Polscy fani
strzelanek to mają dobrze. Oni nie muszą się martwić, że kolejna odsłona Call
of Duty czy inny głośny FPS dotrze do naszego kraju ze znacznym opóźnieniem. Gorzej
przedstawia się sytuacja nadwiślańskich miłośników przygodówek. Wprawdzie
Testament Sherlocka Holmesa nie zaliczył poślizgu w stosunku do reszty świata,
lecz ileż produkcji point and click w ogóle jeszcze nie zawitało na półki
rodzimych sklepów? Chociaż teraz łatwiej jest dotrzeć do wielu tytułów dzięki
rozwojowi dystrybucji elektronicznej, nadal nie brakuje osób, które wolą kupić
grę w pudełku niż za pośrednictwem platformy zajmującej się sprzedażą cyfrową. Dla
pewnych odbiorców nie bez znaczenia pozostaje również dostępność polskiej
wersji językowej, z czym bywa ciężko, zwłaszcza w przypadku zagranicznych
sklepów internetowych. Mnie osobiście nie przeszkadza brak polonizacji, ale
należę do zwolenników fizycznych wydań i lubię wziąć do rąk to, za co zapłacę.
Poza tym, zawsze miło popatrzeć na tak zgromadzoną kolekcję. A już na pewno
wtedy, kiedy zawiera perełki w rodzaju The Book of Unwritten Tales od studia
KING Art Games.
Dzieło
niemieckiego dewelopera należy właśnie do przygodówek, które pojawiły się u nas
ze sporą obsuwą. Na przyspieszenie premiery nie wpłynęły nawet laury i
pochwały, jakie spadły na tę produkcję. The Book of Unwritten Tales napotkało
zresztą problemy już na etapie wkraczania na angielskojęzyczny rynek. Gra
ukazała się po raz pierwszy wiosną 2009 r., lecz wyłącznie po niemiecku. Na wydanie
w najpopularniejszym języku trzeba było poczekać aż do końcówki października
2011 r. I to nie dlatego, że nikt się nie kwapił do uczynienia bohaterów TBoUT
biegłymi w mowie Szekspira. Wskutek licznych zawirowań, prawa do dystrybucji
krążyły pomiędzy różnymi firmami. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło i
gra wmaszerowała na arenę międzynarodową. Natomiast niecałe 12 miesięcy
później, a konkretnie 3 października 2012 r. przygodówka zapukała do polskich
drzwi za sprawą IQ Publishing.
Na ratunek światu
Akcja
The Book of Unwritten Tales rozgrywa się w baśniowej Aventasii, gdzie od
dłuższego czasu walczą ze sobą siły dobra i zła. Gracz zostaje zaproszony do
owej krainy w momencie, kiedy pojawia się wreszcie szansa przechylenia szali
zwycięstwa na jedną ze stron konfliktu. Otóż parający się archeologią gremlin
Mortimer MacGuffin znalazł się w posiadaniu informacji na temat ukrycia
artefaktu, który umożliwia przejęcie władzy nad światem. Nietrudno zgadnąć, że ten
potężny rekwizyt stanie się obsesją podstępnej Armii Cieni. Sługusi zła szybko
wpadają na trop odkryć starego gremlina, składają mu niezbyt przyjacielską
wizytę i zabierają na równie niemiłą wycieczkę. Traf chce, że świadkiem
porwania jest elfka o imieniu Ivo. Urodziwe i zarazem wojownicze dziewczę biegnie
uratować nieboraka. Tak oto poznajemy żeńską część ekipy, której przypada misja
powstrzymania Armii Cieni. W sumie zaś w skład drużyny wejdą cztery postaci. Jako
drugi do dzielnej kompanii dołącza przesympatyczny gnom Wilbur Weathervane. Na
skutek splotu różnych okoliczności, chłopak musi skontaktować się z pewnym
arcymagiem w celu wręczenia magicznego pierścienia. Poczciwiec zdaje sobie
sprawę z powagi sytuacji, lecz powierzone zadanie jawi się mu jednocześnie jako
przysłowiowa manna z nieba. Po pierwsze, zawsze chciał zostać bohaterem i wziąć
udział w wielkiej przygodzie. Po drugie, inne jego marzenie to magia. Skoro
więc udaje się na spotkanie z mistrzem w tej dziedzinie, liczy, że nadarzy się
okazja na liźnięcie sztuki władania czarodziejską pałeczką. Kapitan
powietrznego statku Nate, czyli kolejny członek zespołu, kieruje się mniej
wzniosłymi ideami, ponieważ interesują go głównie materialne korzyści z
wyprawy. Ostatniego śmiałka, który zasili naszą małą ligę sprawiedliwych dostaniemy
w pakiecie z poszukiwaczem skarbów. Jest nim kudłaty towarzysz Nate’a, zwany po
prostu Zwierzakiem.
