Tragedia na
Przełęczy Diatłowa to jedna z takich, wymyślonych przez życie, historii, która
stanowi doskonały materiał na film, książkę albo grę. Polskie studio IMGN.PRO
zdecydowało się na ostatnie z wymienionych mediów i tak oto powstał KHOLAT –
produkcja intrygująca, solidna, klimatyczna, lecz, przez swoją specyfikę, nie
dla każdego.
Z
kronikarskiego obowiązku pozwolę sobie wtrącić wpierw parę słów na temat
autentycznego wydarzenia, które posłużyło za kanwę rodzimego projektu. W tym
celu cofnijmy się na chwilę w przeszłość, a konkretnie do roku 1959. Grupa studentów
pod przewodnictwem Igora Diatłowa wyruszyła wtedy na wyprawę po północnym
paśmie Uralu, by zdobyć jeden z tamtejszych szczytów – górę Otorten. Mimo że
czekała ich niełatwa podróż, teoretycznie wszystko powinno pójść raczej gładko,
gdyż drużyna składała się z doświadczonych alpinistów. Po dotarciu do celu
zespół miał w drodze powrotnej nadać stosowną depeszę, ale tak się niestety nie
stało. Na skutek drastycznego pogorszenia pogody zboczono z trasy, a potem
rozbito obóz na stoku owianej złą sławą góry Chołaczatl, co przypieczętowało
los feralnych uczestników eskapady.
Sprawa jak z akt
Archiwum X
Początkowo
nie przejmowano się nadmiernie brakiem umówionej wiadomości od ekipy Diatłowa.
Wiadomo – mogą przecież wystąpić opóźnienia, zwłaszcza w obliczu ciężkich warunków,
jakie towarzyszą tego rodzaju wojażom. Przedłużająca się cisza wzbudziła w
końcu na tyle duży niepokój, że zorganizowano ekspedycję ratunkową.
Poszukiwania zaowocowały odkryciem namiotu, którego stan dobitnie wskazywał, iż
wydarzyło się coś złego. Schronienie zostało rozcięte od wewnątrz, a podróżnicy
najwyraźniej uciekli stamtąd przerażeni i niebaczni na ekstremalnie niską
temperaturę. Odnaleziono też później ciała poszukiwanych, które leżały w różnych
miejscach. Wygląd zwłok sugerował, że do śmierci grupy przyczynił się nie tylko
mróz. Niektórzy doznali bowiem poważnych i trudnych do wyjaśnienia obrażeń.
Generalnie cała afera otrzymała łatkę niewytłumaczalnej, wywołując lawinę
rozmaitych teorii, w tym dla przykładu o ataku lokalnego plemienia Mansów,
infradźwiękach, eksperymentach wojskowych czy nawet o UFO. Jak natomiast
odnieśli się do owych hipotez deweloperzy z IMGN.PRO? Ano nakreślili na ich bazie
własną wizję, skłaniając jednocześnie odbiorców do snucia swoich interpretacji.
Błądząc po
zimowych szczytach
Po
uruchomieniu nowej gry i obejrzeniu intra, trafiamy na stację kolejową, gdzie nie
widać żadnej żywej duszy. Nikt nie wychodzi nam na spotkanie ani nie wejdziemy
do któregokolwiek budynku z nadzieją, że jakiś miejscowy poczęstuje talerzem
solanki, kulebiakiem albo innym rosyjskim przysmakiem. Zapuszczamy się zatem
ścieżką w coraz bardziej dziewicze rejony, podążając tropem uralskiej tajemnicy
i nieszczęsnych wędrowców. Wkrótce zaczyna się prawdziwa zabawa, bo wraz z
nastaniem nocy Kholat objawia przed graczem jego zadanie, acz nie robi tego w oczywisty
sposób. Można śmiało powiedzieć, że prym wiodą tutaj niedopowiedzenia, wespół z
niejasnością i niejednoznacznością.
Poruszamy
się po całkiem rozległym górskim regionie, a przy orientacji w terenie nieodzowne
okaże się regularne korzystanie z kompasu oraz mapy. To w zasadzie musi nam
wystarczyć, jako że produkcja nie prowadzi odbiorców za rękę, a wręcz
przeciwnie – łatwo zgubić się pośród zaśnieżonych wzniesień, drzew itp. Dlatego
przydaje się też dobre oko do mniej bądź bardziej charakterystycznych elementów
scenerii, włącznie z takimi detalami, na które w normalnych okolicznościach nie
zwrócilibyśmy przesadnej uwagi. Mapa pełni funkcję głównie ogólnego drogowskazu,
zamiast wyświetlać gotowe trasy, po jakich chodzilibyśmy niczym po nitce do
kłębka. Ze świecą szukać na niej również bieżącego położenia gracza, które
można by w dowolnym momencie skontrolować. Co prawda od początku mamy wypisane
na owym planie współrzędne dziewięciu notatek, niezbędnych do ukończenia przygody,
lecz powtarzam – dostępne pomoce, choć niewątpliwie przydatne, nie odwalą za
nas roboty.
