Święta Bożego
Narodzenia to nie tylko pora na strojenie choinek, wręczanie prezentów,
śpiewanie kolęd czy zajadanie się wigilijnymi specjałami. Wiadomo, że nie
wykorzystujemy owych dni wyłącznie do celebrowania stosownych zwyczajów. Jak w
każdy inny czas wolny od szkoły lub pracy, pragniemy przy okazji wypocząć. Do
najpopularniejszych form relaksu należy oczywiście oglądanie filmów, aczkolwiek
w przypadku Bożego Narodzenia preferujemy pozycje o tematyce świątecznej. I nie myślę o zadowalaniu się samym Kevinem,
co w wielu kręgach urosło do rangi tradycji narodowej. Gwiazdkowy repertuar
obejmuje szeroki wachlarz tytułów, a jedną z najciekawszych tego rodzaju
produkcji jest animacja „Renifer Niko ratuje święta”.
Obraz
ten stanowi owoc współpracy czterech krajów europejskich: Finlandii, Danii,
Niemiec oraz Irlandii. Tytułowy Niko żyje wraz z matką i resztą stada w cichej
leśnej dolinie. Ojciec głównego bohatera służy w Powietrznej Eskadrze Świętego
Mikołaja, w związku z czym znany jest młodemu reniferowi jedynie z opowieści
rodzicielki. Brak kontaktu z tatą bynajmniej nie przeszkadza malcowi otaczać go
podziwem. Nie dość, że papcio nie pracuje u byle kogo, to jeszcze wszyscy
członkowie owego oddziału potrafią latać. Umiejętność wzbicia się w przestworza
jest największym marzeniem uroczego zwierzaka, który chce w przyszłości pójść w
ślady ojczulka i dołączyć do Mikołajowego zaprzęgu. Niestety, silne pragnienie
latania nie przekłada się na wymierne efekty, choć maluch ostro ćwiczy.
Jako
że lotnicze próby kończą się porażką, Niko musi stawić czoła kpinom
rówieśników, którzy, tak na marginesie, nie wierzą w tożsamość taty
protagonisty. Reniferkowi nie jest łatwo znosić drwiny „kolegów”, tym bardziej
że sam nie ma w sobie ani krzty złośliwości. W ten sposób twórcy zahaczają o
temat braku tolerancji wobec osób wyróżniających się na tle otoczenia i zarazem
nie posiadających wystarczającej pewności siebie, by zamknąć usta malkontentom.
Na szczęście, autorzy niosą pociechę, iż w takich sytuacjach nie powinniśmy się
zupełnie poddawać. Najważniejsze, żeby nie przejmować się ani nie zwracać uwagi
na kąśliwe docinki. Powyższe prawidła zostały włożone w mordkę latającego
wiewióra Juliusza, który na każdym kroku wspiera sympatycznego młokosa. Ów rudzielec
to klasyczny przykład idealnego przyjaciela, który zrobiłby dla nas wszystko.
Jednocześnie starszy i bardziej doświadczony wiewiór traktuje Niko jak syna,
otaczając go ojcowską wręcz opieką.
Scenarzyści
szybko zrzucają na bohaterów poważne zagrożenie w postaci wygłodniałych wilków.
Odkąd renifery znajdą się na celowniku watahy, dotychczasowa oaza stada
przestaje być bezpieczna. W takich okolicznościach Niko odłączy się od
przedstawicieli swojego gatunku, rozpoczynając wędrówkę do ziemi Świętego Mikołaja.
W pierwszej chwili kieruje nim poczucie odrzucenia, które osiąga wtedy swoje
apogeum. Obok nadziei na spotkanie z ojcem oraz naukę latania, pojawia się
wkrótce chęć pomocy. Na barkach malucha spocznie iście gargantuiczne zadanie, o
czym dobitnie informuje nas tytuł filmu. Prócz bliskich, reniferkowi przyjdzie
też ratować Boże Narodzenie, gdyż dowodzący watahą Czarny Wilk obmyślił
wyjątkowo podły plan odnośnie świąt.
Perypetiom
Niko bliżej do klasyków Disneya w stylu „Króla Lwa” niż animacji, które wzorem
„Shreka” starają się jak z rękawa sypać żartami zrozumiałymi głównie dla
dorosłych. W europejskiej produkcji nie brakuje refleksyjnych momentów,
przemawiających zarówno do młodszych, jak i starszych odbiorców. Poza
zagadnieniami, o jakich napomknęłam wcześniej, poruszono m.in. kwestię
samotności. Problem ten dotyczy w szczególności Niko, Juliusza oraz łasicy
Wilmy, którą przyjaciele poznają w trakcie podróży do krainy latających
reniferów. Każde z nich zetknęło się z samotnością, ale w odmiennych wariantach.
