środa, 5 lutego 2020

"Potrójne uderzenie", K. Kaczkowska, E. Lee, T. Czarny - recenzja


„Potrójne uderzenie” to zbiór trzech opowiadań grozy dla dorosłych odbiorców. Zestaw krótkich historii spod pióra różnych autorów: Karoliny Kaczkowskiej, Edwarda Lee oraz Tomasza Czarnego. Co szczególnie istotne, wszyscy ci twórcy nie oszczędzają tutaj czytelników, lecz każde z nich stara się robić to w swoim wydaniu i w odmiennym natężeniu.

Rozpoczynającą książkę propozycją jest „Pieśń Zielenicy”, czyli literacka miniatura od Karoliny Kaczkowskiej. Polska pisarka snuje swoją opowieść wokół motywu legendy, która – w kontekście dwóch pierwszoplanowych postaci –  zdaje się mieć w sobie niemałe ziarno prawdy. Agata i Mikołaj, bo takie imiona noszą główni bohaterowie, to poranieni przez życie ludzie. Oboje doznali straty, choć mowa o różnych doświadczeniach. Dramatyczny punkt, w jakim się znaleźli, sprowadza ich zaś do pewnej nadmorskiej miejscowości. Co ważne, morzu i plaży daleko tam do relaksujących atrakcji turystycznych. Po sezonie, smętna pogoda, plus ogólnie melancholijna atmosfera, którą zresztą udało się autorce nieźle nakreślić. Do tego narastają takie niepokojące sygnały, jakie sugerują problemy iście niesamowitej natury. Jawa przeplata się też poniekąd ze snem, tworząc przygnębiającą, nieco poetycką i zarazem okrutną symbiozę. Dziwna do mieszanka, aczkolwiek doceniam w tej horrorzastej oniryczności niejednoznaczne nuty. Jednakże takie momenty, w których było najwięcej makabryczno-obscenicznych akcentów, wywarły na mnie zdecydowanie najsłabsze wrażenie.

„McCrath, model SS40-C, seria M” – pod takim tytułem kryje się opowiadanie, za którym stoi Edward Lee. Amerykański spec od horroru ekstremalnego serwuje nam szokujący obraz pracy, jaką wykonuje doktor Winston F. Prouty. Hazard i uzależnienie od demerolu sprawiły, że lekarz pożegnał się z karierą świetnie zarabiającego chirurga plastycznego. Co prawda nie porzucił swojego fachu, lecz teraz działa jedynie w ramach spłaty zaciągniętych u mafii długów, pracując dla gangstera Paula Vinchettiego. Niemniej nie poprzestaje na operacjach plastycznych twarzy, które pozwalają ludziom bossa umykać przed policją. Prouty musi też stosować wymyślne kary za wszelkie, nawet minimalne przewinienia wobec Vinchettiego, wykazując się, ku uciesze szefa, zwyrodniałą kreatywnością. No i takie jest clou całej historii, której nazwanie brutalną to za mało. Opisane tortury polegają bowiem na zadawaniu ofiarom niewyobrażalnego bólu oraz ich upokarzaniu. A oprawcy się radują – prócz doktorka, który uczestniczy w procederze, by uniknąć podobnego losu. Niby autor konsekwentnie realizuje swoją wizję i mamy coś w rodzaju podkręcania napięcia, tyle że w nadto perwersyjnym wydaniu, obejmującym także chore poczucie humoru. Słowem, nie dla mnie ta lektura.

Na koniec dostajemy natomiast danie od Tomasza Czarnego, a konkretnie „Dom ciał”. Głównym bohaterem i jednocześnie narratorem jest tu pewien urzędnik państwowy – konstabl Jeremi Skalski. Protagonista przybywa do miejscowości Czarci Ogon, by wyjaśnić zagadkę tajemniczych zaginięć dzieci. Ma przed sobą twardy orzech do zgryzienia, gdyż praktycznie brak wartościowych tropów, a w zamian są choćby plotki, sugerujące udział sił nieczystych. Ponadto mężczyzna już na początku daje się poznać jako morfinista, którego percepcja może ulegać zaburzeniu przez nadmierne przyjmowanie środków odurzających. Przyznam, że w losach pana Skalskiego natknęłam się zarówno na ciekawe rzeczy, jak i odrzucające mnie elementy. Do plusów zaliczam wątek detektywistycznego śledztwa, który to doprawiono niuansem niezwykłości z uwagi na okoliczności badanych zniknięć. Pochwalić jeszcze muszę porządny budulec złowróżbnego klimatu, na jaki złożyły się posępne warunki pogodowe oraz wizerunek sennej mieściny. A co mnie nie przekonało? Powtórzę się, lecz ponownie piję do szczególnie obleśnych scen. Takie wstawki zaburzały nastrój, jaki podkreślały inne aspekty, więc tym bardziej szkoda, że finał utworu postawił na apogeum obrzydliwości.

Reasumując, „Potrójne uderzenie” pozostawiło mnie z mieszanymi – w ogólnym rozrachunku – odczuciami. Ów zbiór opowiadań jest pozycją głównie dla zwolenników tzw. ekstremalnej odmiany grozy, która dąży do przekraczania granic w dziedzinie drastycznych i wręcz bulwersujących obrazków. To specyficzny tytuł nie tylko dla osób o mocnych nerwach, lecz przede wszystkim o wytrzymałych żołądkach. Prym w tejże materii bezsprzecznie wiedzie Edward Lee, który totalnie pojechał po bandzie. Gdyby jego historia o wynaturzonych porachunkach mafijnych została ubrana w szaty dłuższej formy literackiej, raczej nie dałabym rady wytrwać do końca. Bo o ile Karolina Kaczkowska i Tomasz Czarny również nie wzbraniają się przed nielichymi okropieństwami, tak od rodzimych autorów otrzymałam przynajmniej częściową rekompensatę dzięki obecności innych składników, które bardziej mi odpowiadały.



-------------------------------------------------------------------
Tytuł polski: Potrójne uderzenie
Autorzy: Karolina Kaczkowska, Edward Lee, Tomasz Czarny
Wydawnictwo: Dom Horroru
Liczba stron: ok. 110

12 komentarzy:

  1. Bardzo mrocznie się to prezentuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Odpowiedzi
    1. Tak więc powinny Ci pasować takie klimaty, jakie dominują w tej książce. :)

      Usuń
  3. o nie to na penwo nie dla mnie, ja się strasznie stresuję ;o!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To specyficzna lektura, zwłaszcza środkowe opowiadanie, które jest totalnie przegięte.

      Usuń
  4. No to faktycznie muszą być mocne teksty...

    OdpowiedzUsuń
  5. Odpowiedzi
    1. No jest drastycznie, fakt. Tyle że nie jest ten zbiór długi, więc można szybko przez niego przebrnąć.

      Usuń
  6. W sumie znam tylko pana Lee ale może sięgnę po zbiorek kiedyś jak przyjdzie mi ochota na drastyczne opisy :P Nasi mówisz trochę delikatniejsi, może wypadałoby ich poznać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trochę łagodniejsi, acz też potrafią być bardzo mocni. :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.