Kopalnia cytatów
Mimo
że scenariusz wykorzystuje popularny wątek walki dobra ze złem, śledzenie losów
bohaterów TBoUT nie wywołuje uczucia znużenia. W końcu tego rodzaju historie
zawsze cieszyły się ogromnym wzięciem, zwłaszcza jeśli zostały przedstawione z
klasą. Dokładnie taka sztuka udała się ekipie KING Art Games, w efekcie czego
zaznamy rzeczywiście smakowitej i interesującej przygody. Na dodatek, autorzy
nie chcieli serwować opowieści fantasy jakich wiele. Zamiast uderzać w poważne
tony, postawili na humor. Podstawowe źródło komizmu stanowi żonglerka
odniesieniami do innych gier, a także filmów oraz literatury, np. do „Władcy
Pierścieni”, „Alicji w Krainie Czarów”, „Gwiezdnych Wojen”, Indiany Jonesa czy
komputerowej serii Simon the Sorcerer. Zaserwowano nam prawdziwe zatrzęsienie
cytatów, ani przez chwilę nie popadając przy tym w przesadę. Na wesoło czyniony
jest też ukłon w stronę gier RPG, czego dowodzi chociażby obecność osobników
uzależnionych od stricte sieciowego wcielenia owego gatunku. Nasza ratownicza
drużyna kojarzy się zresztą ze standardową „rolplejową” grupą, której każdy
członek posiada odmienne zdolności, tudzież należy do innej rasy. A propos
samych postaci, zamieszkujący Aventasię bohaterowie legitymują się nietuzinkową
osobowością. Przykładowo Wilbur wyróżnia się na tle pozostałych gnomów brakiem
większego zapędu ku majsterkowaniu. Co do drugiego planu, w pamięć zapadają takie
indywidua jak paladyn z upodobaniem do różowego koloru lub nosząca pocieszne
kapcie Śmierć. Czy fabularna warstwa produkcji zawiera zatem jakieś wady? W
zasadzie nie, lecz na upartego można by pokręcić nosem na ostatni rozdział.
Liczyłam, że końcówka okaże się nieco bardziej spektakularna. Tymczasem finał
lekko zalatuje pójściem na łatwiznę. Sięgnięto w nim po oklepany motyw, który
pozwala na szybkie rozwiązanie problemów.
Jak działać?
The
Book of Unwritten Tales to klasyczna przygodówka z przystępną obsługą oraz
intuicyjnym interfejsem. Sterowanie odbywa się głównie za pomocą myszki, przy
czym wykorzystamy przede wszystkim lewy przycisk. Służy on zarówno do
interakcji z otoczeniem, jak i przemieszczania bohaterów. Prawy przycisk gryzonia
odpowiada za włączenie komentarza odnośnie wskazanego przedmiotu bądź osoby. Do
ekwipunku wiedzie prosta droga. Wystarczy najechać kursorem na dolną część
ekranu, by naszym oczom ukazała się zawartość inwentarza. Jeżeli chodzi o
rozgrywkę, gros zadań wiąże się ze zbieraniem przedmiotów, a następnie
używaniem ich w odpowiednich miejscach. Zgodnie z obecnymi trendami, istnieje
opcja podświetlania aktywnych punktów na planszy poprzez wciśnięcie spacji. W
trakcie zabawy zdarzy się nam również natrafić na zagadki dialogowe, polegające
na właściwym poprowadzeniu rozmowy. Oprócz tego, twórcy umieścili czysto
zręcznościowe zadanie, a mianowicie tzw. taniec deszczu, który wymaga szybkiego
wciskania kolejnych sekwencji klawiszy. Powyższe wyzwanie raczej nie zachwyci
zwolenników tradycyjnego podejścia do gatunku point and click, lecz sprawdza
się w roli zabawnej parodii gier tanecznych. W TBoUT pokierujemy każdym z
członków drużyny, a czasem nawet więcej niż jednym jednocześnie dzięki
możliwości przełączania się między nimi. W tego rodzaju momentach niezbędna
jest współpraca sterowanych przez gracza bohaterów. Generalnie produkcja KING
Art Games nie stoi na wysokim poziomie trudności, co pozwoli nacieszyć się nią
mniej doświadczonym odbiorcom. Zaprawieni w bojach przygodówkowicze nie mają
się jednak czego obawiać, gdyż wciągająca fabuła skutecznie porywa w wir
przyjemności. Na uznanie zasługuje też długi czas potrzebny na ukończenie
perypetii Wilbura i spółki, wynoszący około 15 godzin.
Widoki i
dźwięki, czyli zachwytów ciąg dalszy
Zrealizowana
w stylu 2.5D grafika perfekcyjnie komponuje się z baśniową opowieścią, jaką
jest dzieło niemieckiego dewelopera. Lokacje wręcz nie dają oderwać od siebie
wzroku i czarują różnorodnością oraz bogactwem kolorów. Wkraczając na
poszczególne plansze, łatwo odnieść wrażenie, że rzeczywiście przebywa się w
danym miejscu. W gospodzie niemalże poczułam ciepło bijące od rozpalonego
kominka, a wędrówki wśród śniegu sprawiły, że pomyślałam o lepieniu bałwanów.
