czwartek, 9 lutego 2017

The Frostrune (PC) - recenzja

Lubię, kiedy za danym projektem stoi autentyczna pasja, zamiast jedynie chłodnej kalkulacji potencjalnych zysków. A jeszcze bardziej cieszą mnie sytuacje, gdy takie owoce deweloperskiej miłości okazują się rzeczywiście wartościowymi kawałkami kodu. Wiadomo – zawsze lepiej, jeśli serce idzie w parze z talentem. I dokładnie tak jest w przypadku The Frostrune, gry zrobionej przez ludzi zdolnych, którzy połączyli pracę z przyjemnością.

Producentami wyżej wymienionego tytułu są niezależni twórcy z norweskiego Grimnir Media, a w skład owej ekipy wchodzą prawdziwi zapaleńcy. Nie dość, że interesują się grami, to na dokładkę wprost uwielbiają epokę wikingów i nordycką kulturę. Dlatego więc postanowili wyrazić swoje fascynacje za pośrednictwem wirtualnej rozrywki, by jednocześnie zarazić historycznym bakcylem odbiorców. Stąd pomysł na przygodówkę osadzoną w czasach świetności skandynawskich wojów, a także obficie czerpiącą z lokalnego folkloru.

Zagubiona na tajemniczej wyspie

Fabuła The Frostrune przenosi nas do odległej przeszłości, a konkretnie do roku 965. Przedstawiona w grze historia rozpoczyna się od tragicznego wypadku, jakiemu ulega pewien statek wikingów. Załoga nie ma szans w starciu z silną burzą, która atakuje znienacka, rozpętując wielkie fale i zatapiając łódź. Giną prawie wszyscy za wyjątkiem trzynastoletniej dziewczynki o imieniu Liv. I to właśnie w jej skórę wskoczymy podczas rozgrywki, lądując na brzegu opuszczonej wyspy. Co ciekawe, ocalała z katastrofy nastolatka zauważa stojącą tam osadę, której mieszkańcy najwyraźniej uciekli przed bliżej nieokreślonym, acz zdecydowanie nadnaturalnym zagrożeniem. Bo o ile pojedyncze zwłoki mogą być sprawką jakiegoś agresywnego plemienia, tak widoczny gdzieniegdzie lód ciężko racjonalnie wytłumaczyć, zwłaszcza że akcja toczy się w środku lata.


Fakt, iż główna bohaterka wejdzie w bezpośredni kontakt ze zjawiskami nadprzyrodzonymi, nie stanowi dla niej specjalnego zaskoczenia. Wszak na porządku dziennym była wtedy wiara w różne bóstwa i inne fantastyczne istoty, a deweloperzy z powodzeniem oddali mistyczny charakter tamtej epoki. Zgłębiając sekrety wyspy, nasza podopieczna będzie krążyć pomiędzy wioską a sąsiadującym z osadą lasem, gdzie natknie się na tajemnicze kamienie runiczne oraz mogiły. Ba, spotka również kilka duchów, w tym dla przykładu nieżyjącą jasnowidzkę, która poinformuje Liv o nadal istniejącym niebezpieczeństwie. I chociaż scenariusz sprowadza się do nieskomplikowanej de facto opowieści o konieczności pokonania ciemnych mocy, z zainteresowaniem wędrowałam po uniwersum produkcji, chłonąc klimat dawnych wierzeń.

Zagadki wikingów

Jeśli chodzi o mechanikę, mamy tutaj do czynienia z klasyczną przygodówką, której obsługa pozostaje wierna zasadzie „wskaż i kliknij”. Sterowanie odbywa się zatem przy pomocy myszki, aczkolwiek ekwipunek otworzymy nie tylko po wskazaniu kursorem specjalnej ikony w lewym dolnym rogu ekranu. Do inwentarza zajrzymy też przy użyciu spacji i ta alternatywa nawet bardziej mi podpasowała, bo nieco przyspieszała interakcje ze środowiskiem. Generalnie poruszanie się po świecie gry nie przysparza kłopotów, tyle że, pomimo prostoty, nie unikniemy czasem klikania metodą prób i błędów. Czemu? Ano w celu sprawdzenia, czy nie trafiliśmy akurat na aktywny element planszy. W The Frostrune nie uświadczymy bowiem opcji podświetlania hotspotów, a wskaźnik gryzonia nie zmienia swojego kształtu, by zasygnalizować możliwość wykonania jakiejś czynności.


