piątek, 16 października 2015

Kruszynkowe przemyślenia: Gracz kontra choróbsko

Smutno, chłodno i wietrznie teraz na dworze, a taka pogoda nie uprzyjemnia spacerów na świeżym powietrzu. Potrafi też solidnie uprzykrzyć życie nawet wtedy, gdy akurat chcemy odpocząć w domu, dla przykładu zasiadając przed komputerem lub konsolą.

Co prawda równie dobrze można doczepić się do tropikalnych upałów, ale jesień wraz z zimą nie mają w zwyczaju sprawiać, że czujemy się jak pieczone na grillu kiełbaski. Za to przyciągają rozmaite przeziębienia, przez które człowiek cierpi srodze. Ostatnio dopadło mnie właśnie takie choróbsko, stąd m.in. mniejsza aktywność w pisaniu tekstów podczas minionych dni. Ba, granie także coś mocno straciło na znaczeniu. Tym samym przekonałam się, że wszelkie grypopodobne stwory to groźna rzecz dla fanów wirtualnej rozrywki.

A teoretycznie wszystko powinno iść całkiem nieźle, jeżeli przyjmiemy punkt widzenia osoby, która lubi poświęcać wolne chwile grom. Konieczność kurowania się sprzyja bowiem dłuższemu przesiadywaniu w domu i nabijaniu godzin przed kompem. Oczywiście o ile ktoś nie zamierza wędrować po mieście solidnie przeziębiony, a potem narzekać, iż niewyleczony wirus nie chce odpuścić. W każdym razie, zaszycie się w czterech ścianach powinno przecież kusić do odpalenia ulubionej gry bądź sprawdzenia jakiegoś nowego tytułu. Z jednej strony, faktycznie tak jest, bo po głowie przemknęła mi myśl o intensywniejszym nadrabianiu zaległości z kupki wstydu. Z drugiej, kulejące zdrowie może czasem totalnie odebrać siły. I jak tu wytrwać przed tym monitorem? Jak w ogóle robić cokolwiek? Jak żyć?!

Żarty, żartami, ale gdy człowiek kaszle, smarka, gorączkuje itd., to naprawdę wszystkiego się odechciewa. No może poza leżeniem pod ciepłym kocem albo kołdrą. Owszem, nie odcięłam się zupełnie od komputera, zaglądając czasami do sieci, aby sprawdzić pocztę (niedyspozycja wpłynęła jednak na składność moich ewentualnych odpowiedzi). Próbowałam również w coś pograć, lecz przyjemność jakby gdzieś uleciała. Adekwatne byłoby tu porównanie do jedzenia i picia przy piekielnie bolącym gardle oraz problemach z przełykaniem – nawet najbardziej pyszne frykasy wydają się wówczas papką bez smaku. Jako że w podobny sposób odbierałam ostatnio gry, ręka przeważnie bez entuzjazmu opadała na myszkę, a kliknięciom brakowało niekiedy ładu. Nie wspominając już o tym, że w takim stanie trudniej błysnąć refleksem przy walce z wrogami. Albo bystrym umysłem, jeśli chodzi o rozwiązywanie przygodówkowych łamigłówek.

Przypuszczam, że znaleźliby się najtwardsi zawodnicy, próbujący ostro grać mimo gorszej kondycji. Niewykluczone, iż uzyskaliby nienajgorsze osiągi. Wątpię jednak, by dorównałyby one wynikom z ich szczytowej formy. Dlatego sądzę, że przy ostrym przeziębieniu najlepiej ograniczyć się w pierwszych, najgorszych dniach rekonwalescencji do bicia rekordów w zasmarkanych chusteczkach. Taka taktyka przynajmniej poskutkowała u mnie. Nie walczyłam z wiatrakami, nie zmuszałam się do długich sesji przy grach. Przeczekałam, że tak to ujmę, najtrudniejszy okres, a satysfakcja zaczęła wracać. I to jeszcze zanim katar, kaszel oraz reszta owego „gangu” ostatecznie powiedzieli mi „pa, pa”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.