środa, 22 lutego 2023

Dom Tysiąca Drzwi: Rodzinne sekrety (PC) - recenzja

 


Wielu artystów przekonało się co to znaczy żyć w cieniu własnego sukcesu. W muzycznym kręgu aż roi się od tzw. gwiazd jednego przeboju, które nie zdołały wylansować kolejnych hitów. Podobną sytuację możemy zaobserwować w świecie filmu. Istnieje pokaźne grono aktorów kojarzonych głównie z jednej kinowej lub telewizyjnej roli. Występ, dzięki któremu zdobyli sławę oraz uznanie, w pewnym sensie stał się więc ich przekleństwem. Tego rodzaju zjawisko nie jest zresztą obce innej dziedzinie sztuki, a mianowicie literaturze. Do takich pechowych autorów należy właśnie Kate Reed, bohaterka casualowej gry o nazwie Dom Tysiąca Drzwi: Rodzinne sekrety (House of 1000 Doors: Family Secrets).

 

Trudna dola literata

Nasza protagonistka zajmuje się pisaniem powieści o tematyce nadprzyrodzonej. Jej pierwsza książka pt. „Wizjoner” spotkała się z ciepłym przyjęciem zarówno ze strony krytyków, jak i czytelników. Niestety, to na razie jedyny bestseller w karierze panny Reed. Kobieta ma problemy z podtrzymaniem dobrej passy, gdyż późniejsza twórczość nie dorównuje debiutowi popularnością ani artystycznym poziomem. Z powodu braku weny, pisarka nie śpi po nocach i popada w coraz większy stres. Pewnego dnia pojawia się jednak nadzieja na powrót natchnienia w postaci wiadomości od niejakiego Gabriela Jonesa. Mężczyzna zaprasza Kate do udziału w seansie spirytystycznym, kusząc obietnicą zobaczenia słynnego medium, a nawet samych duchów. Kobieta nie waha się nad przyjęciem propozycji i szybko wskakuje do taksówki, ponieważ zawsze pragnęła doświadczyć czegoś niezwykłego. Nie bez znaczenia jest również fakt, iż takie przeżycie prawdopodobnie nasunie mnóstwo pomysłów na powieści ze zjawiskami paranormalnymi w tle.

 

Portal z duchami

Dotarłszy do hotelu, gdzie zorganizowano zebranie, Kate spostrzega, że wizja idealnego seansu rozmija się z rzeczywistością. Mimo wszystko główna bohaterka nie uzna swojej wyprawy za straconą. W wynajętym na potrzeby sesji pokoju ukazuje się duch jej babci. Zmarła krewna prosi literatkę o przybycie do nawiedzonego domu. Owa posiadłość wyróżnia się na tle innych budynków zamieszkanych przez dusze ludzi, którzy odeszli już z tego świata. To swoisty portal materializujący się czasowo w różnych miejscach. Na teren posesji mogą wejść tylko wybrani, a konkretnie osoby ze zdolnościami mediumicznymi. Jako że w pannie Reed najwidoczniej tkwi tego typu talent, będzie jej dane uczestniczyć w czymś o wiele bardziej fascynującym niż posiedzenie wokół szklanej kuli. Posłuszna poleceniu babki, udaje się na wyspę Badlow, czyli do najnowszej lokalizacji rezydencji.

 


Fabuła gry nie przyprawia o szybsze bicie serca, ale nie nudzi i została ciekawie skonstruowana. Budowa scenariusza jest bowiem ściśle powiązana ze strukturą tytułowego Domu Tysiąca Drzwi. Nie dość, że sam stanowi wielki portal, to jeszcze zawiera w sobie szereg pomniejszych bram. Nazwa posiadłości nie dotyczy wyłącznie drzwi do poszczególnych pomieszczeń budynku, lecz także przejść aktywowanych przy użyciu specjalnych kluczy. Furtki te prowadzą do różnorodnych lokacji, np. na pokład pociągu czy do weneckiej kwatery. Każda z nich posiada smutny sekret, co w praktyce oznacza konieczność udzielenia pomocy udręczonym duchom w odzyskaniu spokoju. W sumie czekają nas cztery takie zagadki, do których należy doliczyć piątą tajemnicę. Skrywające ją wrota otworzymy dopiero w dodatkowym rozdziale, odblokowywanym po ukończeniu podstawowego scenariusza. Czy wprowadzenie kilku wątków wpłynęło negatywnie na spójność produkcji? W żadnym wypadku. Całość jest elegancko sklejona przez postać panny Reed wraz z enigmatycznym domem.

