Demony mają to
do siebie, że nie kierują się altruistycznymi pobudkami. W zamian ochoczo wyrządzają
przeróżne szkody, włącznie z próbami przejęcia władzy nad światem. Nie inaczej
jest z lichem, które postanowiło zasiać chaos w casualowej produkcji GRAVEN:
The Purple Moon Prophecy. Raz już zostało powstrzymane, ale rozwiązanie, choć
długofalowe, okazało się tylko tymczasowe. W końcu nadchodzi więc dzień, kiedy
diabelstwo może wyrwać się z okowów. I to akurat wtedy, gdy na arenę wkracza
gracz.
Za
opracowanie wyżej wymienionego tytułu odpowiada polskie studio Orchid Games,
którego siedziba mieści się w Warszawie. Fabuła tejże produkcji przybliży nam
zaś losy młodej archeolożki o imieniu Liz, pozwalając oczywiście pokierować
poczynaniami kobiety. Naszą protagonistkę poznajemy w momencie, kiedy leci
samolotem do Francji. Dokładniej rzecz ujmując, główna bohaterka ma na oku
północno-zachodni region kraju – Bretanię, a to za sprawą wiadomości, według
której powinna tam szukać legendarnych Menhirów Żywiołów. Jak przystało na
szanującego się archeologa, Liz nie zamierza wzgardzić takimi informacjami,
skoro dają jej szansę na rzeczywiście wartościowe odkrycie. W ten sposób
trafiamy do podejrzanie opustoszałego miasteczka, gdzie kłopoty nie każą na
siebie długo czekać.
Kometa
nadlatuje, diabeł harcuje
Ledwo
dziewczyna wejdzie w pierwszy ciemny zaułek, a już zalicza utratę przytomności.
Na szczęście nie pada ofiarą łasego na portfel złodzieja lub innego naukowca,
który chciałby pozbyć się konkurencji przy użyciu drastycznych środków.
Niemniej Liz i tak nie ma lekko, bo zostaje wmieszana w aferę nadnaturalnego
kalibru. Owszem, mityczne głazy odegrają tu bardzo istotną rolę, lecz przede
wszystkim chodzi o powstrzymanie wspomnianego na wstępie demona, zamiast o
stricte badawczą robotę. Zostało ledwie kilka godzin do spełnienia pradawnej
przepowiedni, zgodnie z którą kometa schowa się za księżycem, a niebo nabierze
purpurowej barwy. W wyniku tej astrologicznej anomalii dojdzie bowiem do
całkowitego zaniknięcia więzów, jakie w zamierzchłej przeszłości nałożył na
potwora pewien potężny arcydruid.
Scenariusz produkcji podejmuje zatem znany i lubiany motyw walki dobra ze złem, a
co najważniejsze, taka podstawa fabularna posłużyła twórcom do opowiedzenia przyjemnej
w odbiorze historii. Należy przy tym nadmienić, iż przyjdzie nam ruszyć na
ratunek aż dwóm światom. Otóż celtyckie relikty, jakie w Gravenie zachowały się
do czasów współczesnych, nie straciły swojej mocy, dzięki czemu magia nie
przepadła w mrokach zapomnienia. Zwiedzana mieścina, ze szczególnym
uwzględnieniem lokalnej latarni morskiej, stanowi swoisty punkt, w którym
zwykła, szara rzeczywistość przenika się z tym, co nadprzyrodzone. Stąd jak
najbardziej możliwa będzie podróż do fantastycznej krainy Avalon. Przyznam, że
spodobała mi się ta mistyczna otoczka, zwłaszcza w obliczu osadzenia akcji w
Bretanii, przesiąkniętej wszak wpływami celtyckimi.
Ukryte obiekty w
przygodowym sosie
Pod
względem mechaniki, The Purple Moon Prophecy jest pozycją skierowaną do
sympatyków niedzielnego grania. W tym konkretnym przypadku mamy do czynienia z
reprezentantką gatunku HOPA, oferującego mariaż point and clicka z elementami
hidden object. Co się tyczy partii, które zaczerpnięto z tradycyjnych
przygodówek, obejmują one eksplorację otoczenia, okazjonalne zagadywanie
napotkanych postaci, zbieranie i używanie przedmiotów, a także rozwiązywanie
wszelkiego sortu łamigłówek. Innymi słowy, zwolennicy takiej zabawy poczują się
jak w domu. Zagadki logiczne, wśród których znajdziemy np. minigierkę typu memory
czy rozmaite układanki, nie odznaczają się wysokim stopniem skomplikowania. I
dobrze, skoro to produkcja z casualowego segmentu rozrywki. Jeżeli jednak ktoś
miałby kłopot z jakąś łamigłówką albo zwyczajnie dostałby napadu lenistwa,
wolno skorzystać z opcji pominięcia takiego zadania, co zrobimy po uprzednim
naładowaniu stosownego przycisku. Zamykając temat czysto przygodowych aspektów
gry, dodam jeszcze, iż w ręce bohaterki szybko wpadnie mapa, która pozwoli na
automatyczne teleportacje po aktualnie dostępnych lokacjach.
