niedziela, 9 października 2016

GRAVEN: The Purple Moon Prophecy (PC) - recenzja


Demony mają to do siebie, że nie kierują się altruistycznymi pobudkami. W zamian ochoczo wyrządzają przeróżne szkody, włącznie z próbami przejęcia władzy nad światem. Nie inaczej jest z lichem, które postanowiło zasiać chaos w casualowej produkcji GRAVEN: The Purple Moon Prophecy. Raz już zostało powstrzymane, ale rozwiązanie, choć długofalowe, okazało się tylko tymczasowe. W końcu nadchodzi więc dzień, kiedy diabelstwo może wyrwać się z okowów. I to akurat wtedy, gdy na arenę wkracza gracz.

Za opracowanie wyżej wymienionego tytułu odpowiada polskie studio Orchid Games, którego siedziba mieści się w Warszawie. Fabuła tejże produkcji przybliży nam zaś losy młodej archeolożki o imieniu Liz, pozwalając oczywiście pokierować poczynaniami kobiety. Naszą protagonistkę poznajemy w momencie, kiedy leci samolotem do Francji. Dokładniej rzecz ujmując, główna bohaterka ma na oku północno-zachodni region kraju – Bretanię, a to za sprawą wiadomości, według której powinna tam szukać legendarnych Menhirów Żywiołów. Jak przystało na szanującego się archeologa, Liz nie zamierza wzgardzić takimi informacjami, skoro dają jej szansę na rzeczywiście wartościowe odkrycie. W ten sposób trafiamy do podejrzanie opustoszałego miasteczka, gdzie kłopoty nie każą na siebie długo czekać.

Kometa nadlatuje, diabeł harcuje

Ledwo dziewczyna wejdzie w pierwszy ciemny zaułek, a już zalicza utratę przytomności. Na szczęście nie pada ofiarą łasego na portfel złodzieja lub innego naukowca, który chciałby pozbyć się konkurencji przy użyciu drastycznych środków. Niemniej Liz i tak nie ma lekko, bo zostaje wmieszana w aferę nadnaturalnego kalibru. Owszem, mityczne głazy odegrają tu bardzo istotną rolę, lecz przede wszystkim chodzi o powstrzymanie wspomnianego na wstępie demona, zamiast o stricte badawczą robotę. Zostało ledwie kilka godzin do spełnienia pradawnej przepowiedni, zgodnie z którą kometa schowa się za księżycem, a niebo nabierze purpurowej barwy. W wyniku tej astrologicznej anomalii dojdzie bowiem do całkowitego zaniknięcia więzów, jakie w zamierzchłej przeszłości nałożył na potwora pewien potężny arcydruid.


Scenariusz produkcji podejmuje zatem znany i lubiany motyw walki dobra ze złem, a co najważniejsze, taka podstawa fabularna posłużyła twórcom do opowiedzenia przyjemnej w odbiorze historii. Należy przy tym nadmienić, iż przyjdzie nam ruszyć na ratunek aż dwóm światom. Otóż celtyckie relikty, jakie w Gravenie zachowały się do czasów współczesnych, nie straciły swojej mocy, dzięki czemu magia nie przepadła w mrokach zapomnienia. Zwiedzana mieścina, ze szczególnym uwzględnieniem lokalnej latarni morskiej, stanowi swoisty punkt, w którym zwykła, szara rzeczywistość przenika się z tym, co nadprzyrodzone. Stąd jak najbardziej możliwa będzie podróż do fantastycznej krainy Avalon. Przyznam, że spodobała mi się ta mistyczna otoczka, zwłaszcza w obliczu osadzenia akcji w Bretanii, przesiąkniętej wszak wpływami celtyckimi.

Ukryte obiekty w przygodowym sosie

Pod względem mechaniki, The Purple Moon Prophecy jest pozycją skierowaną do sympatyków niedzielnego grania. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z reprezentantką gatunku HOPA, oferującego mariaż point and clicka z elementami hidden object. Co się tyczy partii, które zaczerpnięto z tradycyjnych przygodówek, obejmują one eksplorację otoczenia, okazjonalne zagadywanie napotkanych postaci, zbieranie i używanie przedmiotów, a także rozwiązywanie wszelkiego sortu łamigłówek. Innymi słowy, zwolennicy takiej zabawy poczują się jak w domu. Zagadki logiczne, wśród których znajdziemy np. minigierkę typu memory czy rozmaite układanki, nie odznaczają się wysokim stopniem skomplikowania. I dobrze, skoro to produkcja z casualowego segmentu rozrywki. Jeżeli jednak ktoś miałby kłopot z jakąś łamigłówką albo zwyczajnie dostałby napadu lenistwa, wolno skorzystać z opcji pominięcia takiego zadania, co zrobimy po uprzednim naładowaniu stosownego przycisku. Zamykając temat czysto przygodowych aspektów gry, dodam jeszcze, iż w ręce bohaterki szybko wpadnie mapa, która pozwoli na automatyczne teleportacje po aktualnie dostępnych lokacjach.