Krytykanci mogliby się przyczepić, iż twórcy nie odkrywają Ameryki i operują
ogranymi wątkami. Odpowiedzmy sobie jednak szczerze na pewne pytanie. Czy od
bajek oczekujemy fabularnych wolt? Nie. Otóż w produkcjach dla młodszych widzów
zazwyczaj ceni się obecność tzw. wiecznie żywych tematów o walorach
edukacyjnych. Przygodny renifera je posiadają i o to przecież chodzi.
Chociaż
film skłania do głębszej zadumy i nie jest festynem dowcipów, nie myślcie, że
rządzi tutaj ciężka atmosfera. Pamiętano bowiem o humorystycznych fragmentach,
charakterystycznych dla kina familijnego. Atmosferę rozluźnia czasami Juliusz,
zwłaszcza wtedy, gdy wejdzie w zabawną wymianę zdań z Wilmą. Łasiczka lubi
drażnić się wiewiórem, lecz nie postępuje tak ze złych powodów. Między ową parą
po prostu iskrzy w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Najwięcej walorów
komicznych przynosi natomiast różowa pudliczka Eśka. Błąkająca się pośród
śniegu suczka trafia do grupy basiorów, czyli stworzeń z zupełnie innej
parafii. Co prawda, nie przepadam za pudlami, ale Eśka od razu mnie do siebie
przekonała, dodając watasze dużo kolorytu nie tylko dzięki cukierkowatemu
ubarwieniu.
Generalnie
obraz broni się pod względem postaciowym. Główni bohaterowie są pełni ekranowej
charyzmy, a co za tym idzie nie zapomnimy ich pięć minut po seansie. Prócz
przezabawnej Eśki i obdarzonych nie mniejszym urokiem Niko oraz Juliusza, mamy
przecież Wilmę. Łasica reprezentuje oryginalny typ szelmy z poczuciem honoru,
która nosi w sobie cechy gwiazdy estrady. Czarny Wilk to z kolei pozbawiony
skrupułów łajdak. Podłą osobowość podkreśla umaszczenie, ponieważ ów łotr jest
ciemny niczym smoła. Mówiąc krótko, wykapany czarny charakter. Natura
pozostałych bohaterów również znajduje odzwierciedlenie w ich wyglądzie. U Wilmy
dostrzeżemy spryt, u Niko - niewinność, a u Juliusza - życiową mądrość.
Losy
Niko i spółki nie muszą się zresztą niczego wstydzić, jeśli poddamy je
wnikliwej analizie pod kątem jakości komputerowej animacji. Mimo że filmu nie
realizował Pixar ani DreamWorks, produkcja z Europy nie wypada biednie w
porównaniu z amerykańskimi krewniakami. Co więcej, twórcy przygód renifera nie
szczędzą nam takich widowiskowych scen jak np. gonitwa pomiędzy wysokimi
skałami, ucieczka przed lawiną czy skok nad przepaścią. Może i Pixar położyłby
silniejszy nacisk na pomniejsze detale, ale tutejszy śnieg wygląda wprost
rewelacyjnie. Należące do Świętego Mikołaja ziemie kuszą zaś widokami rodem z
bożonarodzeniowych pocztówek.
Czy
mały renifer spełni marzenie o lataniu? Czy odnajdzie swojego ojca? I czy zdoła
pokrzyżować niecne plany Czarnego Wilka? Dowiedzcie się tego, sięgając po bajkę
„Renifer Niko ratuje święta”. Naprawdę warto zapoznać się z europejską
animacją, gdyż to bez wątpienia piękna opowieść. Gwiazdkowa otoczka czyni ją
ponadto idealną pozycją na Boże Narodzenie, do obejrzenia samemu lub w
towarzystwie, zwłaszcza jeżeli macie młodsze rodzeństwo lub doczekaliście się
już własnych pociech.
Ocena:
9/10
Tytuł
polski: Renifer Niko ratuje święta
Tytuł
oryginalny: Niko - Lentajan poika
Reżyseria:
Michael Hegner, Kari Juusonen
Scenariusz: Marteinn Thorisson, Hannu Tuomainen, Mark
Hodkinson
Gatunek:
animacja, familijny, przygodowy
Produkcja:
Finlandia, Dania, Niemcy, Irlandia
Rok
produkcji: 2008
Czas
trwania: 78 minut
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.