Muszę
pochwalić deweloperów za uzyskanie złotego środka przy projektowaniu scen
hidden object. Chociaż wstawki te nie zdominowały pozostałych składników
gameplayu, jednocześnie postarano się o urodzaj w owej dziedzinie, fundując kilka
odmian takich plansz. W obrębie podstawowego, klasycznego typu można wydzielić
dwie kategorie – ze słownym wykazem przedmiotów oraz z listą, gdzie nazwy obiektów
zastąpiono ich kształtami. Oprócz tego, zmierzymy się z tzw. interaktywnymi i
fragmentarycznymi scenami. Pierwsze wymagają poniekąd wypatrywania gratów w
określonej kolejności, gdyż znalezione rzeczy służą do zdobycia następnych. Dla
przykładu, świeżo wypatrzony korkociąg przyda się do „rozbrojenia” słoika,
wewnątrz którego schowano klucze, niezbędne do otwarcia szafki z innym przedmiotem.
Drugi typ, czyli fragmentaryczne plansze HO, polega natomiast na skompletowaniu
części większego rekwizytu.
Widoki i dźwięki
Jak
Graven wypada od strony audiowizualnej? W ogólnym rozrachunku pozytywnie,
aczkolwiek wkradło się troszkę niedoskonałości. Jednym z plusów na pewno są
lokacje, które wykonano z przywiązaniem do detali i bogatej palety barw, a
także w trosce o wykreowanie odpowiedniej atmosfery. Bretońskie miasteczko
wygląda malowniczo, lecz równocześnie ma w sobie coś niepokojącego. Lekko
złowieszczy posmak zawdzięczamy burzowej nocy, wyludnionym ulicom oraz
świadomości, że demon usiłuje wygrać walkę z czasem. Jak to możliwe, jeżeli póki
co jest nadal uwięziony? Ano magiczne pęta, które trzymają go w ryzach, już
wcześniej ulegają powolnemu osłabianiu. Z kolei tereny mitycznego Avalonu
wprost tętnią magią i zielenią, dosłownie mnie oczarowując. Nie przyczepię się też
do starannych plansz z ukrytymi obiektami, albowiem nie uświadczymy grochu z
kapustą, pomimo dużej liczby przedmiotów na ekranie. Najsłabiej prezentują się postacie
– o ile ich aparycja nie przysparza powodów do lamentowania, tak ubogie animacje
rozczarowują. Ba, gdy rozpoczniemy konwersację, nasz rozmówca nie raczy
otworzyć paszczy (problem notorycznego brzuchomówstwa ominął za to przerywniki
filmowe).
Wprawdzie
mimika pozostawia wiele do życzenia, ale angielski voice acting nie wzbudza zastrzeżeń.
Szkoda jedynie, że nawet napisy nie posiadają polskiego tłumaczenia. Warto
byłoby pomyśleć w przyszłości o lokalizacji (wystarczy kinowa), tym samym
zwiększając potencjalne grono odbiorców o osoby, które nie znają języków
obcych. Co do reszty udźwiękowienia, odgłosy otoczenia dobrze spełniają swoją
rolę. To samo dotyczy nastrojowej muzyki, której charakter pasuje do
odwiedzanych lokacji. W związku z tym sennej mieścinie towarzyszyć będzie
niepokojąca i tajemnicza nuta, a w wiosennym Avalonie usłyszymy kojącą celtycką
melodię.
Jest dobrze!
Zanurzając
się w uniwersum rodzimej produkcji, poświęciłam około 4,5 godziny na jej
ukończenie, co uważam za satysfakcjonujący wynik, zważywszy na casualową
formułę zabawy. Nie mogę również narzekać na zmarnowany czas, bo Graven: The
Purple Moon Prophecy to po prostu porządny przedstawiciel gier typu Hidden
Object Puzzle Adventure. Gwoli ścisłości, ekipa z Orchid Games nie odkrywa na
nowo koła, lecz pokazuje, iż czuje ten gatunek. A jako że fabuła pozostawia w
finale furtkę dla ewentualnej kontynuacji, nie obraziłabym się za taki sequel,
jeśli ujrzałby kiedyś światło dzienne.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję wydawcy – firmie IQ Publishing.
GRAVEN: The
Purple Moon Prophecy można zakupić na platformie Steam, a karta produktu
znajduje się pod tym adresem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.