Sal
przeprowadził się wraz ojcem, by rozpocząć życie od nowa i zapomnieć o
traumatycznych doświadczeniach. Owszem, całkowita ucieczka od bolesnych
wspomnień nie byłaby możliwa, aczkolwiek zawsze to jakaś szansa na przynajmniej
częściową ulgę. Cóż jednak z tego, skoro rodziciel chłopaka raczej nie dokonał
dobrego wyboru przy zmianie miejsca zamieszkania.
Wyżej
wspomniany młodzieniec jest głównym i zarazem tytułowym bohaterem epizodycznej
przygodówki Sally Face, za którą odpowiada jednoosobowe studio Portable Moose.
Pod tymże szyldem działa amerykański deweloper Steve Gabry, stojąc za każdym
aspektem projektu – fabułą, mechaniką oraz warstwą audiowizualną. Co do nazwy
produkcji, ta ma prawo w pierwszej chwili zmylić, bo ewidentnie kojarzy się z
żeńską protagonistką. Skąd takie miano? Wystarczy spojrzeć na Sala, żeby to
zrozumieć. Niemniej o ile niebieskie włosy spięte w dwie kitki można uznać za
świadomy i dobrowolny image, tak maska na twarzy stanowi smutną konieczność,
albowiem nastolatek musi stale nosić protezę. Osobliwy wygląd naraził niegdyś chłopca
na kpiny „życzliwych inaczej”, którzy zaczęli przezywać go Sally Face. Sal
napomyka o tym w jednej z rozmów, lecz wtedy też wyznaje, iż postanowił potem
sam przyjąć taką ksywkę, by odebrać złośliwcom frajdę z dokuczania.
Z dala od
normalnego świata
Strange
Neighbors, czyli pierwszy odcinek gry, oscyluje wokół wydarzeń, które następują
tuż po przenosinach do nowego domu. Należy przy tym podkreślić, iż właściwa
akcja produkcji, kiedy przejmujemy bezpośrednią kontrolę nad protagonistą, to
przede wszystkim wielka retrospekcja. Sal zwierza się ze swojej przeszłości
psychologowi bądź psychiatrze, co równocześnie pozwala odbiorcom poznać sny
dręczące bohatera. Tego rodzaju koszmar nadaje zresztą odpowiedni ton całej
historii, już na początku skutecznie przekonując, że mamy do czynienia z bardzo
dziwną opowieścią. Specyficzna atmosfera nie odpuszcza także po przeprowadzce
do kamienicy, w której ponoć straszy. Na domiar złego, pech chce, że dopiero co
doszło tam do morderstwa. Ba, mieszkanie, gdzie popełniono zbrodnię, znajduje
się obok lokum naszego podopiecznego.
Tak
jak w przypadku pseudonimu Sala, podtytuł epizodu, w którym mowa o dziwnych
sąsiadach, nie wziął się znikąd. Przechadzka po piętrach budynku to świetna
okazja do spotkania ekscentrycznych lokatorów, a takich w grze nie brakuje.
Wystarczy wymienić Charleya, który o siebie nie dba wcale, podczas gdy prywatną
kolekcję zabawkowych kucyków traktuje z olbrzymią nabożnością. Można więc śmiało
stwierdzić, że nasz heros pasuje do tutejszego gabinetu osobliwości. W zasadzie
najnormalniejszą duszą wydaje się pogodna sprzątaczka i złota rączka Lisa, ale
czy aby na pewno? Nie wiadomo, czy też nie skrywa jakichś asów, odłożonych na
kolejne rozdziały produkcji. A jeśli nie, jej zwyczajność sama w sobie jest
niecodzienna na tle otoczenia. W każdym razie, sympatyczna kobieta ma syna i on
akurat niewątpliwie odegra istotną rolę w historii chłopca o protetycznej
twarzy. Larry, bo tak ma na imię ów nastolatek, to skomplikowany dzieciak – fan
mocnych brzmień z talentem plastycznym oraz predyspozycjami do pakowania się w
kłopoty.
