środa, 24 maja 2023

Królewskie Opowieści 5: Symfonia Śmierci (PC) - recenzja

 


Choć gra Królewskie Opowieści 5: Symfonia Śmierci ma taki, a nie inny numer w swoim tytule, to jednocześnie stanowi ona kontynuację drugiej odsłony cyklu. W obu HOPKACH główną bohaterką jest bowiem pewna zmiennokształtna alchemiczka ze smykałką do kryminalistyki. Mnie osobiście bardzo to ucieszyło, gdyż z tych części serii, które wcześniej przeszłam (2-4), najcieplej wspominam „dwójkę”. Czy „piątka” jest godnym powrotem uprzednio poznanej protagonistki? O tym w niniejszej recenzji.

 

Specjalistka w dziedzinie sztuk tajemnych, której domenę stanowi przemiana w różne stworzenia przy pomocy autorskich receptur, znów ma ręce pełne roboty. Oczywiście kobieta nie obija się na co dzień, bo w magicznej krainie nie brak klientów potrzebujących jej usług. Ba, nawet chory smok może liczyć na pomoc tej zdolnej alchemiczki. Ale jak się okazuje, protagonistka znów dostaje zadanie od samego króla, na którego zlecenie działała w drugiej części cyklu autorstwa studia Brave Giant, opatrzonej podtytułem Mistrzyni Alchemii.

 

Cóż takiego sprowadzi bohaterkę na królewski dwór?

Władca prosi tym razem naszą podopieczną o wyjaśnienie zagadki zaginięć wśród dzieci z miasta Netherfall, gdzie osadzono akcję piątej odsłony serii. Co prawda potencjalny sprawca w osobie lokalnego flecisty i szczurołapa został już aresztowany, lecz król niezbyt wierzy w jego winę, pomijając fakt, że podejrzany, jak łatwo przewidzieć, nie przyznaje się do zarzucanych czynów. Dlatego główna bohaterka, która równocześnie może pochwalić się dużym talentem detektywistycznym, zostaje zaangażowana do rozwikłania całej afery.

 


Mimo że w Symfonii Śmierci przeprowadzamy nowe śledztwo, lepiej, według mnie, przerobić wpierw poprzednie spotkanie z alchemiczką, gdyż „piątka” zawiera kluczowy spoiler dotyczący „dwójki”. Królewskie Opowieści 2 oferują zresztą bardziej wciągający scenariusz, acz fabuła piątej części również potrafi zaciekawić i spełnia wymogi casualowej rozrywki. Podążając tropem porywacza dzieci i próbując odnaleźć małoletnie ofiary, dostajemy bowiem lekką w odbiorze historię, którą utrzymano w konwencji baśniowego fantasy oraz wzbogacono o dochodzeniowe aspekty. Motyw oskarżonego flecisty stanowi zaś luźne nawiązanie do baśni o szczurołapie z Hameln, a do tego ważną rolę odegra tu też np. pewien wilkołak. Uprzedzam jednak, że  nie ustrzeżono się sporej przewidywalności.

 

Główną przygodę o zaginionych dzieciach przeszłam w przeciągu 3,5 godziny z minutami, co jest zadowalającym wynikiem jak na pozycję z kategorii niedzielnej zabawy. Do tego czasu doliczyć jeszcze trzeba kolejne 40 minut, które poświęciłam na dodatkowy rozdział, odblokowywany po zaliczeniu podstawowej historii. Bonus rozgrywa się po zakończeniu śledztwa w sprawie porwanych smyków i stawia naszą alchemiczkę w obliczu nowego problemu, aczkolwiek pod pewnym względem powiązanego z poprzednim. Chodzi o plagę, jaka wybucha nagle na terenie Netherfall. Nie zdradzę, o co konkretnie biega, lecz wiedzcie, że choć zaistniały kłopot może brzmieć poważnie, to ów dodatek wprowadza do gry lekko humorystyczne tony.

 

Rozkład zajęć w toku śledztwa

Recenzując niegdyś Królewskie Opowieści 2, chwaliłam gameplay tamtej produkcji za tchnące pewien powiew świeżości urozmaicenia. „Piątka” pod tym kątem nie przebiła „dwójki”, zwłaszcza że HOPA to dość hermetyczny gatunek na gruncie mechaniki. Powrót ekspertki od alchemii stawia więc na sprawdzone rozwiązania, włącznie z podręczną kostką alchemiczną, która wyróżniała na tle pobratymców drugą część serii i w której przyrządzamy rozmaite mikstury po uprzednim zebraniu składników dla danego przepisu. Z jednej strony, ciut szkoda, że obsługa tego gadżetu nie uległa żadnym modyfikacjom jak choćby tablice dowodowe z zacnej trylogii Enigmatis od studia Artifex Mundi, będącego, tak na marginesie, wydawcą cyklu od Brave Giant. Z drugiej, przynajmniej niczego nie popsuto w tym skądinąd dobrze zrealizowanym pomyśle. Odniosłam za to wrażenie, że korzystałam z takiego przenośnego laboratorium troszkę częściej niż poprzednio – oczywiście przeważnie w celu przybierania zwierzęcych form.

