Nie tylko ludzie
miewają problemy z określaniem własnej tożsamości. Filmy też potrafi nękać
podobny problem. Weźmy na przykład taką „Trumnę”, której reżyserią zajął się
Ekachai Uekrongtham. Azjatycki obraz niby chce być horrorem, ale nadto zmierza
w stronę dramatu psychologicznego, w konsekwencji sprawiając zawód na obydwu
polach.
Na
początek kilka słów wyjaśnienia – nie wymagam od filmów grozy tego, by żyły
samym straszeniem. Dobrze, jeśli ich twórcy próbują czasem urozmaicić ogólną
konwencję, zamiast zawsze niewolniczo
trzymać się ram gatunku. Ale, ale… Trzeba to jeszcze zrobić z odpowiednim
wyczuciem, dzięki czemu widzowie unikną rozczarowania. Taka sztuka udała się
choćby „Kobiecie w czerni” z Danielem Radcliffem, gdzie do klimatycznego horroru
umiejętnie wpleciono subtelne studium żałoby oraz ludzkiego zachowania po
stracie bliskich. Finezja stanowi tu jednak tzw. słowo-klucz, gdyż
psychologiczny aspekt „Kobiety w czerni”, pomimo dużej roli w fabule, nie
dominuje ani tym bardziej nie każe zapomnieć, że śledzimy horror. Oglądając
„Trumnę”, nierzadko zaś zastanawiałam się, czym dokładnie ma owa pozycja być.
Bo
o czym ten tytuł z grubsza opowiada, to akurat wiadomo. Odpowiedzialna za obraz
ekipa wzięła na tapetę tajlandzki obrzęd, którego uczestnicy kładą się w
trumnach, by odegnać nieszczęście i wymodlić zdrowie dla siebie lub
najbliższych. Mówiąc krótko, cały rytuał to swoista próba oszukania śmierci.
Jak już uczyła nas niejedna historia (niekoniecznie filmowa), ingerowanie w
przeznaczenie zazwyczaj skutkuje zapłaceniem pewnej ceny. Nie inaczej jest w
przypadku dwójki głównych bohaterów azjatyckiej produkcji – mężczyzny o imieniu
Chris oraz niejakiej Sue, którzy poddali się obrzędowi z trumnami. Chrisowi
zależało na zdrowiu ukochanej, aby mogli żyć razem długo i szczęśliwie. Sue
także marzy o błogiej egzystencji u boku drugiej połówki, tyle że kobieta sama
za to jest ciężko chora i desperacko pragnie się wyleczyć, a termin ślubu tuż,
tuż. Wprawdzie rytualne modły przynoszą pożądane efekty, lecz protagoniści
doświadczają też wkrótce negatywnych konsekwencji swojego czynu. Co gorsza, nie
odbije się to wyłącznie na nich.
W
obliczu zaistniałych problemów, widzowie zostaną uraczeni realistycznymi wizjami,
jakie zaczną nawiedzać bohaterów. Ponadto kostucha, którą usiłowano wystrychnąć
na dutka, nie omieszka upomnieć się o swoje. I owszem, „Trumna” zawiera kilka
scen, wypadających nie najgorzej w kategorii kina grozy. Niemniej, jak
zasygnalizowałam wcześniej, problem tkwi w tym, że horror ulega naporowi wątków
psychologiczno-melodramatycznych. Te ostatnie z kolei wprowadzają dosyć
refleksyjny klimat, w pewnym stopniu starając się poruszyć odbiorców. Niestety,
nie przekłada się to na satysfakcjonujący seans. Całość nie potrafi
zaangażować, a napięcie, zamiast rosnąć, siada. Winę za taki stan rzeczy ponosi
głównie scenariusz, acz nie można mu odmówić pewnego potencjału. Przedstawiona
w filmie historia miejscami wydała mi się jednak zbyt chaotyczna, a
poszczególne wątki wypadałoby lepiej rozwinąć albo w ogóle odpuścić, by
zapewnić fabule większą spójność.
Tym
większa szkoda, że wyszło jak wyszło, gdy poddamy ocenie wizualną warstwę
produkcji. Ten aspekt został dla odmiany zrealizowany bez zarzutu, będąc
niezaprzeczalną zaletą „Trumny”. Perypetie uczestników obrzędu oprawiono w ładne
zdjęcia, skąpane w specyficznym filtrze, za sprawą którego obraz zyskał chłodny
i zarazem atrakcyjny błękitny odcień. Dla przykładu, ciekawie od strony
plastycznej rysuje się sekwencja, ukazująca olbrzymie posągi w miejscu, gdzie zorganizowano
rytuał. Ogrom kamiennych figur zdaje się nieść bezimienną groźbę, zwłaszcza
jeśli spojrzymy na nie z perspektywy osób leżących w pobliskich trumnach.
Ogólnoświatowa
popularność, jaką zyskał japoński „The Ring – Krąg” wraz ze swoim amerykańskim
„rimejkiem”, zaowocowała swego czasu dużym zainteresowaniem azjatyckim kinem
grozy. Owa moda nie ominęła również Polski, a co za tym idzie – do naszego
kraju trafiło niemało tego typu produkcji (prosto z Azji tudzież w formie
anglojęzycznych przeróbek). Wśród dostępnych tytułów nie zabrakło zarówno
lepszych, jak i gorszych propozycji. Mimo że „Trumna” miała zadatki na
wylądowanie w pierwszej grupie, finalnie plasuje się w gronie tych słabszych
obrazów. Trochę to przykre, lecz cóż, bywa i tak.
Ocena:
4,5/10
Tytuł
polski: Trumna
Tytuł
oryginalny: The Coffin
Reżyseria:
Ekachai Uekrongtham
Scenariusz:
Ekachai Uekrongtham
Obsada: Ananda Everingham, Karen, Mok, Andrew Lin,
Florence Faivre, Aki Shibuya
Gatunek:
horror
Produkcja:
Tajlandia, Korea Południowa, Singapur
Rok
premiery: 2008
Czas
trwania: ok. 82 minuty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.