niedziela, 29 stycznia 2017

"Big Red Tequila", Rick Riordan - recenzja

Ricka Riordana kojarzę głównie z serią „Percy Jackson i bogowie olimpijscy”, aczkolwiek jego twórczość nie ogranicza się wyłącznie do tego cyklu. W portfolio amerykańskiego autora znajdziemy choćby powieść „Big Red Tequila”, z którą miałam ostatnio styczność. Nie ukrywam, iż do lektury w niemałym stopniu skłoniły mnie miłe wspomnienia po pojedynczym spotkaniu z przygodami Percy’ego. Jednakże nie tylko młody syn Posejdona i kredyt zaufania dla pióra Riordana były tu tzw. czynnikiem decydującym. „Big Red Tequila” zalicza się bowiem do kryminałów, a tego typu historie od dawna mogą liczyć na moje względy.

Głównym bohaterem omawianego utworu jest Jackson „Tres” Navarre, który chce pracować jako prywatny detektyw pomimo braku stosownej licencji. Nie można mu za to odmówić śledczej smykałki, w czym przypuszczalnie zasługa ojcowskich genów. Natomiast dzięki mistrzowskiemu opanowaniu sztuki Tai Chi Chuan, umie wyjść cało z ewentualnych bitek. Poza tym, lubi pić tequilę, a jego czarny kot Robert Johnson gustuje z kolei w tradycyjnych meksykańskich daniach zwanych enchiladami. Naszego protagonistę poznajemy w momencie, gdy powraca do rodzinnego miasteczka San Antonio w Teksasie. Dziesięć lat temu dosłownie stamtąd uciekł, zszokowany śmiercią ojca – Jacksona Navarre, który pełnił wówczas funkcję szeryfa i został zabity w niezbyt jasnych okolicznościach. Co istotne, m.in. ta właśnie sprawa sprowadza Tresa na stare śmieci. Niemniej facet przyjmuje teraz zgoła odmienną postawę wobec tragedii i wszczyna prywatne dochodzenie, zamiast próbować o wszystkim zapomnieć.

Niedaleko pada jabłko od jabłoni. Takie oto słowa można z powodzeniem odnieść do młodego pana Navarre i zamordowanego szeryfa. Pomijając wspomniane przed chwilą ciągoty ku śledztwom, Tres najwyraźniej odziedziczył po rodzicielu skłonność do podpadania innym. Chociaż nieżyjącego seniora ciężko określić aniołem, zrobił całkiem dużo dobrych rzeczy, kiedy stał na straży prawa. Niestety, jednocześnie przysporzył sobie wielu wrogów, co prawdopodobnie przesądziło o jego marnym końcu. Kłopoty nie omijają też juniora, nieustannie napotykającego rozmaite komplikacje oraz ludzi, którym nie w smak węszenie bohatera. Zdeterminowany heros zjawia się w San Antonio niby po cichu, ale z przytupem. Mianowicie zaraz po przyjeździe musi rozwiązać problem z delikwentem, który nie zamierza opuścić wynajętego przez Tresa mieszkania. Potem już z górki – podejrzane interesy budowlane i polityczne, mafia, plus tajemnicze zniknięcie ukochanej z młodzieńczych lat.

Nic zatem dziwnego, że nielicencjonowany detektyw zarobi niejednego guza, będzie musiał oddać sporo ciosów, uniknąć paru kul, a nawet rozjechania przez auto. Co więcej, na drodze bohatera mnożą się kolejne znaki zapytania, każąc zastanawiać się nad powiązaniami pomiędzy tymi wszystkimi incydentami. I to bez względu na rozstrzał poszczególnych wydarzeń w czasie. Zręczny styl Riordana pomaga zaś w pozytywnym odbiorze sieci intryg, lecz należy przy tym zaznaczyć, iż kryminalna historia została utrzymana w raczej lekkim tonie. Mnie osobiście taka konwencja przywiodła nieco na myśl sensacyjne filmy w rodzaju słynnej serii „Zabójcza broń”, gdzie strzelaniny, trupy itd. połączono z rozluźniającymi atmosferę akcentami. Owe dodatki pojawiają się zarówno w spokojniejszych, jak i bardziej napiętych momentach. A przejawiają się one zwłaszcza w wybornie rozpisanych dialogach, które nie stronią od częstowania czytelników sarkazmem.

Amerykański pisarz nie rozczarowuje również przy nakreślaniu wyrazistych postaci, na czele z sylwetką samego Tresa. Navarre to charyzmatyczny facet, który poważnie traktuje konieczność rozwikłania dręczących go zagadek, ale zarazem potrafi podejść na luzie do zaistniałych, niekiedy trudnych sytuacji. Z wdziękiem rzuca ciętymi ripostami, no i przeciwnikami w sumie też, gdy potrzeba wykorzystać swoją znajomość Tai Chi. Przyznam, iż chętnie kibicuję takim protagonistom, obdarzając ich przy okazji dużą sympatią. Zresztą pozostali, jak już zdążyłam zasygnalizować, także nie wypadają mdło, acz ze zrozumiałych powodów nie każdego da się polubić. Cóż, zawsze muszą trafić się typowe wredne mendy.

Podobało mi się ponadto wiarygodne zastosowanie pierwszoosobowej narracji, która spada oczywiście na barki głównego zainteresowanego. Niewątpliwie mamy do czynienia z kimś, kto powrócił w rodzinne strony po dość długiej, bo paroletniej nieobecności. Dlatego Tres patrzy na dawno niewidziane miejsca i osoby jakby z dwóch perspektyw: przeszłości oraz teraźniejszości. Powyższy zabieg pozwala odbiorcom jeszcze lepiej wniknąć w życie mężczyzny, a co za tym idzie – w realia świata przedstawionego ogółem. Swoją drogą, te ostatnie zostały odmalowane nad wyraz sugestywnie, ponieważ autor regularnie przypomina o upale, będącym stałym elementem tamtejszego środowiska.

Reasumując, Rick Riordan dowiódł, że dobrze radzi sobie w klimatach odbiegających od młodzieżowego fantasy. „Big Red Tequila” to książka, którą czyta się lekko, szybko i z autentycznym zaciekawieniem. Powieść nie zawiera fabularnych przestojów, a wykreowane przez pisarza postacie cechują się barwną osobowością. A jako że perypetie Tresa Navarre nie zamykają się na jednym tomie, nie omieszkam sprawdzić innych przygód Teksańczyka. Wszak udanych kryminałów nigdy za wiele! Znaczy się, od dalszych części oczekuję co najmniej równie porządnego poziomu.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Big Red Tequila
Tytuł oryginalny: Big Red Tequila
Autor: Rick Riordan
Wydawnictwo: Galeria Książki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.