej wręcz odwrotnie – cechował ją pewien minimalizm. Wprawdzie nie odnalazłam wśród utworów Howarda melodii, która pozostałaby w mojej głowie na całe życie, lecz wsłuchując się w jego muzykę niejeden raz do mojego serca zakradało się uczucie smutku i osamotnienia, rozświetlane czasami malutkim płomyczkiem nadziei...

Na zakończenie dodam, że „Jestem legendą” to jedna z najlepszych produkcji podejmujących temat zagłady ludzkości z powodu działania wirusa. Zamiast epatować drastycznymi scenami, skoncentrowano się przede wszystkim na czymś o wiele ważniejszym, czyli na stworzeniu odpowiedniego klimatu. Według mnie nie jest to obraz zasługujący na maksymalną ocenę, ale do dziś chętnie do niego wracam, by ponownie zanurzyć się w tej sugestywnej i pesymistycznej wizji przyszłości.


Ocena: 9/10


Tytuł polski: Jestem legendą
Tytuł oryginalny: I Am Legend
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Akiva Goldsman, Mark Protosevich
Obsada: Will Smith, Alice Braga, Charlie Tahan, Dash Mihok
Gatunek: horror, science fiction
Produkcja: Australia, USA
Rok produkcji: 2007
Czas trwania: 96 min

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.