 

Atrakcje nawiedzonej posesji

Rodzinne sekrety reprezentują kategorię tytułów, która cieszy się olbrzymim wzięciem wśród niedzielnych graczy. Na mechanizmy rozgrywki składają się elementy rodem z tradycyjnej przygodówki oraz zabawa w szukanie ukrytych obiektów. W momentach, gdy produkcja przybiera formę klasycznego point and clicka, zmierzymy się z zagadkami logicznymi i ekwipunkowymi. Na pochwałę zasługują zwłaszcza łamigłówki. Po pierwsze, występują dość często, a po drugie, cechują się dużą różnorodnością. Dominują wszelkiego sortu układanki (np. ustawianie torów kolejowych czy bardziej tradycyjne puzzle), ale natkniemy się też na takie zadania jak wskazanie podobieństw pomiędzy dwoma obrazkami bądź zagadka muzyczno-liczbowa. Łamigłówki nie zaliczają się do skomplikowanych, choć przy paru z nich trzeba trochę dłużej pomyśleć. Ponadto natrafimy na czasowo-zręcznościową gierkę, która polega na rąbaniu drewna. Osoby z uczuleniem na wymagające refleksu wyzwania mogą spać spokojnie, gdyż machanie toporem nie wywołuje frustracji. A gdyby kogoś nie pociągało udawanie drwala ani rozwiązywanie łamigłówek, wystarczy poczekać aż naładuje się przycisk odpowiedzialny za pominięcie minigierki.

 

Jak wspomniałam wcześniej, sporo czasu poświęcimy planszom, na których należy znaleźć przedmioty wymienione w liście u dołu ekranu. Na szczęście, rozgrywka typu HO nie przesłania stricte przygodowych fragmentów produkcji, dzięki czemu nie odczujemy znużenia wypatrywaniem poukrywanych tu i ówdzie szpargałów. Nierzadko przyjdzie nam solidnie wytężyć wzrok, ponieważ wiele obiektów zakamuflowano z niemalże szelmowskim sprytem. Poza tym, wykazy przedmiotów zawierają rzeczy wyróżnione czerwoną czcionką. Są to rekwizyty, które zdobędziemy po wykonaniu dodatkowych czynności. Przykładowo herbatę musimy sobie zaparzyć, zaś obrane jabłko otrzymamy jeżeli sami chwycimy za nóż. Mimo że niejednokrotnie ponownie zawitamy do uprzednio przeczesanych miejsc, zaledwie kilka plansz przeszukamy więcej niż dwa razy. W związku z tym, owe powtórki zbytnio mi nie doskwierały.

 


Omawiając gameplay, nie sposób pominąć pamiętnik głównej bohaterki. Pozwala on zapoznać się ze wskazówkami odnośnie kolejnych celów, lecz nie mamy do czynienia z aż tak złożoną pozycją, by pogubić się w gąszczu zadań. Bardziej przydadzą nam się niektóre ilustracje, będące podpowiedziami do łamigłówek. Najistotniejszy segment dziennika stanowi natomiast zakładka mapy. Dostęp do niej uzyskamy z chwilą, gdy Kate stanie u wrót Domu Tysiąca Drzwi. Mapa sygnalizuje bieżące położenie pisarki oraz możliwość wykonania jakichś czynności na danych planszach. Prócz tego, zaopatrzono ją w opcję automatycznego przeniesienia do wybranej lokacji, co usprawnia poruszanie się po świecie gry. Brak takiej funkcji sztucznie wydłużyłby naszą przygodę, która tak na marginesie zapewnia satysfakcjonujący czas zabawy. Ukończenie produkcji zajęło mi 6 godzin z kwadransem, z czego około 70 minut poświęciłam bonusowemu rozdziałowi.

