niedziela, 20 grudnia 2015

"Renifer Niko ratuje święta" - recenzja

Święta Bożego Narodzenia to nie tylko pora na strojenie choinek, wręczanie prezentów, śpiewanie kolęd czy zajadanie się wigilijnymi specjałami. Wiadomo, że nie wykorzystujemy owych dni wyłącznie do celebrowania stosownych zwyczajów. Jak w każdy inny czas wolny od szkoły lub pracy, pragniemy przy okazji wypocząć. Do najpopularniejszych form relaksu należy oczywiście oglądanie filmów, aczkolwiek w przypadku Bożego Narodzenia preferujemy pozycje o tematyce świątecznej.  I nie myślę o zadowalaniu się samym Kevinem, co w wielu kręgach urosło do rangi tradycji narodowej. Gwiazdkowy repertuar obejmuje szeroki wachlarz tytułów, a jedną z najciekawszych tego rodzaju produkcji jest animacja „Renifer Niko ratuje święta”.

Obraz ten stanowi owoc współpracy czterech krajów europejskich: Finlandii, Danii, Niemiec oraz Irlandii. Tytułowy Niko żyje wraz z matką i resztą stada w cichej leśnej dolinie. Ojciec głównego bohatera służy w Powietrznej Eskadrze Świętego Mikołaja, w związku z czym znany jest młodemu reniferowi jedynie z opowieści rodzicielki. Brak kontaktu z tatą bynajmniej nie przeszkadza malcowi otaczać go podziwem. Nie dość, że papcio nie pracuje u byle kogo, to jeszcze wszyscy członkowie owego oddziału potrafią latać. Umiejętność wzbicia się w przestworza jest największym marzeniem uroczego zwierzaka, który chce w przyszłości pójść w ślady ojczulka i dołączyć do Mikołajowego zaprzęgu. Niestety, silne pragnienie latania nie przekłada się na wymierne efekty, choć maluch ostro ćwiczy.

Jako że lotnicze próby kończą się porażką, Niko musi stawić czoła kpinom rówieśników, którzy, tak na marginesie, nie wierzą w tożsamość taty protagonisty. Reniferkowi nie jest łatwo znosić drwiny „kolegów”, tym bardziej że sam nie ma w sobie ani krzty złośliwości. W ten sposób twórcy zahaczają o temat braku tolerancji wobec osób wyróżniających się na tle otoczenia i zarazem nie posiadających wystarczającej pewności siebie, by zamknąć usta malkontentom. Na szczęście, autorzy niosą pociechę, iż w takich sytuacjach nie powinniśmy się zupełnie poddawać. Najważniejsze, żeby nie przejmować się ani nie zwracać uwagi na kąśliwe docinki. Powyższe prawidła zostały włożone w mordkę latającego wiewióra Juliusza, który na każdym kroku wspiera sympatycznego młokosa. Ów rudzielec to klasyczny przykład idealnego przyjaciela, który zrobiłby dla nas wszystko. Jednocześnie starszy i bardziej doświadczony wiewiór traktuje Niko jak syna, otaczając go ojcowską wręcz opieką.

Scenarzyści szybko zrzucają na bohaterów poważne zagrożenie w postaci wygłodniałych wilków. Odkąd renifery znajdą się na celowniku watahy, dotychczasowa oaza stada przestaje być bezpieczna. W takich okolicznościach Niko odłączy się od przedstawicieli swojego gatunku, rozpoczynając wędrówkę do ziemi Świętego Mikołaja. W pierwszej chwili kieruje nim poczucie odrzucenia, które osiąga wtedy swoje apogeum. Obok nadziei na spotkanie z ojcem oraz naukę latania, pojawia się wkrótce chęć pomocy. Na barkach malucha spocznie iście gargantuiczne zadanie, o czym dobitnie informuje nas tytuł filmu. Prócz bliskich, reniferkowi przyjdzie też ratować Boże Narodzenie, gdyż dowodzący watahą Czarny Wilk obmyślił wyjątkowo podły plan odnośnie świąt.

