sobota, 15 sierpnia 2015

"Szampańskie życie" - recenzja

Tak zwane głupie komedie zasadniczo dzielą się na dwie grupy. Do pierwszej z nich należą produkcje, których nie grzeszące inteligencją scenariusze potrafią rozśmieszyć i pozwalają oderwać się od trosk dnia codziennego. Oczywiście pod warunkiem, że będziemy mieć ochotę na totalnie odmóżdżającą rozrywkę. Drugą kategorię reprezentują zaś beznadziejne obrazy, wywołujące u widzów co najwyżej uśmiech politowania. Do tego rodzaju dziełek zalicza się „Szampańskie życie” w reżyserii Erika MacArthura. Czego jednak spodziewać się po filmie, w którym główną rolę żeńską gra Paris Hilton?

Fabuła „Szampańskiego życia” rozpoczyna się w niewielkiej mieścinie na terenie Minnesoty, gdzie mieszka niejaki Owen Peadman. Chłopak pomaga ojcu w prowadzeniu rodzinnego interesu, pracując na stanowisku barmana. Niestety, lokal chyli się ku upadkowi pomimo dobrych chęci Owena. Problemy nie pozbawiają go bynajmniej wiary w lepsze jutro. Pewnego dnia, mężczyzna postanawia wyruszyć do Los Angeles, aby wziąć udział w konkursie na króla barmanów. Nie ma się co dziwić skoro na zwycięzcę czeka nagroda wysokości 10 tysięcy dolarów. Dzięki takiej sumie tata naszego protagonisty nie musiałby zwijać biznesu. Owen wyjeżdża zatem do Miasta Aniołów i zatrzymuje się u wujka Earla. Na miejscu, sytuacja dzielnego młodziana nieco się skomplikuje, lecz nie zniechęca go to do porzucenia marzeń o zdobyciu dużej kasy. Wręcz przeciwnie, przy wsparciu ekscentrycznego krewnego próbuje powalczyć o swoje, sięgając po niezbyt chwalebne metody.

Jako że w Los Angeles chłopak styka się ze środowiskiem show businessu, pole jego działań obejmie hollywoodzkie kręgi. Tam pozna paru pseudo wyluzowanych celebrytów,  a także na własne oczy przekona się, jak bardzo liczą się przeróżne układy czy koneksje. Ponadto nie zabraknie plotkarskiej prasy. Nie dość, że brukowcom nic nie umknie, to jeszcze wymyślają swoje teorie w celu wywołania większej sensacji. Losy młodego barmana mogły więc być zabawną satyrą na świat współczesnych gwiazd, ale tak się nie stało. W rzeczywistości widz otrzymuje wyrób filmopodobny, który trąci amatorszczyzną. Całość sprowadza się do żartów o charakterze kloacznym oraz seksualnym. Na domiar złego, owe dowcipy w ogóle nie śmieszą, co jest niewybaczalnym błędem w przypadku komedii. Cóż, rubaszny humor też trzeba umiejętnie podać, a twórcom „Szampańskiego życia” najwyraźniej nie wyszła ta z pozoru niewymagająca sztuka.

Historie o ludziach wyruszających do większych miejscowości w celu podniesienia statusu majątkowego czy zawodowego często rzucają głównych bohaterów w sidła miłości. Protagoniści takich opowieści mają zagwarantowany bonus w postaci uczuciowych zawirowań. Nie inaczej jest w przypadku Owena. Chłopakowi wpadnie w oko dziewczyna aktora Haydena Fieldsa - Lisa Mancini, lecz nie od razu ugodzi ich strzała amora. Ba, na początku oboje niespecjalnie za sobą przepadają, a zacieśnienie znajomości wyniknęło z niechętnie zawartego układu. Z czasem zaczną się jednak bliżej poznawać i darzyć coraz większym zainteresowaniem. Ani się spostrzegą, połączy ich silniejsze uczucie. Problem w tym, że w relacjach owej pary tyle chemii co wigoru u nieboszczyka. Nawaliło wszystko - zarówno scenarzyści, jak i aktorzy.

Postaci wypadają nieautentycznie, rażąc niekonsekwencją w konstrukcji charakterów. Widać to zwłaszcza u Lisy. Z jednej strony, umie być wredna, a nawet „elegancko” pokazać środkowy palec. Z drugiej, pragnie pomagać potrzebującym, nad imprezy przedkłada książki i marzy o normalnej egzystencji z dala od błysku fleszy. Według mnie powstał zbyt duży rozdźwięk pomiędzy wrażliwą osobowością Lisy a niektórymi jej reakcjami, nawet jeśli stanowią one swoistą próbę odgrodzenia się od pewnych ludzi. Nie przekonuje również Owen. Wprawdzie chłopak kieruje się dobrymi pobudkami, ale nie wzbudza szczególnej sympatii. To kolejny błąd autorów skryptu, gdyż widz powinien kibicować poczynaniom pana Peadmana zamiast mieć go w głębokim poważaniu.

Jak wcześniej napomknęłam, gra aktorska pozostawia bardzo wiele do życzenia. Palma pierwszeństwa należy się Paris Hilton, czyli filmowej Lisie. Teoretycznie przed dziedziczką hotelarskiej fortuny nie stało trudne zadanie, ponieważ otrzymała rolę córki bogatego tatusia. Pomimo tego panna Hilton popisała się werwą godną manekina. Małym pocieszeniem dla Paris jest fakt, iż reszta ekipy funduje nam zbliżony poziom występów. Znany z obrazów Kevina Smitha Jason Mewes, któremu powierzono postać Owena, gra jakby od niechcenia. Co ciekawe, w filmie wypatrzymy samego Smitha w malutkiej rólce Rusty’ego, kumpla Owena z rodzinnego miasteczka. Twórca „Sprzedawców” nie popisał się tu niczym wyjątkowym. Przeważnie po prostu siedzi albo leży. O przepraszam, w jednym momencie „rozluźni” atmosferę i puści bąka w towarzystwie znajomych. Z kolei wcielający się w wujka Earla David Keith popada w przesadę, robiąc ze swojego bohatera totalnego idiotę i dewianta.

Warto wspomnieć, iż obraz MacArthura zawiera kilka kreskówkowych wstawek. Choć owe przerywniki są króciutkie, lepiej, gdyby z nich zrezygnowano. Takie rozwiązania rzadko kiedy sprawdzają się w stricte aktorskich produkcjach, a w „Szampańskim życiu” tylko pogłębiają negatywny odbiór produkcji za sprawą taniego wykonania. Oprócz tego, brak profesjonalizmu świeci już na promujących film plakatach oraz okładce wydania DVD. Umieszczono tam bowiem zdjęcie blondwłosej Paris, podczas gdy w trakcie seansu ujrzymy ją wyłącznie jako brunetkę. Nie radzę zresztą tracić czasu na historię Owena. Nie bierzcie tego kiepskiego tworu nawet za darmo i omijajcie go szerokim łukiem.


Ocena: 1/10


Tytuł polski: Szampańskie życie
Tytuł oryginalny: Bottoms Up
Reżyseria: Erik MacArthur
Scenariusz: Erik MacArthur, Nick Ballo
Obsada: Jason Mewes, Paris Hilton, David Keith, Brian Hallisay, Jon Abrahams
Gatunek: komedia
Produkcja: USA
Rok produkcji: 2006
Czas trwania: 85 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.