sobota, 12 listopada 2016

Layers of Fear (PC) - recenzja


Layers of Fear pozwala odbiorcom poznać historię, w której kluczową rolę odgrywa sztuka. Należy jednak zaznaczyć, że opowieści o artystycznym geniuszu towarzyszy tutaj smutek, tragizm, okrucieństwo, strach i szaleństwo – wszak mamy do czynienia z produkcją, reprezentującą gatunek horroru. No więc jak, drodzy gracze? Jesteście na to gotowi? Jeśli tak, przyjmijcie zaproszenie od krakowskiego studia Bloober Team i przekroczcie progi pewnego wiktoriańskiego domostwa.

Wspomniana przed momentem posesja należy do uzdolnionego, acz mocno znerwicowanego malarza. Przywdziewając szaty owego artysty, wracamy pod domowe strzechy, gdy za oknem panuje akurat burzowa noc. Wnętrza też zresztą nie sprawiają zbyt przytulnego wrażenia, a to przede wszystkim dlatego, iż zieją przygnębiającą samotnością. W środku nie zastajemy żywej duszy, choć dzięki inspekcji zakamarków odkryjemy, że niegdyś mieszkała tam również żona głównego bohatera i że urodziło im się dziecko. Niestety, wpadniemy ponadto na trop niepokojących wieści o rodzinnych problemach oraz postępującym obłędzie mężczyzny.

Prawdziwy koszmar zaczyna się natomiast wraz z otwarciem pracowni i odsłonięciem płótna, na jakim powstać ma opus magnum naszego protagonisty. Bez owijania w bawełnę, facet  jest totalnie zbzikowany na tym punkcie. Cel, którego realizacja przybliży graczy do finału, polega na ukończeniu obrazu, co z kolei wymaga zdobycia kilku rzeczy, ukrytych gdzieś wśród czterech ścian. Teoretycznie nie powinno nas czekać męczące wyzwanie, skoro nie potrzebujemy nie wiadomo ilu gratów. I mimo że produkcji faktycznie daleko do skomplikowanej pod względem mechaniki, myszkowanie po chałupie nie okazuje się błahą sprawą. Ekipa z Bloober Team zadbała bowiem o to, by doprawić lataninę solidną dawką dreszczyku oraz zamętu.


Eksploracja w oparach obłędu

Cały trik tkwi w pomysłowym zaprojektowaniu środowiska gry, oferującym zarazem iście psychodeliczną jazdę. Można zaryzykować stwierdzenie, że atelier malarza pełni funkcję swoistego portalu bądź bramy pomiędzy rzeczywistością a światem szaleństwa. Mianowicie kiedy przystąpimy do poszukiwań, kłopotu nie stanowi bynajmniej fakt, że nie znamy dokładnego kształtu ani położenia pożądanych przedmiotów. Za to trzeba liczyć się z psikusami, które płata nam sceneria. Rezydencja, będąca de facto ograniczonym terenem, zyskuje nagle jakby dodatkowy wymiar, ponieważ ciągłym zmianom ulega nie tylko wystrój i umeblowanie, lecz także rozkład pomieszczeń. Ba, nierzadko takie cuda wyprawiają się dosłownie przed naszymi oczyma (m.in. deformacje obrazów czy lewitujące obiekty). Albo robimy w tył zwrot i zauważamy wtedy dla przykładu brak drzwi, przez które chwilę wcześniej weszliśmy – tego typu sytuacje też są na porządku dziennym.

Co najważniejsze, rodzimym deweloperom autentycznie udało się mnie przestraszyć, i to wielokrotnie. Wprawdzie na samym początku, przed dotarciem do pracowni artystycznej, w gruncie rzeczy nie dzieje się nic przerażającego, lecz muszę przyznać, że już od pierwszych minut twórcy konsekwentnie budują nastrój grozy. Wpierw mamy przez krótki czas względny spokój, aczkolwiek i tak będziemy czuć się nieswojo. Raptem zostajemy zaś wrzuceni do schizowatego horroru, przy czym im dalej w las, tym atmosfera staje się gęściejsza, częstując nas coraz bardziej intensywnymi doznaniami. Owszem, autorzy nie odmówili sobie wykorzystywania tzw. jump scare’ów, ale użyte zagrywki pasują do idei nieprzewidywalnej przestrzeni.