Wędrówka z
rozsypanką
Skoro
wspomniałam o rozrzuconych po okolicy dokumentach, wypadałoby dalej pociągnąć
ów wątek, tym bardziej że sedno rozgrywki stanowi właśnie papierkowe
zbieractwo. Prócz obowiązkowych kartek, które zawiodą nas do finału, natkniemy
się także na opcjonalne notatki. Mimo że można odpuścić sobie te dodatkowe
świstki, warto się za nimi rozglądać z bardzo prostego powodu. Mianowicie wszystkie
dokumenty, które obejmują m.in. tajne raporty tudzież zapiski jednej z członkiń
wyprawy, uczestniczą w procesie budowania fabuły, a warstwa narracyjna opiera
się na próbie rekonstrukcji historii, jaką gracz podejmuje dzięki znalezionym
skrawkom informacji. Owszem, serwowane przez twórców strzępki bywają
enigmatyczne, lecz im więcej notek przeczytamy, tym szerszy otrzymamy wgląd w
sekrety Przełęczy Diatłowa.
Taki
model narracji, wraz z kształtem zwiedzanego uniwersum, ma zarówno swoje
zalety, jak i wady. Z jednej strony, dostajemy otwarty świat, który
teoretycznie pozwala na totalną swobodę w kwestii eksploracji. Zwyczajnie
idziemy, gdzie chcemy, byle zdobyć przynajmniej tę podstawową dokumentację.
Mechanika gry przyczynia się ponadto do zwiększenia uczucia osamotnienia –
wszak spacerujemy w pojedynkę po obszernych połaciach terenu i musimy polegać
praktycznie na własnych siłach. Chyba nikt nie zaprzeczy, że tego typu zabieg
wpływa dodatnio na klimat? Jednakże z drugiej strony, charakter rozgrywki może
sprawić, że niektórzy zupełnie się od Kholata odbiją, szybko tracąc cierpliwość
do nieustannego łażenia. Poza tym, z ideą wolności kłóci się nieco fakt, iż
nasza postać nie potrafi wspiąć się nawet na niską półkę skalną.
Sekretny powiew
mroźnej grozy
Chociaż
Kholat to tzw. walking simulator, zabawa nie ogranicza się do beztroskiej
tułaczki, w trakcie której pewność siebie odbierałyby wyłącznie niesprzyjające
warunki atmosferyczne i przytłaczająca samotność, oczywiście nic nie ujmując
obu wymienionym czynnikom. Wprawdzie nie damy rady podciągnąć się do góry ani
wskoczyć na niezbyt duży głaz, ale wolno nam schodzić w dół po zboczach.
Niemniej należy zachować ostrożność, bo przy nieopatrznie postawionym kroku
ryzykujemy upadkiem, a zaliczenie gleby z dużej wysokości skończy się zgonem.
Środowisko naturalne nie jest zresztą jedynym zagrożeniem, skoro rodzima
produkcja zawiera również elementy horroru. O ile złociste istoty nie zrobią
nam krzywdy, tak przed pomarańczową mgłą i mrocznymi zjawami trzeba brać nogi
za pas.
Oprawa
wizualna nie wzbudza żadnych zastrzeżeń, popisując się wyśmienitym odwzorowaniem
zimowego krajobrazu. Ba, pierwsze minuty z Kholatem dosłownie uderzyły we mnie
minusowymi temperaturami, a wirtualny wiatr buchnął śniegiem w twarz do tego
stopnia, że w międzyczasie nie powstrzymałam się przed ukradkowym zerknięciem
do lusterka. I co zobaczyłam? Nie wiem, czy uwierzycie, ale… miałam lekko
zaróżowione policzki, jakbym faktycznie wystawiła facjatę na mróz. Nie
przesadzam, serio. W miarę upływu czasu taka reakcja zaniknęła, lecz nie
oznaczało to, iż spacer po uralskiej scenerii stracił swoje wyraziste
oddziaływanie – nic z tych rzeczy. Grafika perfekcyjnie uzupełnia gameplay w
podkreślaniu nastroju zagubienia i niepokoju, a warstwa dźwiękowa także
zasługuje na pochwały, racząc nas sugestywnymi odgłosami otoczenia. Kolejnym
niezaprzeczalnym atutem jest muzyka, którą skomponował Arkadiusz Reikowski.
Autor soundtracku postawił na nienachalne i równocześnie wymowne utwory, udanie
łącząc w nich emocjonalny wydźwięk z atmosferą tajemnicy. Przy okazji dodam, iż
postarano się o dobrą obsadę wśród narratorów, bo w polskiej wersji słychać
m.in. Andrzeja Chyrę i Mirosława Zbrojewicza, a w angielskiej gwiazdę
światowego formatu – Seana Beana.
W
ramach podsumowania ponownie nawiążę do tego, co zasygnalizowałam wcześniej. Kholat
nie jest produkcją, która przemówi do wszystkich graczy. Pomimo audiowizualnej
urody godnej tytułów AAA, ekipa z IMGN.PRO nie ściga się z wybuchowymi hitami
głównego nurtu. Polska propozycja powinna za to skusić zwolenników symulatorów
chodzenia typu Dear Esther oraz sympatyków tych opowieści z dreszczykiem, które
może nie zjeżą każdego włoska na karku, ale umieją zadbać, by odbiorca poczuł
się nieswojo. Jeżeli zaliczacie się do takich osób, zapewne docenicie atrakcje,
jakie oferuje graczom wędrówka szlakiem Diatłowa i jego znajomych.
---------------------------------------------------
Za udostępnienie
egzemplarza do recenzji dziękuję producentowi – firmie IMGN.PRO.
Oficjalna
witryna gry KHOLAT mieści się pod tym adresem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.