czwartek, 26 stycznia 2017

Sally Face, Episode One: Strange Neighbors (PC) - recenzja

Sal przeprowadził się wraz ojcem, by rozpocząć życie od nowa i zapomnieć o traumatycznych doświadczeniach. Owszem, całkowita ucieczka od bolesnych wspomnień nie byłaby możliwa, aczkolwiek zawsze to jakaś szansa na przynajmniej częściową ulgę. Cóż jednak z tego, skoro rodziciel chłopaka raczej nie dokonał dobrego wyboru przy zmianie miejsca zamieszkania.

Wyżej wspomniany młodzieniec jest głównym i zarazem tytułowym bohaterem epizodycznej przygodówki Sally Face, za którą odpowiada jednoosobowe studio Portable Moose. Pod tymże szyldem działa amerykański deweloper Steve Gabry, stojąc za każdym aspektem projektu – fabułą, mechaniką oraz warstwą audiowizualną. Co do nazwy produkcji, ta ma prawo w pierwszej chwili zmylić, bo ewidentnie kojarzy się z żeńską protagonistką. Skąd takie miano? Wystarczy spojrzeć na Sala, żeby to zrozumieć. Niemniej o ile niebieskie włosy spięte w dwie kitki można uznać za świadomy i dobrowolny image, tak maska na twarzy stanowi smutną konieczność, albowiem nastolatek musi stale nosić protezę. Osobliwy wygląd naraził niegdyś chłopca na kpiny „życzliwych inaczej”, którzy zaczęli przezywać go Sally Face. Sal napomyka o tym w jednej z rozmów, lecz wtedy też wyznaje, iż postanowił potem sam przyjąć taką ksywkę, by odebrać złośliwcom frajdę z dokuczania.

Z dala od normalnego świata

Strange Neighbors, czyli pierwszy odcinek gry, oscyluje wokół wydarzeń, które następują tuż po przenosinach do nowego domu. Należy przy tym podkreślić, iż właściwa akcja produkcji, kiedy przejmujemy bezpośrednią kontrolę nad protagonistą, to przede wszystkim wielka retrospekcja. Sal zwierza się ze swojej przeszłości psychologowi bądź psychiatrze, co równocześnie pozwala odbiorcom poznać sny dręczące bohatera. Tego rodzaju koszmar nadaje zresztą odpowiedni ton całej historii, już na początku skutecznie przekonując, że mamy do czynienia z bardzo dziwną opowieścią. Specyficzna atmosfera nie odpuszcza także po przeprowadzce do kamienicy, w której ponoć straszy. Na domiar złego, pech chce, że dopiero co doszło tam do morderstwa. Ba, mieszkanie, gdzie popełniono zbrodnię, znajduje się obok lokum naszego podopiecznego.


Tak jak w przypadku pseudonimu Sala, podtytuł epizodu, w którym mowa o dziwnych sąsiadach, nie wziął się znikąd. Przechadzka po piętrach budynku to świetna okazja do spotkania ekscentrycznych lokatorów, a takich w grze nie brakuje. Wystarczy wymienić Charleya, który o siebie nie dba wcale, podczas gdy prywatną kolekcję zabawkowych kucyków traktuje z olbrzymią nabożnością. Można więc śmiało stwierdzić, że nasz heros pasuje do tutejszego gabinetu osobliwości. W zasadzie najnormalniejszą duszą wydaje się pogodna sprzątaczka i złota rączka Lisa, ale czy aby na pewno? Nie wiadomo, czy też nie skrywa jakichś asów, odłożonych na kolejne rozdziały produkcji. A jeśli nie, jej zwyczajność sama w sobie jest niecodzienna na tle otoczenia. W każdym razie, sympatyczna kobieta ma syna i on akurat niewątpliwie odegra istotną rolę w historii chłopca o protetycznej twarzy. Larry, bo tak ma na imię ów nastolatek, to skomplikowany dzieciak – fan mocnych brzmień z talentem plastycznym oraz predyspozycjami do pakowania się w kłopoty.