O dziwo, lęk ani razu nie odebrał mi ochoty na odkrywanie kart z przeszłości malarza. Nieustanna chęć wiedzy przestaje jednak zaskakiwać, gdy uświadomię sobie, że tak właśnie objawia się kolejna zaleta Layers of Fear. Hasła, jakie reklamują polski horror, nie bez powodu mówią o skoncentrowanej na fabule eksploracji. Chociaż gameplay cechuje się liniową strukturą, lista wartych uwagi obiektów nie została ograniczona do kilku przedmiotów, bez których nie ukończymy produkcji. Oprócz tego, natkniemy się na rozmaite zapiski i inne rzeczy, przypominające głównemu bohaterowi o bolączkach, jakie trawiły jego samego oraz rodzinę.

Można zatem spróbować przejść grę na szybko, mając w głębokim poważaniu wszelkie obiekty nadobowiązkowe – to każdego osobisty wybór. Niemniej odradzam takie podejście, bo model narracji, który polega na zbieraniu strzępków historii, idzie w parze z ciekawym scenariuszem. Stąd lepiej wypatrywać interesujących elementów otoczenia, w tym koniecznie sprawdzać napotkane drzwi, szafy czy szuflady, co swoją drogą robimy na modłę tytułów ze studia Frictional Games – znaczy się manewrujemy myszą tak, by imitować czynność otwierania. Dodam jeszcze, że kompletowanie fragmentów historii postawi nas również przed sporadycznymi i bardzo prostymi zagadkami (np. wpisanie szyfru po uprzednim znalezieniu poprawnej kombinacji).


Świetna robota w kapitalnym opakowaniu

Zachwycając się dziełem deweloperów z Krakowa, grzechem byłoby pominąć kwestię oprawy audiowizualnej, która bierze przecież aktywny udział w znakomitym operowaniu nastrojem. Paranoidalna wędrówka została oprawiona sugestywnymi efektami dźwiękowymi, a także światowej klasy muzyką autorstwa Arkadiusza Reikowskiego. Polski kompozytor perfekcyjnie zadbał o to, by dostarczyć odbiorcy stosownych do charakteru opowieści odczuć, począwszy od melancholii, poprzez tajemniczość, a skończywszy na strachu. Co do grafiki, środowisko, które obserwujemy z perspektywy pierwszoosobowej, dowodzi, że twórcom nie brakowało kreatywności, pomimo zauważalnych podobieństw do słynnego dema P.T. Fundowane nam widoki regularnie przyprawiają o ciarki na plecach, każąc zastanawiać się, gdzie wylądowaliśmy. W koszmarnym śnie? Wewnątrz umysłu pijanego wariata? Czy może pośród kumulacji złej energii? A to coś spadnie, niekiedy mignie jakaś zjawa lub zobaczymy groteskowe przeobrażenia całych ścian. I te wszędobylskie obrazy, które zdają się śledzić nasze kroki, brrr..

W moim przypadku przejście gry zajęło około 4 godzin, lecz zaliczenie produkcji może zabrać innym trochę mniej bądź więcej czasu, w zależności od tego, czy zechcą gnać niczym Flash, czy też zawalczyć o poznanie wszystkich dostępnych zakończeń. Sądzę, że to uczciwy wynik, zważywszy na natężenie psychodelicznych wrażeń. W ten sposób Layers of Fear pozostawiło mnie z piekielną satysfakcją, a jednocześnie nie zdążyło zmęczyć swym dusznym klimatem tudzież znużyć repertuarem straszenia. Reasumując, Bloober Team zaserwowało graczom pierwszorzędną opowieść grozy i wyśmienite studium szaleństwa, co czyni historię zwichrowanego artysty pozycją obowiązkową dla miłośników wirtualnych horrorów.

2 komentarze:

  1. No to teraz koniecznie musisz przejść DLC, też bardzo dobra robota :)

    OdpowiedzUsuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.