Perypetiom Niko bliżej do klasyków Disneya w stylu „Króla Lwa” niż animacji, które wzorem „Shreka” starają się jak z rękawa sypać żartami zrozumiałymi głównie dla dorosłych. W europejskiej produkcji nie brakuje refleksyjnych momentów, przemawiających zarówno do młodszych, jak i starszych odbiorców. Poza zagadnieniami, o jakich napomknęłam wcześniej, poruszono m.in. kwestię samotności. Problem ten dotyczy w szczególności Niko, Juliusza oraz łasicy Wilmy, którą przyjaciele poznają w trakcie podróży do krainy latających reniferów. Każde z nich zetknęło się z samotnością, ale w odmiennych wariantach. Krytykanci mogliby się przyczepić, iż twórcy nie odkrywają Ameryki i operują ogranymi wątkami. Odpowiedzmy sobie jednak szczerze na pewne pytanie. Czy od bajek oczekujemy fabularnych wolt? Nie. Otóż w produkcjach dla młodszych widzów zazwyczaj ceni się obecność tzw. wiecznie żywych tematów o walorach edukacyjnych. Przygodny renifera je posiadają i o to przecież chodzi.

Chociaż film skłania do głębszej zadumy i nie jest festynem dowcipów, nie myślcie, że rządzi tutaj ciężka atmosfera. Pamiętano bowiem o humorystycznych fragmentach, charakterystycznych dla kina familijnego. Atmosferę rozluźnia czasami Juliusz, zwłaszcza wtedy, gdy wejdzie w zabawną wymianę zdań z Wilmą. Łasiczka lubi drażnić się wiewiórem, lecz nie postępuje tak ze złych powodów. Między ową parą po prostu iskrzy w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Najwięcej walorów komicznych przynosi natomiast różowa pudliczka Eśka. Błąkająca się pośród śniegu suczka trafia do grupy basiorów, czyli stworzeń z zupełnie innej parafii. Co prawda, nie przepadam za pudlami, ale Eśka od razu mnie do siebie przekonała, dodając watasze dużo kolorytu nie tylko dzięki cukierkowatemu ubarwieniu.

Generalnie obraz broni się pod względem postaciowym. Główni bohaterowie są pełni ekranowej charyzmy, a co za tym idzie nie zapomnimy ich pięć minut po seansie. Prócz przezabawnej Eśki i obdarzonych nie mniejszym urokiem Niko oraz Juliusza, mamy przecież Wilmę. Łasica reprezentuje oryginalny typ szelmy z poczuciem honoru, która nosi w sobie cechy gwiazdy estrady. Czarny Wilk to z kolei pozbawiony skrupułów łajdak. Podłą osobowość podkreśla umaszczenie, ponieważ ów łotr jest ciemny niczym smoła. Mówiąc krótko, wykapany czarny charakter. Natura pozostałych bohaterów również znajduje odzwierciedlenie w ich wyglądzie. U Wilmy dostrzeżemy spryt, u Niko - niewinność, a u Juliusza - życiową mądrość.

Losy Niko i spółki nie muszą się zresztą niczego wstydzić, jeśli poddamy je wnikliwej analizie pod kątem jakości komputerowej animacji. Mimo że filmu nie realizował Pixar ani DreamWorks, produkcja z Europy nie wypada biednie w porównaniu z amerykańskimi krewniakami. Co więcej, twórcy przygód renifera nie szczędzą nam takich widowiskowych scen jak np. gonitwa pomiędzy wysokimi skałami, ucieczka przed lawiną czy skok nad przepaścią. Może i Pixar położyłby silniejszy nacisk na pomniejsze detale, ale tutejszy śnieg wygląda wprost rewelacyjnie. Należące do Świętego Mikołaja ziemie kuszą zaś widokami rodem z bożonarodzeniowych pocztówek.

Czy mały renifer spełni marzenie o lataniu? Czy odnajdzie swojego ojca? I czy zdoła pokrzyżować niecne plany Czarnego Wilka? Dowiedzcie się tego, sięgając po bajkę „Renifer Niko ratuje święta”. Naprawdę warto zapoznać się z europejską animacją, gdyż to bez wątpienia piękna opowieść. Gwiazdkowa otoczka czyni ją ponadto idealną pozycją na Boże Narodzenie, do obejrzenia samemu lub w towarzystwie, zwłaszcza jeżeli macie młodsze rodzeństwo lub doczekaliście się już własnych pociech.


Ocena: 9/10


Tytuł polski: Renifer Niko ratuje święta
Tytuł oryginalny: Niko - Lentajan poika
Reżyseria: Michael Hegner, Kari Juusonen
Scenariusz: Marteinn Thorisson, Hannu Tuomainen, Mark Hodkinson
Gatunek: animacja, familijny, przygodowy
Produkcja: Finlandia, Dania, Niemcy, Irlandia
Rok produkcji: 2008
Czas trwania: 78 minut

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.