Bynajmniej nie oznacza to, że gameplay wypada blado. Nic z tych rzeczy! Zadania, które przyszykowało Grimnir Media, reprezentują bardzo solidny poziom. Ich stopień skomplikowania określiłabym jako umiarkowany, gdyż nie są ani za łatwe, ani za trudne. Gdyby jednak ktoś się zaciął i nie grzeszyłby nadmiernie dużymi pokładami cierpliwości, to na takie osoby czeka koło ratunkowe w postaci odblokowywanych wraz z kolejnymi postępami podpowiedzi. Czym natomiast zajmiemy się w trakcie zabawy? Typowym dla gatunku węszeniem po okolicy, zbieraniem i wykorzystywaniem przedmiotów, a także rozwiązywaniem łamigłówek. Niewątpliwie przyda nam się oko wyczulone na szczegóły, dzięki czemu wychwycimy parę ukrytych wśród otoczenia wskazówek. Tak na marginesie, nie zaszkodzi mieć przy sobie czegoś do pisania, by ewentualnie zanotować kilka z nich.

Oprócz tego, protagonistce przyjdzie wysłuchiwać napotkanych duchów, które używają niekiedy enigmatycznych i wymagających rozszyfrowania słów. Taki zabieg pozytywnie wpływa na jeden z największych atutów rozgrywki, a mianowicie wrażenie nieustannego obcowania z magią. Trzeba przy tym nadmienić, że zagadki kontynuują ideę propagowania nordyckiej mitologii i kultury, częstując nas stosownymi odwołaniami. Ponadto niektóre nadnaturalne akcenty, wespół z istotami, zobaczymy wyłącznie poprzez swoiste przeskakiwanie do innego wymiaru, co staje się możliwe po zdobyciu różdżki wieszczki. Ów rekwizyt nie zasila tradycyjnego ekwipunku, w zamian otrzymując oddzielny przycisk. Oglądanie środowiska pozazmysłowym wzrokiem nie zamyka się zaś na samych bonusach, czyli dostrzeganiu normalnie niewidzialnych rzeczy. Ten zmyślny patent pociąga też za sobą całkiem logiczne ograniczenie – by zakosić jakiś obiekt do ekwipunku lub wyjąć coś z kieszeni, musimy opuścić duchową sferę i powrócić do świata materialnego.


Estetyczna wiarygodność

Na obowiązkowe wyróżnienie zasługuje oprawa audiowizualna, ponieważ jej wysoka jakość i dbałość o najmniejsze szczegóły w ogromnym stopniu przyczyniają się do umiejętnie wykreowanej atmosfery. Obserwując otoczenie z perspektywy pierwszoosobowej, przemieszczamy się po ręcznie malowanych planszach, które wzbogacono o subtelne animacje, np. opadające liście, mgiełka czy drobne fale na powierzchni wody. Swoją drogą, zwiedzane lokacje można podziwiać zarówno w rzeczywistej, bardziej kolorowej wersji, jak i w ciemnej palecie barw po uaktywnieniu stanu astralnego. Warto dodać, iż przywiązanie do detali wykracza poza zwykłą staranność, bo dochodzi jeszcze archeologiczna skrupulatność. Co więcej, ślicznej grafice wtórują realistyczne odgłosy otoczenia oraz nastrojowa muzyka, w której czuć ducha dawno minionych wieków. A skoro mowa o słuchowej wyprawie do przeszłości, ten aspekt daje o sobie znać również w staronordyjskim voice actingu! Taki zabieg oczywiście nie zaburza zrozumienia fabuły, jako że do dyspozycji mamy napisy we współczesnych językach, włącznie z angielskim.

The Frostrune nie zalicza się do długich produkcji, gdyż finał powinniśmy ujrzeć maksymalnie po około 2,5-3 godzinach. Co najważniejsze, poświęcony grze czas będę wspominać bardzo miło. Zespół deweloperski z Norwegii zaprojektował point and clicka, który spodoba się wielbicielom gatunku oraz sympatykom skandynawskiego kręgu kulturowego. Perypetie trzynastoletniej Liv to intrygujące, wciągające i atrakcyjne od strony audiowizualnej doświadczenie. Do tego twórcom udało się zaoferować graczom autentyczny pod kątem realiów tytuł, przy okazji zachęcając do zgłębiania tematyki już po zakończeniu zabawy. Jak widać, autorzy odnieśli sukces na polu powziętych zamierzeń, czego serdecznie im gratuluję.




---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie Snow Cannon Games.

Oficjalna witryna gry The Frostrune mieści się pod tym adresem.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.