 

Kwestia obrazu i dźwięku

Co się tyczy wizualnej warstwy Rodzinnych sekretów, najlepsze wrażenie wywarły na mnie lokacje. Muszę przyznać, że wyglądają bardzo ładnie i klimatycznie, a także charakteryzują się szczegółowym wykonaniem. Moimi osobistymi faworytami są tereny za dwoma pomniejszymi portalami. Mianowicie myślę tutaj o zaśnieżonych okolicach domu pewnego rzeźbiarza oraz o chacie czarownicy wraz z pobliskim wiatrakiem. Z kolei postaci generalnie nie grzeszą urodą, aczkolwiek nie odrzucają na 10 kilometrów. Nie ma też co liczyć na bogate animacje bohaterów, chociaż to chyba jakaś plaga wśród casualowych tytułów typu HOPA (Hidden Object Puzzle Adventure).

 

Muzyki nie uznaję za wadę ani za zaletę. Przygrywające melodie nie są nachalne i pełnią rolę nieszkodliwego tła. Przydałoby się jednak nieco więcej utworów. O dubbingu da się powiedzieć tyle, że po prostu ujdzie w tłoku. Voice-acting występuje w ilościach śladowych, a co za tym idzie, większość informacji dotrze do nas w formie słowa pisanego. Gwoli ścisłości dodam, iż gra dostępna jest w polskiej, kinowej wersji językowej. Lokalizacja wypada na ogół poprawnie. Wypatrzyłam raptem parę literówek, lecz nie ustrzeżono się pojedynczych wpadek, prawdopodobnie wynikających z tłumaczenia bez wglądu w grę. Otóż na jednej z plansz HO musiałam wskazać szklankę wina, która w rzeczywistości okazała się kieliszkiem. Skoro wyrazy posiadają wspólny angielski odpowiednik (glass), tłumacz najwyraźniej widział tylko tekst.

 


Reasumując, sygnowany przez firmę Alawar Entertainment Dom Tysiąca Drzwi to solidna pozycja, która nie zawiedzie sympatyków niedzielnego grania. Odnalazłam w nim wszystkie cechy, jakich oczekuję od casualowych projektów. Gra dostarczyła mi nieobowiązującą i odstresowującą rozrywkę, nie strasząc przy tym monotonią. Odpowiednie proporcje pomiędzy point and click a hidden object uzupełnia idealnie wyważony czas trwania produkcji. Jeżeli zatem szukacie lekkiej i przyjemnej zabawy, warto dotrzymać towarzystwa pannie Reed w zwiedzaniu osobliwej posiadłości.

 

 

 

---------------------------------------------------

 

Powyższa recenzja jest jednym z moich starszych tekstów. Pierwotnie opublikowałam ją 1 kwietnia 2013 roku na łamach portalu Adventure Zone, lecz zdecydowałam się zamieścić ów artykuł również na swoim na blogu.

 

 

11 komentarzy:

  1. Grafikę Julito ma piękną, pozdrowienia :-) .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie w tego typu grach podoba mi się m.in. możliwość oglądania urokliwych lokacji. Co prawda animowane elementy są w nich zazwyczaj oszczędne, lecz same plansze wręcz obfitują w detale. Również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Wow! Ale klimat! Coś dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak lubisz paranormalne zjawiska i odprężające gry, to tak :)

      Usuń
  3. Piękna grafika, aż chce się grać 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Pisarka i duchy. Może być coś dla mnie. Też się czasem pcham w jakieś przygody, żeby szukać weny do pisania. Tylko nie aż takie fajne :c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem, że Twoje przygody nie obfitują w paranormalne wrażenia. :)

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.