środa, 4 lutego 2015

The Book of Unwritten Tales (PC) - recenzja



Polscy fani strzelanek to mają dobrze. Oni nie muszą się martwić, że kolejna odsłona Call of Duty czy inny głośny FPS dotrze do naszego kraju ze znacznym opóźnieniem. Gorzej przedstawia się sytuacja nadwiślańskich miłośników przygodówek. Wprawdzie Testament Sherlocka Holmesa nie zaliczył poślizgu w stosunku do reszty świata, lecz ileż produkcji point and click w ogóle jeszcze nie zawitało na półki rodzimych sklepów? Chociaż teraz łatwiej jest dotrzeć do wielu tytułów dzięki rozwojowi dystrybucji elektronicznej, nadal nie brakuje osób, które wolą kupić grę w pudełku niż za pośrednictwem platformy zajmującej się sprzedażą cyfrową. Dla pewnych odbiorców nie bez znaczenia pozostaje również dostępność polskiej wersji językowej, z czym bywa ciężko, zwłaszcza w przypadku zagranicznych sklepów internetowych. Mnie osobiście nie przeszkadza brak polonizacji, ale należę do zwolenników fizycznych wydań i lubię wziąć do rąk to, za co zapłacę. Poza tym, zawsze miło popatrzeć na tak zgromadzoną kolekcję. A już na pewno wtedy, kiedy zawiera perełki w rodzaju The Book of Unwritten Tales od studia KING Art Games.

Dzieło niemieckiego dewelopera należy właśnie do przygodówek, które pojawiły się u nas ze sporą obsuwą. Na przyspieszenie premiery nie wpłynęły nawet laury i pochwały, jakie spadły na tę produkcję. The Book of Unwritten Tales napotkało zresztą problemy już na etapie wkraczania na angielskojęzyczny rynek. Gra ukazała się po raz pierwszy wiosną 2009 r., lecz wyłącznie po niemiecku. Na wydanie w najpopularniejszym języku trzeba było poczekać aż do końcówki października 2011 r. I to nie dlatego, że nikt się nie kwapił do uczynienia bohaterów TBoUT biegłymi w mowie Szekspira. Wskutek licznych zawirowań, prawa do dystrybucji krążyły pomiędzy różnymi firmami. Na szczęście, wszystko dobrze się skończyło i gra wmaszerowała na arenę międzynarodową. Natomiast niecałe 12 miesięcy później, a konkretnie 3 października 2012 r. przygodówka zapukała do polskich drzwi za sprawą IQ Publishing.

Na ratunek światu

Akcja The Book of Unwritten Tales rozgrywa się w baśniowej Aventasii, gdzie od dłuższego czasu walczą ze sobą siły dobra i zła. Gracz zostaje zaproszony do owej krainy w momencie, kiedy pojawia się wreszcie szansa przechylenia szali zwycięstwa na jedną ze stron konfliktu. Otóż parający się archeologią gremlin Mortimer MacGuffin znalazł się w posiadaniu informacji na temat ukrycia artefaktu, który umożliwia przejęcie władzy nad światem. Nietrudno zgadnąć, że ten potężny rekwizyt stanie się obsesją podstępnej Armii Cieni. Sługusi zła szybko wpadają na trop odkryć starego gremlina, składają mu niezbyt przyjacielską wizytę i zabierają na równie niemiłą wycieczkę. Traf chce, że świadkiem porwania jest elfka o imieniu Ivo. Urodziwe i zarazem wojownicze dziewczę biegnie uratować nieboraka. Tak oto poznajemy żeńską część ekipy, której przypada misja powstrzymania Armii Cieni. W sumie zaś w skład drużyny wejdą cztery postaci. Jako drugi do dzielnej kompanii dołącza przesympatyczny gnom Wilbur Weathervane. Na skutek splotu różnych okoliczności, chłopak musi skontaktować się z pewnym arcymagiem w celu wręczenia magicznego pierścienia. Poczciwiec zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji, lecz powierzone zadanie jawi się mu jednocześnie jako przysłowiowa manna z nieba. Po pierwsze, zawsze chciał zostać bohaterem i wziąć udział w wielkiej przygodzie. Po drugie, inne jego marzenie to magia. Skoro więc udaje się na spotkanie z mistrzem w tej dziedzinie, liczy, że nadarzy się okazja na liźnięcie sztuki władania czarodziejską pałeczką. Kapitan powietrznego statku Nate, czyli kolejny członek zespołu, kieruje się mniej wzniosłymi ideami, ponieważ interesują go głównie materialne korzyści z wyprawy. Ostatniego śmiałka, który zasili naszą małą ligę sprawiedliwych dostaniemy w pakiecie z poszukiwaczem skarbów. Jest nim kudłaty towarzysz Nate’a, zwany po prostu Zwierzakiem.


