Baśniowe historie towarzyszą mi od dzieciństwa i do dziś darzę je ogromnym sentymentem. Dlatego chętnie sięgam po takie opowieści nie tylko w formie książkowej czy filmowej, lecz również pod postacią gier. I to właśnie z tym ostatnim medium miałam niedawno do czynienia, poznając kolejną wersję słynnej baśni o Śpiącej królewnie. Przygodówkę Little Briar Rose od włoskiego studia Elf Games.
Produkcja, która ujrzała światło dzienne w 2016 r., nie zrywa z baśniową konwencją literackiego oryginału, acz pozwala sobie na parę odstępstw. Geneza przekleństwa, jakie rzucono na maleńką jeszcze królewnę Aurorę, a także jego spełnienie w późniejszych latach, opowiedziano pokrótce za pośrednictwem zwięzłego intra. Wtedy to dowiadujemy się, że dobre wróżki złagodziły czar ich złej koleżanki. Dzięki temu młoda arystokratka, już jako wyrośnięta panna, nie umiera, lecz zapada w długoletni sen, wespół z innymi mieszkańcami królestwa. Właściwa akcja startuje natomiast wraz z przybyciem grywalnej postaci, na której spoczywa główny ciężar fabularny. Mianowicie chodzi o księcia pragnącego uwolnić królewnę z objęć Morfeusza. Droga do celu nie jest jednak banalnie prosta, bowiem wpierw trzeba przejść przez zaklęty las, którego wielkie ciernie otaczają rodzinny zamek Aurory.
Problemy fantastycznych istot
Deweloperzy z Italii skupili się na przeprawie dzielnego młodzieńca przez zaczarowaną knieję, w efekcie czego rozbudowali ów etap podróży o napotkane tam wyzwania. Te zaś wiążą się z wyświadczaniem różnorakich przysług magicznym stworzeniom, jakie to żyją na zwiedzanych terenach (m.in. gnomy czy syreny). A za swoistego przewodnika posłuży nam pewna mała wróżka, którą spotykamy jeszcze przed wejściem do lasu. I choć scenariusz gry nie zalicza się do chwytających za serce ani rozbudowanych historii, to – pod kątem całokształtu – wypada sympatycznie, oferując przy tym odbiorcom bajkową i muśniętą subtelnie dowcipnym tonem atmosferę. Stąd – przykładowo – konieczność zażegnania sporu między gnomami, by, pogodzone, wzięły się wreszcie do roboty, może wywołać leciutki uśmiech na twarzy. Podobnie jak ośli upór syren, które, pomimo faktu, iż potrzebują pomocy, mają jeszcze w owej materii konkretne wymagania, przez co – nie zdradzając zbyt wiele – trzeba uciec się do zabawnego podstępu.
Jak jeden nie da rady, to następny spróbuje
Co szczególnie istotne, twórcy w całkiem ciekawy sposób podeszli do koncepcji śmiałka gotowego ruszyć na ratunek śpiącej królewnie. Bo nie dość, że książę Stephen, z którym rozpoczniemy zabawę, nie jest pierwszym podejmującym się tej misji zuchem, to w dodatku, wcale nie musi też być ostatnim. Podkreślić zarazem należy, iż taki zabieg znalazł swoje odzwierciedlenie na gruncie rozgrywki. Otóż błędne rozwiązanie niektórych zagadek kończy się porażką kontrolowanego młodziana, w konsekwencji czego protagonista traci ludzką postać. Niemniej szybko dostajemy odpowiednie zastępstwo, czyli kolejnego dzielnego arystokratę, który zjawia się przed wejściem do magicznego lasu. Co więcej, nowy książę kontynuuje przygodę poprzednika od momentu, kiedy tamten ją przerwał. Do tego w ekwipunku następcy figurują uprzednio zgromadzone fanty.
Wyzwania magicznego boru
Jak już niejeden raz wspomniałam, główny rewir naszego działania to las. Dodać muszę, że nie od razu mamy dostęp do wszystkich jego terenów. Najpierw możemy zajrzeć na polanę, stanowiącą swoisty punkt wypadowy, a także do strefy gnomów. Inne obszary są początkowo zablokowane przez ciernie, które, co zrozumiałe, znikają dopiero wraz z uzyskiwaniem postępów, tym samym stopniowo uwalniając przejścia do siedzib pozostałych stworzeń. Jako że nie mamy dużej liczby lokacji, przyjdzie nam kręcić się w obrębie kilku plansz, gdzie zajmiemy się rozmowami, używaniem zebranych przedmiotów i rozwiązywaniem minigierek logicznych oraz zręcznościowych. Wśród tutejszych zadań, zazwyczaj nieźle przyrządzonych, znajdziemy np. budowę domu w wiosce gnomów na podstawie ich wskazówek, kilka labiryntów w formie koncentrycznych pierścieni do ułożenia, „czasówkowe” przeganianie dekoncentrujących myśli u wróżek czy stawiające na refleks wędkarstwo.