 


Wprawdzie Symfonia Śmierci nie zawiera tylu nieopatrzonych aspektów rozgrywki co druga odsłona Królewskich Opowieści, lecz ów stan rzeczy nie oznacza, że przyszykowane przez deweloperów zadania nużą. To wciąż sympatyczna zabawa dla zwolenników HOPEK, które serwują nam gameplay oparty na miksie nieskomplikowanego point and clicka ze scenami hidden object. Zadania bliższe tradycyjnym przygodówkom obejmują głównie klasyczne inwentarzówki i dużo minigier polegających na układaniu bądź przesuwaniu różnorakich elementów. Są też inne wyzwania, a szczególnie warto odnotować finałowy pojedynek z podstawowej przygody, który wzbudza miłe skojarzenia z muzyczno-rytmicznymi produkcjami pokroju Frederic: Resurrection of Music spod szyldu Forever Entertainment. Przyznam, że akurat takiej wstawki w tytule z ukrytymi obiektami jeszcze nie widziałam.

 

A co się tyczy scen hidden object, te występują w kilku rodzajach. Dominuje klasyczny wariant, który każe graczom wypatrywać na planszy kilkunastu szpargałów, kierując się listą ich nazw. Poza tym, będziemy chociażby wodzić wzrokiem za potrzebnymi fantami na podstawie ich kształtów. Zadania z ukrytymi obiektami można zazwyczaj zastąpić alternatywną minigierką pod postacią dobierania obrazków w tematyczne pary na modłę tzw. memory, co robiliśmy już we wcześniejszych perypetiach zmiennokształtnej alchemiczki. Mamy również nietypowe sekwencje z odhaczaniem sprytnie zakamuflowanych obiektów (np. podzielona na trzy fazy wspinaczka ze wskazywaniem konkretnych symboli).

 

Estetyczne blaski i cienie

W przypadku oprawy audiowizualnej nie mogę przyczepić się do estetycznych i zróżnicowanych lokacji, które odmalowano z dbałością o bogatą paletę barw, a także z przywiązaniem do licznych detali. Szczególnie spodobały mi się miejscówki na świeżym powietrzu – nie tylko nocą, lecz również za dnia, kiedy dodatkowy urok zapewniają grafice przemycone tu i ówdzie promienie słońca. Gorzej z bolączką wielu gier HOPA, a mianowicie z ubogimi animacjami, spośród których na główną antynagrodę zasługują dwie dziecięce postacie zastygłe w niezamierzenie śmiesznej pozie przerażenia. Z kolei muzyka to takie nieszkodliwe tło, ale trochę doskwierało mi dość częste powtarzanie dwóch utworów.

 


Zagrać czy nie?

Odpowiedź na pytanie, czy opłaca się dać szansę produkcji od zespołu deweloperskiego z Brave Giant, zależy od indywidualnego nastawienia względem casualowym gier Hidden Object Puzzle Adventure. Jeśli nie przepadacie za tego typu propozycjami, Królewskie Opowieści 5 raczej nie zmienią Waszej opinii na temat takiej rozrywki. Dla odmiany miłośnicy relaksujących produkcji, które bratają sekcje hidden object z point and clickiem, będą się całkiem dobrze bawić w skórze zdolnej do zmiany kształtów znawczyni alchemii. Bo to przyjemna gra, tyle że w ogólnym rozrachunku oceniam ją niżej niż niejednokrotnie przywoływane przeze mnie Królewskie Opowieści 2.

 

 

10 komentarzy:

  1. Grafika wydaje się być pierwsza klasa, a sama 'tematyka' bardzo mi pasuje

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie to chciałem napisać - że grafika jest tak cudowna, że aż się prosi, by zagrać :-) . Pozdrawiam Julito :-) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również przesyłam pozdrowienia i życzę miłego weekendu. :)

      Usuń
  3. Grafika rzeczywiście bardzo fajna :) Chętnie bym w nią zagrała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie warto wpierw sięgnąć jeszcze po Królewskie Opowieści 2, w której gramy tą samą postacią. :)

      Usuń
  4. Wyglada bardzo bajkowo, pytanie tylko jakby się grało? Dobrze, że nie mam na tyle czasu 😁

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie się grało przyjemnie, jak zresztą napisałam w recce :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.