Muszę pochwalić deweloperów za uzyskanie złotego środka przy projektowaniu scen hidden object. Chociaż wstawki te nie zdominowały pozostałych składników gameplayu, jednocześnie postarano się o urodzaj w owej dziedzinie, fundując kilka odmian takich plansz. W obrębie podstawowego, klasycznego typu można wydzielić dwie kategorie – ze słownym wykazem przedmiotów oraz z listą, gdzie nazwy obiektów zastąpiono ich kształtami. Oprócz tego, zmierzymy się z tzw. interaktywnymi i fragmentarycznymi scenami. Pierwsze wymagają poniekąd wypatrywania gratów w określonej kolejności, gdyż znalezione rzeczy służą do zdobycia następnych. Dla przykładu, świeżo wypatrzony korkociąg przyda się do „rozbrojenia” słoika, wewnątrz którego schowano klucze, niezbędne do otwarcia szafki z innym przedmiotem. Drugi typ, czyli fragmentaryczne plansze HO, polega natomiast na skompletowaniu części większego rekwizytu.

Widoki i dźwięki

Jak Graven wypada od strony audiowizualnej? W ogólnym rozrachunku pozytywnie, aczkolwiek wkradło się troszkę niedoskonałości. Jednym z plusów na pewno są lokacje, które wykonano z przywiązaniem do detali i bogatej palety barw, a także w trosce o wykreowanie odpowiedniej atmosfery. Bretońskie miasteczko wygląda malowniczo, lecz równocześnie ma w sobie coś niepokojącego. Lekko złowieszczy posmak zawdzięczamy burzowej nocy, wyludnionym ulicom oraz świadomości, że demon usiłuje wygrać walkę z czasem. Jak to możliwe, jeżeli póki co jest nadal uwięziony? Ano magiczne pęta, które trzymają go w ryzach, już wcześniej ulegają powolnemu osłabianiu. Z kolei tereny mitycznego Avalonu wprost tętnią magią i zielenią, dosłownie mnie oczarowując. Nie przyczepię się też do starannych plansz z ukrytymi obiektami, albowiem nie uświadczymy grochu z kapustą, pomimo dużej liczby przedmiotów na ekranie. Najsłabiej prezentują się postacie – o ile ich aparycja nie przysparza powodów do lamentowania, tak ubogie animacje rozczarowują. Ba, gdy rozpoczniemy konwersację, nasz rozmówca nie raczy otworzyć paszczy (problem notorycznego brzuchomówstwa ominął za to przerywniki filmowe).


Wprawdzie mimika pozostawia wiele do życzenia, ale angielski voice acting nie wzbudza zastrzeżeń. Szkoda jedynie, że nawet napisy nie posiadają polskiego tłumaczenia. Warto byłoby pomyśleć w przyszłości o lokalizacji (wystarczy kinowa), tym samym zwiększając potencjalne grono odbiorców o osoby, które nie znają języków obcych. Co do reszty udźwiękowienia, odgłosy otoczenia dobrze spełniają swoją rolę. To samo dotyczy nastrojowej muzyki, której charakter pasuje do odwiedzanych lokacji. W związku z tym sennej mieścinie towarzyszyć będzie niepokojąca i tajemnicza nuta, a w wiosennym Avalonie usłyszymy kojącą celtycką melodię.

Jest dobrze!

Zanurzając się w uniwersum rodzimej produkcji, poświęciłam około 4,5 godziny na jej ukończenie, co uważam za satysfakcjonujący wynik, zważywszy na casualową formułę zabawy. Nie mogę również narzekać na zmarnowany czas, bo Graven: The Purple Moon Prophecy to po prostu porządny przedstawiciel gier typu Hidden Object Puzzle Adventure. Gwoli ścisłości, ekipa z Orchid Games nie odkrywa na nowo koła, lecz pokazuje, iż czuje ten gatunek. A jako że fabuła pozostawia w finale furtkę dla ewentualnej kontynuacji, nie obraziłabym się za taki sequel, jeśli ujrzałby kiedyś światło dzienne.



---------------------------------------------------

Za udostępnienie egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie IQ Publishing.

GRAVEN: The Purple Moon Prophecy można zakupić na platformie Steam, a karta produktu znajduje się pod tym adresem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.