Twórczość Dana
Browna nie zamyka się na serii o Robercie Langdonie, acz to za sprawą „Kodu
Leonarda da Vinci” wybuchł swego czasu szał na prozę amerykańskiego pisarza.
Ba, autor do dziś cieszy się dużą popularnością, czego dowodzi choćby szykowana
na tegoroczną jesień ekranizacja „Inferna”, czyli czwartej książki o przygodach
harvardzkiego wykładowcy i zarazem speca od symboli. Jednakże Brown ma też w
swoim dorobku inne powieści. Co prawda jest ich mniej i nie zyskały
porównywalnego rozgłosu, lecz zasługują na uwagę fanów literatury rozrywkowej,
ze szczególnym uwzględnieniem zwolenników twórcy „Kodu…”. „Zwodniczy punkt”,
przy którym umilałam sobie ostatnio czas, jest właśnie jednym z takich utworów.
Zaznajomione
z piórem Browna osoby już na samym początku lektury powinny poczuć się jak w
domu. Przedstawioną tutaj historię otwiera bowiem krótki i równocześnie dość
mocny prolog, opisujący czytelnikom kłopoty, w jakich znalazł się pewien
naukowiec. Dramatyczny epizod z powodzeniem buduje klimat dla późniejszej
lawiny wydarzeń, mimo że korzenie całej intrygi sięgają tak na marginesie nieco
głębiej. Ów wstęp nie tylko zapowiada komplikacje typowe dla sensacji oraz
thrillerów, ale i zaszczepia w odbiorcach chęć dowiedzenia się, o co w tym
wszystkim chodzi.
Jako
że wypadałoby rzucić trochę więcej światła na zaistniałą aferę, spieszę z
dalszymi wyjaśnieniami. Fabuła „Zwodniczego punktu” kręci się wokół
przypuszczalnie epokowego odkrycia, którego dokonuje na Arktyce NASA. Rzecz
faktycznie nie byle jaka, bo owym znaleziskiem jest meteoryt, zawierający ponoć
ślady pozaziemskiego życia. Potwierdzenie jego autentyczności może zaś okazać
się kluczowym elementem w trwającej akurat walce o fotel prezydenta USA. Gra
toczy się o wysoką stawkę, gdyż od wyników wyborów zależą losy agencji,
odpowiedzialnej za badanie kosmosu. O ile Zachary Herney, obecny prezydent,
jest przychylny kosztownej działalności NASA, tak jego kontrkandydat – ambitny senator
Sedgewick Sexton – ma zgoła odmienne zdanie. Sondaże wskazują przewagę tego
drugiego, który obiecuje m.in. obcięcie budżetu agencji na rzecz lepszego
rozwoju szkolnictwa. Meteoryt wydaje się więc jedyną szansą na odwrócenie owej
tendencji, a tym samym reelekcję Herneya oraz ratunek dla NASA. Wszak dowód
tego kalibru może udowodnić, że rząd nie marnotrawi pieniędzy. Ale nie musi,
skoro wzbudza pewne wątpliwości…
Brown
zafundował odbiorcom trzymającą w napięciu historię, gdzie nie zabrakło obowiązkowych
zwrotów akcji. Sensacyjną intrygę wzbogacają wątki polityczne, które posłużyły
do ukazania zakulisowych rozgrywek oraz odmiennych postaw wobec takich działań.
A wszystko to zostało opowiedziane typowym dla autora treściwym i lekkim
językiem, pomagającym w pozytywnym odbiorze całości. Podobnie jak w innych
swoich powieściach, amerykański literat stosuje podział na krótkie rozdziały,
co dodatkowo sprzyja szybkiemu czytaniu. Ponadto udanie skacze pomiędzy
miejscami, gdzie przebywają poszczególni bohaterowie. Taki zabieg pozwala spojrzeć
na aferę z różnych perspektyw, oczywiście bez odkrywania nazbyt wielu kart. Należy
jednocześnie zaznaczyć, iż pisarz tradycyjnie wtrąca rozmaite i dopasowane do
fabuły ciekawostki – w tym wypadku głównie z dziedziny nauki, technologii czy o
Białym Domu. Wprawdzie bardziej podobały mi się podobne dygresje w „Kodzie
Leonarda da Vinci”, ale bynajmniej nie jest źle.
Mimo
że autor nie wnika głęboko w psychologię bohaterów, postarał się o wyraziste
nakreślenie sylwetek postaci. Dostajemy zatem wystarczające informacje, by
wyrobić sobie o nich sensowne zdanie, a także odróżniać jedno od drugiego.
Osobą, która ląduje w centrum wydarzeń i poniekąd zastępuje tu Roberta Langdona,
jest córka senatora Sextona – Rachel. Ta inteligentna kobieta pracuje dla
amerykańskiego wywiadu, a na Arktykę zostaje wysłana w sprawie przygotowania
raportu na temat meteorytu. Co ważne, nie wrodziła się w ojca, słusznie uważając
go za dobrego aktora i obłudnego manipulanta. Jak zresztą zasygnalizowałam
wcześniej, lista postaci, które zapadają w pamięć, nie kończy się na senatorze
ani tym bardziej na Rachel. Na wyróżnienie zasługuje dla przykładu druga, obok
panny Sexton, główna postać. Mianowicie myślę o Michaelu Tollandzie, oceanografie,
który pomaga kobiecie uporać się z kolejnymi elementami niebezpiecznej
układanki. Mężczyzna wchodzi w skład specjalnego zespołu naukowców, powołanego
do zbadania tajemniczej skały. Swoją drogą, nietrudno zgadnąć, że pewne
wnioski, do jakich dojdą, nie wszystkim przypadną do gustu i ściągną na protagonistów
nieliche kłopoty.
Dan
Brown trzyma się ustalonej formuły, co ma swoje plusy i minusy. Przyznam, że ja
sama kręciłam już trochę nosem nad wtórnością, odczuwalną w trzeciej
(„Zaginiony symbol”) i czwartej części przygód Roberta Langdona („Inferno”). Nie
doskwierało mi to jednak w „Zwodniczym punkcie”, który powstał pomiędzy
„Aniołami i demonami” a „Kodem Leonarda da Vinci”. Co najistotniejsze, intryga
odbiega pod kątem konkretów od flagowej serii autora, stawiającej na tajne
stowarzyszenia oraz pogoń za symbolami. I choć spośród książek Browna nadal
najbardziej lubię pierwsze dwie odsłony cyklu o Langdonie, nie zaprzeczam, że
„Zwodniczy punkt” to solidna, wciągająca rozrywka.
Ocena:
7,5/10
Tytuł
polski: Zwodniczy punkt
Tytuł
oryginalny: Deception Point
Autor:
Dan Brown
Wydawnictwo:
Sonia Draga
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.