Fabuła debiutanckiego rozdziału posiada cechy kryminału, thrillera, dramatu psychologicznego, a nawet horroru. Wprawdzie nie uświadczymy przyprawiającej o ciarki grozy, lecz zostaniemy uraczeni dosyć złowieszczym klimatem, jak przystało na miejsce, gdzie człowiek powinien czuć się nieswojo. Co najważniejsze, Steve Gabry wymieszał wykorzystane składniki z godną pochwały precyzją, fundując nam dobrze skonstruowany scenariusz. Strange Neighbors spełnia wymogi otwierającego serię odcinka, gdyż oferuje wciągającą treść, umiejętnie wprowadza w realia przedstawionego świata, a także rozbudza apetyt na ciąg dalszy. O to, by gracze nabrali ochoty na więcej, szczególnie dba finałowy twist, który rzuca intrygujące światło na pewne wydarzenia. Spokojnie, nie będę świnią i nie powiem, w czym rzecz.


Side-scrolling adventure

Mimo że w Sally Face najbardziej liczy się opowieść, nie można zapominać o pozostałych częściach składowych gry. Sterowanie odbiega od typowej obsługi point and clicków, każąc nam sięgnąć po klawiaturę, podobnie jak np. The Cat Lady Remigiusza Michalskiego. W ramach ciekawostki dodam, iż otworzenie ekwipunku skutkuje jednoczesnym wyświetleniem bieżącego celu. Przyszykowane przez autora zadania obejmują konwersacje z NPC-ami oraz używanie przedmiotów, co kwalifikuje gameplay pod klasykę przygodowego gatunku. Zagadki odznaczają się niskim stopniem skomplikowania, ale nie sprawiają wrażenia upchniętych na siłę. Wręcz przeciwnie, są naturalnym elementem narracji. Ponadto nie musimy wykonywać wszystkich dostępnych czynności, a zignorowanie pobocznego wątku przy drugim podejściu do gry nie zablokowało moich postępów. Chociaż dzięki temu pomniejszemu fragmentowi mogłam znaleźć rzecz przydatną przy obowiązkowej „inwentarzówce”, zaliczyłam dane zadanie wchodząc w interakcję z innym, równie logicznym w takiej sytuacji obiektem. Osobiście zachęcam jednak do dokładniejszego myszkowania, zwłaszcza że i tak nie dostajemy rozległych terenów do eksploracji ani długiego czasu zabawy (na jednokrotne ukończenie potrzeba maksymalnie około 50 minut).

To nie jest słodki cukierek,…

Ścieżkę dźwiękową zdominowała muzyka podchodząca pod alternatywne brzmienia, a dwuwymiarowa grafika stawia na oszczędną i surową kreskę, w czym tkwi jej przewrotny urok. Przyznam, że taka konwencja udanie współgra z atmosferą roztaczającą się nad perypetiami Sala. Jeśli zaś chodzi o animacje postaci, nie są nazbyt bogate, lecz rozumiem, iż produkcja powstała przy wkładzie niewielu rąk. Ociupinkę ponarzekam tylko na usta naszych rozmówców. Z jednej strony, brak voice actingu nie odebrał napotkanym personom mimiki. Z drugiej, szkoda, że kłapanie paszczą trwa póki nie przeklikamy kwestii konkretnego delikwenta – po prostu średnio to wygląda. Spodobała mi się natomiast mała wstawka z pokazem tzw. headbangingu, polegającego na energicznym machaniu głową przy akordach metalowego utworu.


… ale dobrze smakuje

Sally Face zainteresuje głównie takich miłośników przygodówek, którzy wolą skupić się na zgłębianiu fabularnych meandrów, zamiast siedzieć nad wymagającymi łamigłówkami. Episode One: Strange Neighbors, jak słusznie sugeruje nazwa, przybliża nam paradę pokręconych bohaterów, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Generalnie cały scenariusz przesiąknięty został sporym pierwiastkiem dziwaczności, który ma w sobie coś niepokojącego i posępnego. Tego rodzaju odczucia dodatkowo potęguje oryginalna oprawa audiowizualna, nadając produkcji silny rys własnej tożsamości. Panu Gabry’emu gratuluję zatem solidnej roboty, no i oczywiście czekam na następne odcinki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.