Twórczość Dana
Browna to pod pewnymi względami literacki odpowiednik gier z serii Call of
Duty. Amerykański autor pisze swoje powieści według ustalonego szablonu i nie
kwapi się do gruntownych zmian w stosunku do poprzednich utworów. A kiedy
ukończona książka trafi już na sklepowe półki, z radością patrzy, jak jego
konto powiększa się o kolejne zera.
Uśmiech
na twarzy Browna z pewnością wywołała też jego najnowsza powieść pt. „Inferno”,
która rozeszła się w liczbie 9 milionów egzemplarzy w przeciągu 3 tygodni od
światowej premiery. Pozycja ta jest czwartą odsłoną cyklu opowiadającego o
perypetiach Roberta Langdona, harvardzkiego wykładowcy ikonografii i historii
sztuki, a także wybitnego specjalisty od symboli. Wymyślenie owej postaci
okazało się dla amerykańskiego pisarza strzałem w dziesiątkę, zaś dwie powieści
z udziałem uniwersyteckiego profesora („Kod Leonarda da Vinci” oraz „Anioły i
Demony”) doczekały się adaptacji filmowych w reżyserii Rona Howarda i z Tomem
Hanksem w roli głównej. Nic więc dziwnego, że autor nie chce odsyłać
popularnego bohatera na emeryturę. I to nawet mimo stopniowego zmęczenia
materiału, które można było zauważyć już w „Zaginionym symbolu”, trzeciej
części losów Roberta.
Langdon
regularnie ląduje w środku intryg, których rozwiązanie wymaga wykorzystania
jego wiedzy w dziedzinie historii oraz wszelkiego rodzaju symboli. Dzięki
swojemu wykształceniu i biegłemu umysłowi, rozgryza przeróżne tropy poukrywane
w dziełach sztuki czy literaturze. Nie inaczej jest w przypadku „Inferna”,
którego tytuł słusznie kojarzy się z nazwą pierwszej księgi „Boskiej Komedii”
autorstwa włoskiego pisarza Dante Alighieriego. Dan Brown uczynił arcydzieło
literatury motywem przewodnim swojej najnowszej powieści. Langdon rusza bowiem
śladem odwołań do słynnego poematu, stanowiącego jedną z obsesji pewnego
szalonego geniusza, czyli książkowego czarnego charakteru. Druga mania owego
niemilca to konieczność rozprawienia się z problemem przeludnienia w imię wyższych
celów i z użyciem bardzo kontrowersyjnej metody, która stawia ludzkość w obliczu
śmiertelnego zagrożenia.
Naszego
protagonistę czeka wyścig z czasem nie tylko w celu pokrzyżowania szyków
szaleńca, a co za tym idzie - uratowania świata. Otóż Roberta ścigają osobnicy,
którzy bynajmniej nie mają ochoty zapraszać profesora do pobliskiej knajpy na
kielicha. Warto przy tym zaznaczyć, iż Langdon czuje się mocno skołowany z
powodu zaistniałej sytuacji. Dan Brown najwyraźniej doszedł do wniosku, że
trzeba dodatkowo utrudnić życie nieborakowi. Ową komplikacją jest amnezja, z
której skutkami przyjdzie Langdonowi zmierzyć się w „Infernie”. Bohater
odzyskuje przytomność we florenckim szpitalu, nie pamiętając, jak w ogóle
trafił do Włoch, ani kto postrzelił go w głowę. Na domiar złego, miewa
dziwaczne wizje i nie może nawet odbyć pełnej rekonwalescencji za sprawą wrogo
nastawionej motocyklistki z irokezem. Podróż śladem dzieła Dantego ma też zatem
dla niego wymiar osobisty, gdyż wydaje się jedyną nadzieją na zrekonstruowanie zapomnianych
wydarzeń.
Tak
jak napomknęłam wcześniej, autor ponownie sięgnął po sprawdzoną formułę
powieści sensacyjnej, połączonej z ciekawostkami historyczno-turystycznymi. W
„Infernie” najdłużej zabawimy w ściśle powiązanej z osobą Dantego Florencji, a
ponadto odwiedzimy wraz z bohaterem inne, nie mniej atrakcyjne miasta. Wprawdzie
Brown zaserwował czytelnikom urozmaicenie w postaci amnezji Langdona, lecz
uszczerbek na zdrowiu nie przeszkadza mężczyźnie w rozwiązywaniu kolejnej
tajemnicy, zwłaszcza że nie stracił swej olbrzymiej wiedzy. Powielenie
fabularnego schematu obejmuje również reprezentantkę płci przeciwnej, towarzyszącej
Robertowi w trakcie rozgryzania zagadek. Tym razem ową niewiastą jest młoda i
atrakcyjna (a jakżeby inaczej) lekarka Sienna Brooks, która pomaga
protagoniście umknąć ze szpitala przed agresywną motocyklistką.
Niestety,
„Inferno” kontynuuje tendencję spadkową, zapoczątkowaną przez „Zaginiony
symbol”. Chociaż autor nadal posiada lekkie piórko do pisania i potrafi
dostarczyć przyzwoitej rozrywki, nie przyciąga już z taką siłą jak w „Aniołach
i Demonach” czy „Kodzie Leonarda da Vinci”. Dla wyżej wspomnianych pozycji,
byłam w stanie zarwać nockę, aby śledzić poczynania profesora z Harvardu.
Tymczasem przy lekturze „Inferna” nie odczuwałam takiej potrzeby. Owszem,
przedstawiona tu historia zaciekawiła mnie na tyle, by chcieć poznać kolejne
etapy gonitwy tropem Dantego. Niemniej jednak Brown nie ustrzegł się dłużyzn,
które jeszcze bardziej uwypuklają wtórność powieści w stosunku do poprzednich jego
książek. Tym, co najbardziej mnie rozczarowało, był natomiast finał. Niby
amerykański literat stara się logicznie wyjaśnić takie zakończenie, ale mimo
wszystko odebrałam je jako trochę przekombinowane i niepasujące do całości.
Jeżeli
zaliczacie się do zwolenników Dana Browna, możecie dać szansę najnowszym
przygodom Roberta Langdona. Co prawda wypracowana przez pisarza formuła powoli
się wyczerpuje, lecz w ogólnym rozrachunku „Inferno” wypada przyzwoicie w roli
niewymagającej rozrywki, która nie nosi w sobie znamion artyzmu. Przy następnych
książkach, autor powinien jednak pomyśleć nad solidnym odświeżeniem swojej
twórczości, aby podtrzymać zainteresowanie odbiorców. W przeciwnym wypadku
ryzykuje utratę najbardziej oddanych fanów.
Ocena:
6/10
Tytuł
polski: Inferno
Tytuł
oryginalny: Inferno
Autor:
Dan Brown
Wydawnictwo:
Sonia Draga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.