Pieniądze
szczęścia nie dają… W Wigilię wszystko może się zdarzyć… Wprawdzie to truizmy,
lecz słowa te ciągle mają wzięcie, a szczególnie w okresie świątecznym. Dlatego
też nie brak historii, krzewiących rodzinne wartości i osadzonych w czasie,
kiedy wielu ludzi absorbują takie sprawy jak prezenty czy ubieranie choinki. Z
tego rodzaju tematyką zmierzył się dla przykładu Brett Ratner (m.in. „KasaMowa”,
„X-Men: Ostatni Bastion”, seria „Godziny szczytu”), reżyserując film o dość
wymownym tytule „Family Man”.
Amerykański
obraz, którego światowa premiera miała miejsce w 2000 roku, serwuje odbiorcom
połączenie komediodramatu z elementami romansu, a nawet ze szczyptą fantasy. Gwoli
ścisłości, większość rzeczy, jakie widzimy w trakcie seansu, trzyma się
realizmu. Niemniej kluczową rolę odgrywa tutaj aspekt nadprzyrodzony, bez
którego główny bohater nie mógłby stanąć w obliczu takiej a nie innej sytuacji.
Otóż przedstawiona w filmie historia koncentruje się na niecodziennych, acz na
pierwszy rzut oka zwyczajnych perypetiach Jacka Campbella, biznesmena z Wall
Street. Jako że w pracy odnosi sukcesy, zarabia dużo kasy, mieszka w luksusowym
apartamencie i jeździ szybkim, drogim autem. Mężczyzna jest przy tym
przekonany, że nie potrzeba mu niczego więcej do szczęścia. Czy aby
rzeczywiście? Tego właśnie dowie się po wizycie w małym spożywczaku, dokąd
zagląda pewnego wigilijnego wieczoru. Chociaż Jack wraca potem do siebie i
idzie jak gdyby nigdy nic spać, następnego ranka szybko zauważa, że coś jest
mocno nie tak…
Co
konkretnie wywołuje wielkie zdziwienie (czy raczej szok) pana Campbella po
pobudce? Ano w łóżku obok niego leży kobieta. Owszem, ów fakt sam w sobie nie
jest dla naszego protagonisty nowością. Jednak poprzedniej nocy akurat nie
zapraszał nikogo do swojej alkowy. Mało tego, do Jacka przytula się Kate
Reynolds – dawna miłość, którą opuścił 13 lat przed właściwą akcją produkcji.
Sypialnia, w jakiej przebywają, nie przypomina z kolei znanych mężczyźnie
pieleszy. Ba, wszystko nagle zmienia się o 180 stopni w stosunku do jego dotychczasowej
egzystencji. Jak się okazuje, facet trafia do alternatywnej wersji
rzeczywistości, w której nie jest już nadzianym kawalerem. Zamiast tego poślubił
Kate, zmajstrował jej dwójkę dzieci i wraz z rodziną mieszka w domku na
przedmieściach. Na dodatek, pracuje jako sprzedawca opon.
Jack
musi zatem odnaleźć się w roli dobrego męża i ojca, a przynajmniej spróbować, aby
kompletnie nie zwariować. Scenariusz obrazu można natomiast zaklasyfikować do
historii typu „co by było, gdyby”. Jak najprawdopodobniej potoczyłyby się losy mężczyzny,
jeżeli przed laty wolałby pójść za głosem serca, niż postawić na pogoń za
pieniądzem, oddalić się od Kate i finalnie zapomnieć o ukochanej? Nowe
położenie biznesmena każe mu zakosztować tego rodzaju doświadczeń. Oczywiście
wiąże się to również z uniwersalną lekcją o tym, co jest najważniejsze w życiu
człowieka. Od pana Campbella zależeć zaś będzie, jakie nauki wyciągnie z bycia
tytułowym „family manem”.
Z
jednej strony, film Bretta Ratnera niby prawi o banałach, co zasygnalizowałam
zresztą we wstępie. Z drugiej, chodzi o istotne przecież kwestie, a poza tym,
należy podkreślić, iż zdołano je podać w całkiem miły sposób. Wymowę fabuły
dodatkowo wzmacnia świąteczna otoczka, która co prawda nie jest nachalna, lecz
została odpowiednio zaakcentowana. Docenić trzeba ponadto grę aktorską,
zwłaszcza odtwórcy głównej postaci – Nicolasa Cage’a, aczkolwiek reszta obsady
też dobrze się spisała, na czele z Téą Leoni (Kate) oraz Makenzie Vegą w roli
Annie, bystrej i uroczej córeczki Campbellów. Nawiasem mówiąc, sceny, kiedy
dziewczynka pojawia się u boku ekranowego ojca, zaliczają się do
najzabawniejszych. Co do samego Cage’a, gwiazdor takich hitów jak „Twierdza”
czy „Skarb narodów” posiada według mnie predyspozycje do wiarygodnego
pokazywania zdziwienia i innych, pokrewnych temu uczuciu emocji. Wypadł więc
bardzo wiarygodnie w częstych chwilach zagubienia, które ze zrozumiałych
powodów nie opuszczą Jacka Campbella.
Reasumując,
„Family Man” jest przyjemnym obrazem, mimo że nie śledziłam go z wypiekami na
twarzy. Akcja toczy się spokojnym rytmem, gdyż twórcom nie przyświecała idea
zrobienia filmu, dbającego o regularny zastrzyk adrenaliny. Chcieli zaprezentować
ciepłą opowieść, która czasem wzruszy, kiedy indziej wywoła sympatyczny uśmiech
na naszych twarzach, a przede wszystkim skłoni do pewnych refleksji. I to im
się w ogólnym rozrachunku udało.
Ocena:
7/10
Tytuł
polski: Family Man
Tytuł oryginalny: The Family Man
Reżyseria: Brett Ratner
Scenariusz: David Diamond, David Weissman
Obsada: Nicolas Cage, Téa Leoni, Don Cheadle, Jeremy
Piven, Makenzie Vega
Gatunek:
komediodramat, fantasy
Produkcja:
USA
Rok
premiery: 2000
Czas
trwania: 125 minut
-----------------------------------------------------------
Korzystając z okazji, chciałabym życzyć wszystkim, którzy tutaj zaglądają, zdrowych i spokojnych świąt!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.