W jednym z
poprzednich wpisów zaprezentowałam pokrótce szóstą edycję MyFrenchFilmFestival,
przypadającą na dni 18 stycznia – 18 lutego bieżącego roku. Wspomniałam wtedy,
iż w ramach tej internetowej imprezy pokazywane są nie tylko obrazy konkursowe.
Wśród filmów, które nie walczą o laury, znajduje się zaś między innymi
kanadyjska krótkometrażówka „Życie jest do bani”. Jako że seans mam już za
sobą, zdecydowałam się poświęcić temu tytułowi parę słów.
Na
początku uczciwie się do czegoś przyznam. Nie sięgnęłam po ową produkcję pod
wpływem ciekawości, jaką mógłby wzbudzić opis fabuły. Nic z tych rzeczy, a to
dlatego, że notka informacyjna praktycznie w całości składa się z pustych haseł
typu „bezsenność”, „pośladki” czy „kurczak”. Wprawdzie ta swoista lista dobrze
odzwierciedla treść filmu, lecz – powiedzmy sobie szczerze – nie świadczy o
jakiejś sensownej historii. Czemu więc postanowiłam obejrzeć „Życie jest do
bani”? Chociaż nie wiedziałam, czego w ogóle się spodziewać, zaryzykowałam, bo
akurat nie mogłam pozwolić sobie na coś dłuższego. Obraz, który wyreżyserował
François Jaros, trwa raptem około 6 minut, co przemówiło wówczas na jego
korzyść. Inna sprawa, że lepszym rozwiązaniem byłoby chyba dla mnie gapienie
się przez chwilę w sufit. Ale po kolei.
Produkcja
Jarosa to miniatura filmowa, złożona z serii króciutkich scenek, które łączy
osoba pewnego blondwłosego mężczyzny. Punkt wyjścia dla całego zbioru stanowi
rozstanie z ukochaną, a zaprezentowane później obrazki przedstawiają właśnie
skutki zerwania znajomości przez dziewczynę. Kolejne sekwencje filmu pokazują
nam bowiem, jak główny bohater próbuje sobie ułożyć życie na nowo, lecz niezbyt
mu to wychodzi. Odejście dotychczasowej partnerki totalnie podłamuje mężczyznę.
Nasz protagonista płacze i wylewa gorzkie żale, przy okazji używając pod
adresem wszystkich kobiet wyjątkowo nieeleganckich słów. A nawet, gdy się nieco
wyciszy, i tak przeważnie nie za bardzo wie, co ze sobą zrobić.
Z
jednej strony, scenariusz stara się na przykładzie bohatera dowieść, iż proza
codziennego życia umie dać człowiekowi w kość. Z drugiej, perypetie
sfrustrowanego blondasa przesadnie bazują na wyolbrzymieniach. Facet potrafi
rozbeczeć się gorzej niż małe dziecko, acz bynajmniej nie zatrzymał się na
etapie niemowlaka. Wręcz przeciwnie, posiada tak silnie rozwinięte libido, że sprawia
wrażenie opętanego na punkcie seksu. Ja rozumiem, iż mężczyznom zdarza się
myśleć inną częścią ciała niż głową. Jednak to, co tu pokazano, zakrawa już o
przesadę. W efekcie gość wydaje się mieć nierówno pod sufitem, a rozpacz po
byłej sprowadza się raczej do żalu z powodu ograniczonych możliwości dogadzania
swym erotycznym pragnieniom. Czyżby biedak bał się, że łóżkowa abstynencja
grozi zardzewieniem sprzętu?
Podsumowując,
przekonywanie odbiorców o tym, że życie jest do niczego, udało się filmowi
Jarosa połowicznie. Mimo że obraz nasuwa tego rodzaju wnioski, jednocześnie
sugeruje, iż to z samym bohaterem jest coś mocno nie tak, a nie z otaczającą go
rzeczywistością. Ba, po zakończeniu seansu odetchnęłam z ulgą, ponieważ
zupełnie nie kupuję przerysowanej konwencji produkcji. Mówiąc bez ogródek, cały
ten pseudoartystyczny twór jest według mnie do bani.
-----------------------------------------------
Tytuł
polski: Życie jest do bani
Tytuł oryginalny: Toutes des connes
Reżyseria: François Jaros
Scenariusz: Guillaume Lambert
Obsada: Guillaume Lambert, Marie-Eve Milot,
Marie-Claude St-Laurent, Sarah Pellerin
Gatunek:
krótkometrażowy, obyczajowy, komedia
Produkcja:
Kanada
Rok
premiery: 2014
Czas
trwania: ok. 6 minut
"notka informacyjna praktycznie w całości składa się z pustych haseł typu „bezsenność”, „pośladki” czy „kurczak”."
OdpowiedzUsuńTak nieśmiało zaznaczę, że mnie by te hasła zachęciły do seansu. :^P
Mnie niestety nie. :( Obejrzałam wyłącznie ze względu na krótki czas trwania filmu. Jeżeli jednak przeczytałabym hasło typu "pośladki", a w obsadzie zobaczyłabym nazwisko któregoś z moich ulubionych aktorów, to na mnie taki opis również podziałałby zachęcająco. ]:->
Usuń