piątek, 26 czerwca 2015

"Inferno", Dan Brown - recenzja

Twórczość Dana Browna to pod pewnymi względami literacki odpowiednik gier z serii Call of Duty. Amerykański autor pisze swoje powieści według ustalonego szablonu i nie kwapi się do gruntownych zmian w stosunku do poprzednich utworów. A kiedy ukończona książka trafi już na sklepowe półki, z radością patrzy, jak jego konto powiększa się o kolejne zera.

Uśmiech na twarzy Browna z pewnością wywołała też jego najnowsza powieść pt. „Inferno”, która rozeszła się w liczbie 9 milionów egzemplarzy w przeciągu 3 tygodni od światowej premiery. Pozycja ta jest czwartą odsłoną cyklu opowiadającego o perypetiach Roberta Langdona, harvardzkiego wykładowcy ikonografii i historii sztuki, a także wybitnego specjalisty od symboli. Wymyślenie owej postaci okazało się dla amerykańskiego pisarza strzałem w dziesiątkę, zaś dwie powieści z udziałem uniwersyteckiego profesora („Kod Leonarda da Vinci” oraz „Anioły i Demony”) doczekały się adaptacji filmowych w reżyserii Rona Howarda i z Tomem Hanksem w roli głównej. Nic więc dziwnego, że autor nie chce odsyłać popularnego bohatera na emeryturę. I to nawet mimo stopniowego zmęczenia materiału, które można było zauważyć już w „Zaginionym symbolu”, trzeciej części losów Roberta.

Langdon regularnie ląduje w środku intryg, których rozwiązanie wymaga wykorzystania jego wiedzy w dziedzinie historii oraz wszelkiego rodzaju symboli. Dzięki swojemu wykształceniu i biegłemu umysłowi, rozgryza przeróżne tropy poukrywane w dziełach sztuki czy literaturze. Nie inaczej jest w przypadku „Inferna”, którego tytuł słusznie kojarzy się z nazwą pierwszej księgi „Boskiej Komedii” autorstwa włoskiego pisarza Dante Alighieriego. Dan Brown uczynił arcydzieło literatury motywem przewodnim swojej najnowszej powieści. Langdon rusza bowiem śladem odwołań do słynnego poematu, stanowiącego jedną z obsesji pewnego szalonego geniusza, czyli książkowego czarnego charakteru. Druga mania owego niemilca to konieczność rozprawienia się z problemem przeludnienia w imię wyższych celów i z użyciem bardzo kontrowersyjnej metody, która stawia ludzkość w obliczu śmiertelnego zagrożenia.

Naszego protagonistę czeka wyścig z czasem nie tylko w celu pokrzyżowania szyków szaleńca, a co za tym idzie - uratowania świata. Otóż Roberta ścigają osobnicy, którzy bynajmniej nie mają ochoty zapraszać profesora do pobliskiej knajpy na kielicha. Warto przy tym zaznaczyć, iż Langdon czuje się mocno skołowany z powodu zaistniałej sytuacji. Dan Brown najwyraźniej doszedł do wniosku, że trzeba dodatkowo utrudnić życie nieborakowi. Ową komplikacją jest amnezja, z której skutkami przyjdzie Langdonowi zmierzyć się w „Infernie”. Bohater odzyskuje przytomność we florenckim szpitalu, nie pamiętając, jak w ogóle trafił do Włoch, ani kto postrzelił go w głowę. Na domiar złego, miewa dziwaczne wizje i nie może nawet odbyć pełnej rekonwalescencji za sprawą wrogo nastawionej motocyklistki z irokezem. Podróż śladem dzieła Dantego ma też zatem dla niego wymiar osobisty, gdyż wydaje się jedyną nadzieją na zrekonstruowanie zapomnianych wydarzeń.

Tak jak napomknęłam wcześniej, autor ponownie sięgnął po sprawdzoną formułę powieści sensacyjnej, połączonej z ciekawostkami historyczno-turystycznymi. W „Infernie” najdłużej zabawimy w ściśle powiązanej z osobą Dantego Florencji, a ponadto odwiedzimy wraz z bohaterem inne, nie mniej atrakcyjne miasta. Wprawdzie Brown zaserwował czytelnikom urozmaicenie w postaci amnezji Langdona, lecz uszczerbek na zdrowiu nie przeszkadza mężczyźnie w rozwiązywaniu kolejnej tajemnicy, zwłaszcza że nie stracił swej olbrzymiej wiedzy. Powielenie fabularnego schematu obejmuje również reprezentantkę płci przeciwnej, towarzyszącej Robertowi w trakcie rozgryzania zagadek. Tym razem ową niewiastą jest młoda i atrakcyjna (a jakżeby inaczej) lekarka Sienna Brooks, która pomaga protagoniście umknąć ze szpitala przed agresywną motocyklistką.

Niestety, „Inferno” kontynuuje tendencję spadkową, zapoczątkowaną przez „Zaginiony symbol”. Chociaż autor nadal posiada lekkie piórko do pisania i potrafi dostarczyć przyzwoitej rozrywki, nie przyciąga już z taką siłą jak w „Aniołach i Demonach” czy „Kodzie Leonarda da Vinci”. Dla wyżej wspomnianych pozycji, byłam w stanie zarwać nockę, aby śledzić poczynania profesora z Harvardu. Tymczasem przy lekturze „Inferna” nie odczuwałam takiej potrzeby. Owszem, przedstawiona tu historia zaciekawiła mnie na tyle, by chcieć poznać kolejne etapy gonitwy tropem Dantego. Niemniej jednak Brown nie ustrzegł się dłużyzn, które jeszcze bardziej uwypuklają wtórność powieści w stosunku do poprzednich jego książek. Tym, co najbardziej mnie rozczarowało, był natomiast finał. Niby amerykański literat stara się logicznie wyjaśnić takie zakończenie, ale mimo wszystko odebrałam je jako trochę przekombinowane i niepasujące do całości.

Jeżeli zaliczacie się do zwolenników Dana Browna, możecie dać szansę najnowszym przygodom Roberta Langdona. Co prawda wypracowana przez pisarza formuła powoli się wyczerpuje, lecz w ogólnym rozrachunku „Inferno” wypada przyzwoicie w roli niewymagającej rozrywki, która nie nosi w sobie znamion artyzmu. Przy następnych książkach, autor powinien jednak pomyśleć nad solidnym odświeżeniem swojej twórczości, aby podtrzymać zainteresowanie odbiorców. W przeciwnym wypadku ryzykuje utratę najbardziej oddanych fanów.


Ocena: 6/10


Tytuł polski: Inferno
Tytuł oryginalny: Inferno
Autor: Dan Brown
Wydawnictwo: Sonia Draga

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.