Poziom skomplikowania gry waha się od niskiego do umiarkowanego, pasując do obranej przez twórców formuły familijnej rozrywki. Ponadto do naszej dyspozycji oddano system podpowiedzi, który polega na uprzednim ułożeniu prościutkiej układanki, by dowiedzieć się, czy w danej lokacji jest coś do zrobienia. Jeśli nie mamy w bieżącym miejscu nic do roboty, sprawdzamy inne plansze, póki nie trafimy na jakąś z możliwą akcją. Natomiast w przypadku wyżej nadmienionych labiryntów istnieje możliwość wyświetlenia prawidłowego ustawienia. Ale generalnie to nie jest tak, iż gra przechodzi się zupełnie sama. Trzeba więc w trakcie zabawy ruszyć nieco głową, a także uważnie śledzić dialogi. Zręcznościowa smykałka również zresztą wskazana, zwłaszcza przy łowieniu ryb i innych fantów z leśnego zbiornika wodnego, co akurat jest dość żmudne i wymaga cierpliwości. A to przez konieczność parokrotnego powtórzenia tej akcji oraz niezbyt wygodne przesuwanie kursora podczas sterowania myszą w owych sekwencjach. Swoją drogą, podejrzewam, że takowe wędkowanie lepiej wypada na urządzeniu mobilnym niż na komputerze.
Witrażowa sztuka
Little Briar Rose niewątpliwie wyróżnia się na polu oprawy wizualnej, dzięki której środowisko gry wygląda jak ożywione witraże. Co prawda trochę wcześniej, bo w roku 2015 ukazała się inna przygodówka w witrażowym stylu – Message Quest autorstwa Royal Troupe, ale gry z grafiką à la kolorowe szkiełka nie wyskakują wszak niczym grzyby po deszczu. W każdym razie, estetyczna droga, jaką zdecydował się podążyć zespół deweloperski z Elf Games, cieszy oczy ładnym wykonaniem i zastosowaniem żywych barw. A otwierający grę filmik, choć złożony ze statycznych scen, pozytywnie zwraca na siebie uwagę tym, że to kolejno pokazywane części większego witrażu. Tak na marginesie, pozwolę sobie napomknąć, że intro jest jedynym fragmentem produkcji z voice actingiem. W angielskiej wersji językowej brzmiącym bez zarzutu, bo mowa o spokojnym głosie narratorki, wzbudzającej miłe skojarzenia z opowiadaną na dobranoc historyjką. Reszta gry musi się już zadowolić samymi napisami, aczkolwiek szkoda, iż wśród dostępnych języków nie uświadczymy polskiego tekstu, tym bardziej przez wzgląd na przyjazną dzieciom fabułę. Z kolei muzyka, mimo że nie należy do wybitnych, ma w sobie coś z bajkowego klimatu.
Krótki, acz miło spędzony czas
Ukończenie tej produkcji za pierwszym razem zajęło mi około 3 godzin, co nie jest wygórowanym wynikiem. Owszem, nie zaszkodziłoby dorzucić troszkę więcej zadań i lokacji, ale po zakończeniu zabawy nie czułam dużego niedosytu. Taka długość rozgrywki jest też raczej wystarczająca, skoro chodzi o pozycję, po którą śmiało mogą sięgnąć również małoletni odbiorcy. Jeżeli więc szukalibyście gry z fabułą bazującą na baśniowej opowieści, danie szansy tej wirtualnej interpretacji „Śpiącej królewny” nie powinno skończyć się rozczarowaniem, o ile nie oczekujecie nie wiadomo jak pochłaniającego tytułu. Sama nie żałuję odpalenia Little Briar Rose. Do czołówki gatunku jej nie zaliczę, lecz to w ogólnym rozrachunku przyjemny point and click.
grafika jak witraż:D
OdpowiedzUsuńW rzeczy samej :)
Usuńmega uroczo to wygląda;)
UsuńRównież doceniam taką grafikę i uważam ją za uroczą :)
UsuńO kurcze! Takiej grafiki jeszcze nie widziałam! :)
OdpowiedzUsuń:)
UsuńWitam serdecznie ♡
OdpowiedzUsuńJak słodko, podoba mi się ta grafika ^^ Mogłabym w to zagrać, zdecydowanie :D Świetna recenzja!
Pozdrawiam cieplutko ♡
Dziękuję i również pozdrawiam :)
Usuń