Bohaterowie także cechują się szczegółowym wyglądem, który zarazem zdradza co
nieco na temat ich charakteru. Animacje postaci prezentują się dość bogato.
Kiedy Wilbur stoi przez pewien czas bez ruchu, zaczyna dłubać w nosie lub
drapać się po… pupie. Niby niezbyt apetyczny detal, a cieszy. Co prawda, w grze
występują niedoróbki graficzne, ale nie psują pozytywnego odbioru przygodówki.
Są to nieliczne błędy z przenikaniem tekstur i okazjonalne problemy z animacją,
wynikające z umieszczenia trójwymiarowych bohaterów na dwuwymiarowych tłach.
Jak
oceniam dźwiękową stronę produkcji? Bardzo dobrze, podobnie jak inne elementy
gry. Melodie, które towarzyszą naszym zmaganiom wpadają w ucho i zostały
idealnie dopasowane do aktualnie rozgrywających się wydarzeń oraz odwiedzanych
miejscówek. Odgłosy otoczenia brzmią realistycznie, czy to w przypadku świstu
powietrza wśród chmur, czy trzasku ognia w kominie. Jakichkolwiek zarzutów nie
zaadresuję również w kierunku angielskiego dubbingu. Zatrudnieni aktorzy nie
odstawili fuszerki i znakomicie wywiązali się z powierzonego zadania. Ich głosy
współgrają z osobowością oraz aparycją bohaterów przygodówki. Tak więc u
awanturnika Nate’a słychać luz i pewność siebie, podczas gdy orczyca Ma’Zaz
brzmi jak typowa herod-baba.
Witamy w Polsce
Co
się tyczy polskiego wydania TBoUT, pozycja ta doczekała się lokalizacji
kinowej. Zważywszy na świetnych angielskich lektorów, IQ Publishing słusznie
postąpiło przekładając na nasz język wyłącznie napisy. Jakość tłumaczenia
wpisuje się w długi poczet zalet przygodówki. Rodzime wersje dialogów nie
straciły wdzięku i zdolności rozśmieszania, jaką odznaczają się w języku
angielskim. Owszem, pojawiają się drobne uchybienia (literówka bądź
niewyświetlona linijka tekstu), lecz występują bardzo nielicznie. Ponadto dystrybutor
wynagrodził odbiorcom późne dotarcie gry do Polski i wprowadził ją na rynek z
honorami należnymi produktowi wysokiej kategorii. Prócz zwykłego wydania, w
sprzedaży jest jeszcze edycja kolekcjonerska, która zawiera takie materiały
bonusowe jak soundtrack, film o kulisach produkcji, bogato ilustrowany album i
dwie kartki pocztowe.
Brać i grać!
Chyba
nie ma zbyt dużych wątpliwości odnośnie tego, czy The Book of Unwritten Tales
zasługuje na uwagę graczy. Po zapoznaniu się z dziełem ekipy z KING Art Games,
z czystym sumieniem stwierdzam, że nazywanie go jedną z najlepszych przygodówek
ostatnich lat nie jest zwykłym chwytem marketingowym. Gra autorstwa naszych
zachodnich sąsiadów autentycznie zasłużyła na taki tytuł. Dla miłośników
tradycyjnych point and clicków, rozgrywająca się w malowniczej Aventasii
historia stanowi pozycję obowiązkową, wobec której nie wypada przejść
obojętnie. Ze względu na humor oraz wciągający scenariusz, ze sporą dozą
prawdopodobieństwa przypadnie do gustu także tym, którzy na co dzień preferują
inne gatunki lub zazwyczaj stronią od wirtualnej rozrywki.
Ocena:
9,5/10
Plusy:
+
wciągająca fabuła
+
humor
+
popkulturowe odniesienia
+
charyzmatyczni bohaterowie
+
kierowanie więcej niż jedną postacią jednocześnie na zasadzie współpracy
+
długi czas zabawy
+
śliczna oprawa wizualna
+
klimatyczny soundtrack
+
realistyczne odgłosy otoczenia
+
profesjonalny angielski dubbing
+
dobra jakość polskiego wydania
Minusy:
-
drobne problemy z animacją postaci
-
ostatni rozdział lekko zawodzi
-
taniec deszczu może nie spodobać się graczom z awersją do zręcznościowych
wstawek w tradycyjnych przygodówkach
U mnie koniecznie musi być polska wersja (znaczy, mogą być napisy, ale po prostu słabo sobie radzę nawet z angielskim). A tu całkiem fajną grę widzę zabawne fantasy z nawiązaniami do klasyków <3. U nas ogółem fantastyka nie jest taka popularna, może dlatego trzeba było czekać.
OdpowiedzUsuńTu też pewnie doszła jeszcze kwestia tego, że mamy do czynienia z point and clickiem, czyli z mniej popularnym gatunkiem niż np. strzelanki. :(
Usuń