Fabuła
debiutanckiego rozdziału posiada cechy kryminału, thrillera, dramatu
psychologicznego, a nawet horroru. Wprawdzie nie uświadczymy przyprawiającej o ciarki
grozy, lecz zostaniemy uraczeni dosyć złowieszczym klimatem, jak przystało na
miejsce, gdzie człowiek powinien czuć się nieswojo. Co najważniejsze, Steve
Gabry wymieszał wykorzystane składniki z godną pochwały precyzją, fundując nam
dobrze skonstruowany scenariusz. Strange Neighbors spełnia wymogi otwierającego
serię odcinka, gdyż oferuje wciągającą treść, umiejętnie wprowadza w realia
przedstawionego świata, a także rozbudza apetyt na ciąg dalszy. O to, by gracze
nabrali ochoty na więcej, szczególnie dba finałowy twist, który rzuca
intrygujące światło na pewne wydarzenia. Spokojnie, nie będę świnią i nie
powiem, w czym rzecz.
Side-scrolling adventure
Mimo
że w Sally Face najbardziej liczy się opowieść, nie można zapominać o
pozostałych częściach składowych gry. Sterowanie odbiega od typowej obsługi
point and clicków, każąc nam sięgnąć po klawiaturę, podobnie jak np. The Cat
Lady Remigiusza Michalskiego. W ramach ciekawostki dodam, iż otworzenie
ekwipunku skutkuje jednoczesnym wyświetleniem bieżącego celu. Przyszykowane
przez autora zadania obejmują konwersacje z NPC-ami oraz używanie przedmiotów,
co kwalifikuje gameplay pod klasykę przygodowego gatunku. Zagadki odznaczają się
niskim stopniem skomplikowania, ale nie sprawiają wrażenia upchniętych na siłę.
Wręcz przeciwnie, są naturalnym elementem narracji. Ponadto nie musimy
wykonywać wszystkich dostępnych czynności, a zignorowanie pobocznego wątku przy
drugim podejściu do gry nie zablokowało moich postępów. Chociaż dzięki temu pomniejszemu
fragmentowi mogłam znaleźć rzecz przydatną przy obowiązkowej „inwentarzówce”,
zaliczyłam dane zadanie wchodząc w interakcję z innym, równie logicznym w takiej
sytuacji obiektem. Osobiście zachęcam jednak do dokładniejszego myszkowania,
zwłaszcza że i tak nie dostajemy rozległych terenów do eksploracji ani długiego
czasu zabawy (na jednokrotne ukończenie potrzeba maksymalnie około 50 minut).
To nie jest
słodki cukierek,…
Ścieżkę
dźwiękową zdominowała muzyka podchodząca pod alternatywne brzmienia, a
dwuwymiarowa grafika stawia na oszczędną i surową kreskę, w czym tkwi jej
przewrotny urok. Przyznam, że taka konwencja udanie współgra z atmosferą
roztaczającą się nad perypetiami Sala. Jeśli zaś chodzi o animacje postaci, nie
są nazbyt bogate, lecz rozumiem, iż produkcja powstała przy wkładzie niewielu
rąk. Ociupinkę ponarzekam tylko na usta naszych rozmówców. Z jednej strony, brak
voice actingu nie odebrał napotkanym personom mimiki. Z drugiej, szkoda, że
kłapanie paszczą trwa póki nie przeklikamy kwestii konkretnego delikwenta – po
prostu średnio to wygląda. Spodobała mi się natomiast mała wstawka z pokazem tzw.
headbangingu, polegającego na energicznym machaniu głową przy akordach
metalowego utworu.
… ale dobrze
smakuje
Sally
Face zainteresuje głównie takich miłośników przygodówek, którzy wolą skupić się
na zgłębianiu fabularnych meandrów, zamiast siedzieć nad wymagającymi
łamigłówkami. Episode One: Strange Neighbors, jak słusznie sugeruje nazwa, przybliża
nam paradę pokręconych bohaterów, w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Generalnie
cały scenariusz przesiąknięty został sporym pierwiastkiem dziwaczności, który
ma w sobie coś niepokojącego i posępnego. Tego rodzaju odczucia dodatkowo
potęguje oryginalna oprawa audiowizualna, nadając produkcji silny rys własnej
tożsamości. Panu Gabry’emu gratuluję zatem solidnej roboty, no i oczywiście czekam
na następne odcinki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.