Duży dom,
malownicza okolica, przystępna cena… W tym musi tkwić jakiś haczyk. Jeżeli
jednak trzeba oszczędniej gospodarować pieniędzmi, lepiej nie wybrzydzać i
korzystać z oferty, póki można. Na ewentualny żal z powodu niefortunnego zakupu
przyjdzie zaś później pora. Tak też jest w przypadku bohaterek filmu pt. „Dom
na końcu ulicy”.
Elissa
i jej matka Sarah przeprowadzają się do małego miasteczka, które sprawia
wrażenie oazy spokoju. Jak łatwo zgadnąć, rzeczywistość nieco odbiega od ich
wyobrażeń. Wprawdzie sama mieścina generalnie wydaje się być w porządku, ale na
pewno nie można tego powiedzieć o okolicy, na terenie której stoi posesja
protagonistek. Mianowicie w bliskim sąsiedztwie znajduje się budynek, gdzie
kilka lat temu doszło do podwójnego zabójstwa. Co więcej, ofiary zostały
zamordowane przez własną córkę. Nieletnia kryminalistka uciekła potem z miejsca
zbrodni i nigdy jej nie złapano. Gwoli ścisłości, tragedia ta nie była
niespodzianką dla Elissy ani Sarah. Obie panie doskonale wiedziały, z czego
wynika niska cena nabytych włości. Zaskoczyła je natomiast inna rzecz, a
konkretnie fakt, iż w domu zabitych pali się światło. Przecież nikt tam ponoć
nie mieszka? Jak się okazuje, mężczyzna, z którym Sarah załatwiała sprawę
sprzedaży, nie raczył wcześniej poinformować, że w owym budynku przebywa Ryan,
syn tragicznie zmarłych Jacobsonów. Mało tego, to dopiero wstęp do sekretów
większego kalibru.
Zanim
jednak tytułowy „Dom na końcu ulicy” odsłoni wszystkie tajemnice, widzowie
dostaną okazję do prześledzenia silnie zarysowanej warstwy obyczajowej. Otóż
twórcy przedstawiają nam mniej bądź bardziej dokładnie mieszkańców miasteczka,
włącznie z trzymającym się na uboczu Ryanem. Nikt zresztą nie kwapi się zbytnio
do zacieśniania znajomości z chłopakiem. Większość ludzi nie współczuje mu
tragicznej przeszłości, lecz uważa za dziwaka, którego lepiej unikać. Co
ciekawe, Elissa znajduje wspólny język ze skrytym Ryanem, przedkładając jego
wrażliwość i cichy sposób bycia nad hulaszczość tzw. złotej młodzieży. Nić
porozumienia, jaką dziewczyna nawiązuje z młodym Jacobsonem, służy ponadto
podkreśleniu napiętych relacji z matką. Choć kobiety nie skaczą sobie na co
dzień do oczu, nie ma pomiędzy nimi przesadnej zażyłości. Elissa o wiele
bardziej zżyła się z ojcem, z którym mieszkała przed jego śmiercią. Sarah
próbuje więc poniekąd nadrobić stracony czas, wykazując ciut nadgorliwą troskę
o dobro córki.
Jak
dalej potoczą się losy najważniejszych bohaterów? Tego już nie zdradzę, aby
uniknąć spoilerów. Jeśli zaś chodzi o całościową ocenę scenariusza, nie
ustrzegł się on kilku fabularnych głupotek, ale nie są na tyle poważne, by psuć
przyjemność płynącą z seansu. Oczywiście pod warunkiem, że pozwolimy
przedstawionej tu historii sunąć własnym rytmem zamiast rozkładać każdy jej
element na czynniki pierwsze. Obraz, który wyreżyserował Mark Tonderai, to przyzwoity
i klimatyczny thriller. Mimo że akcja toczy się raczej niespiesznym tempem,
fabuła wciąga, a także zawiera parę zaskakujących momentów. Ponadto twórcy
potrafili odpowiednio zbudować napięcie, stopniowo prowadząc do punktu
kulminacyjnego. Wtedy też następuje maksymalne zagęszczenie atmosfery,
aczkolwiek bez pokazywania makabrycznych scen. I to właśnie podobało mi się w
owym filmie. Za plus należy również uznać scenerię, w jakiej została osadzona
akcja produkcji – mała miejscowość oraz położone na uboczu domostwa, wespół z
otaczającymi je drzewami.
Role
Elissy i Ryana zagrali odpowiednio Jennifer Lawrence oraz Max Thieriot. Oboje
piękni i młodzi, a przede wszystkim utalentowani. Lawrence nie trzeba szerzej
przedstawiać, gdyż dziewczyna cieszy się obecnie statusem jednego z
najgorętszych nazwisk w aktorskim światku dzięki udanym występom w takich obrazach
jak cykl „Igrzyska śmierci” czy „Poradnik pozytywnego myślenia”. W „Domu na
końcu ulicy” gwiazda młodego pokolenia potwierdza, że zasługuje na wszystkie
otrzymane pochwały i nagrody. Aktorka ta potrafi świetnie oddać emocje nawet
samym spojrzeniem, czego dowodzi chociażby na pozór banalna scena przy stole. W
trakcie biesiadowania Elissa dowiaduje się od sąsiadów, że nigdy nie
odnaleziono ciała morderczyni. Kamera słusznie skupia się wtedy na twarzy
Lawrence, pozwalając widzom śledzić reakcje jej bohaterki, wyrażone poprzez
delikatne i zarazem niespokojne wodzenie oczami na boki. Z kolei Thieriot nie
posiada tylu głośnych ról w swoim dorobku, co jego koleżanka z planu. Niemniej
jednak nie musi się niczego wstydzić, dzielnie dotrzymując tempa ekranowej
Elissie. Młody aktor wypadł bardzo wiarygodnie w roli wrażliwego i tajemniczego
odludka. Co do reszty obsady, wszyscy nieźle się spisali, lecz najbardziej w
pamięć zapadają Elisabeth Shue, czyli filmowa Sarah, oraz Gil Bellows jako uczynny
policjant Bill Weaver.
Mimo
że „Dom na końcu ulicy” nie zajmie znaczącego miejsca w historii kina, nie
można mu odmówić ciekawej fabuły, zwrotów akcji, klimatu ani wyrazistych
postaci pierwszoplanowych. Produkcja ta powinna zatem zainteresować odbiorców,
którzy gustują w thrillerach, kinie czysto rozrywkowym ogółem tudzież zaliczają
się do wielbicieli talentu oraz urody Jennifer Lawrence. Po obejrzeniu owego
filmu, raczej nikt nie padnie z zachwytu, ale też nie będzie płakać nad
zmarnowanym czasem.
Ocena:
6,5/10
Tytuł
polski: Dom na końcu ulicy
Tytuł oryginalny: House at the End of the Street
Reżyseria: Mark Tonderai
Scenariusz: David Loucka
Obsada: Jennifer Lawrence, Max Thieriot, Elisabeth
Shue, Gil Bellows, Allie MacDonald
Gatunek:
thriller
Produkcja:
USA, Kanada
Rok
premiery: 2012
Czas
trwania: 97 minut
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.