Kopalnia cytatów

Mimo że scenariusz wykorzystuje popularny wątek walki dobra ze złem, śledzenie losów bohaterów TBoUT nie wywołuje uczucia znużenia. W końcu tego rodzaju historie zawsze cieszyły się ogromnym wzięciem, zwłaszcza jeśli zostały przedstawione z klasą. Dokładnie taka sztuka udała się ekipie KING Art Games, w efekcie czego zaznamy rzeczywiście smakowitej i interesującej przygody. Na dodatek, autorzy nie chcieli serwować opowieści fantasy jakich wiele. Zamiast uderzać w poważne tony, postawili na humor. Podstawowe źródło komizmu stanowi żonglerka odniesieniami do innych gier, a także filmów oraz literatury, np. do „Władcy Pierścieni”, „Alicji w Krainie Czarów”, „Gwiezdnych Wojen”, Indiany Jonesa czy komputerowej serii Simon the Sorcerer. Zaserwowano nam prawdziwe zatrzęsienie cytatów, ani przez chwilę nie popadając przy tym w przesadę. Na wesoło czyniony jest też ukłon w stronę gier RPG, czego dowodzi chociażby obecność osobników uzależnionych od stricte sieciowego wcielenia owego gatunku. Nasza ratownicza drużyna kojarzy się zresztą ze standardową „rolplejową” grupą, której każdy członek posiada odmienne zdolności, tudzież należy do innej rasy. A propos samych postaci, zamieszkujący Aventasię bohaterowie legitymują się nietuzinkową osobowością. Przykładowo Wilbur wyróżnia się na tle pozostałych gnomów brakiem większego zapędu ku majsterkowaniu. Co do drugiego planu, w pamięć zapadają takie indywidua jak paladyn z upodobaniem do różowego koloru lub nosząca pocieszne kapcie Śmierć. Czy fabularna warstwa produkcji zawiera zatem jakieś wady? W zasadzie nie, lecz na upartego można by pokręcić nosem na ostatni rozdział. Liczyłam, że końcówka okaże się nieco bardziej spektakularna. Tymczasem finał lekko zalatuje pójściem na łatwiznę. Sięgnięto w nim po oklepany motyw, który pozwala na szybkie rozwiązanie problemów.

Jak działać?

The Book of Unwritten Tales to klasyczna przygodówka z przystępną obsługą oraz intuicyjnym interfejsem. Sterowanie odbywa się głównie za pomocą myszki, przy czym wykorzystamy przede wszystkim lewy przycisk. Służy on zarówno do interakcji z otoczeniem, jak i przemieszczania bohaterów. Prawy przycisk gryzonia odpowiada za włączenie komentarza odnośnie wskazanego przedmiotu bądź osoby. Do ekwipunku wiedzie prosta droga. Wystarczy najechać kursorem na dolną część ekranu, by naszym oczom ukazała się zawartość inwentarza. Jeżeli chodzi o rozgrywkę, gros zadań wiąże się ze zbieraniem przedmiotów, a następnie używaniem ich w odpowiednich miejscach. Zgodnie z obecnymi trendami, istnieje opcja podświetlania aktywnych punktów na planszy poprzez wciśnięcie spacji. W trakcie zabawy zdarzy się nam również natrafić na zagadki dialogowe, polegające na właściwym poprowadzeniu rozmowy. Oprócz tego, twórcy umieścili czysto zręcznościowe zadanie, a mianowicie tzw. taniec deszczu, który wymaga szybkiego wciskania kolejnych sekwencji klawiszy. Powyższe wyzwanie raczej nie zachwyci zwolenników tradycyjnego podejścia do gatunku point and click, lecz sprawdza się w roli zabawnej parodii gier tanecznych. W TBoUT pokierujemy każdym z członków drużyny, a czasem nawet więcej niż jednym jednocześnie dzięki możliwości przełączania się między nimi. W tego rodzaju momentach niezbędna jest współpraca sterowanych przez gracza bohaterów. Generalnie produkcja KING Art Games nie stoi na wysokim poziomie trudności, co pozwoli nacieszyć się nią mniej doświadczonym odbiorcom. Zaprawieni w bojach przygodówkowicze nie mają się jednak czego obawiać, gdyż wciągająca fabuła skutecznie porywa w wir przyjemności. Na uznanie zasługuje też długi czas potrzebny na ukończenie perypetii Wilbura i spółki, wynoszący około 15 godzin.

Widoki i dźwięki, czyli zachwytów ciąg dalszy

Zrealizowana w stylu 2.5D grafika perfekcyjnie komponuje się z baśniową opowieścią, jaką jest dzieło niemieckiego dewelopera. Lokacje wręcz nie dają oderwać od siebie wzroku i czarują różnorodnością oraz bogactwem kolorów. Wkraczając na poszczególne plansze, łatwo odnieść wrażenie, że rzeczywiście przebywa się w danym miejscu. W gospodzie niemalże poczułam ciepło bijące od rozpalonego kominka, a wędrówki wśród śniegu sprawiły, że pomyślałam o lepieniu bałwanów. Bohaterowie także cechują się szczegółowym wyglądem, który zarazem zdradza co nieco na temat ich charakteru. Animacje postaci prezentują się dość bogato. Kiedy Wilbur stoi przez pewien czas bez ruchu, zaczyna dłubać w nosie lub drapać się po… pupie. Niby niezbyt apetyczny detal, a cieszy. Co prawda, w grze występują niedoróbki graficzne, ale nie psują pozytywnego odbioru przygodówki. Są to nieliczne błędy z przenikaniem tekstur i okazjonalne problemy z animacją, wynikające z umieszczenia trójwymiarowych bohaterów na dwuwymiarowych tłach.

Jak oceniam dźwiękową stronę produkcji? Bardzo dobrze, podobnie jak inne elementy gry. Melodie, które towarzyszą naszym zmaganiom wpadają w ucho i zostały idealnie dopasowane do aktualnie rozgrywających się wydarzeń oraz odwiedzanych miejscówek. Odgłosy otoczenia brzmią realistycznie, czy to w przypadku świstu powietrza wśród chmur, czy trzasku ognia w kominie. Jakichkolwiek zarzutów nie zaadresuję również w kierunku angielskiego dubbingu. Zatrudnieni aktorzy nie odstawili fuszerki i znakomicie wywiązali się z powierzonego zadania. Ich głosy współgrają z osobowością oraz aparycją bohaterów przygodówki. Tak więc u awanturnika Nate’a słychać luz i pewność siebie, podczas gdy orczyca Ma’Zaz brzmi jak typowa herod-baba.

Witamy w Polsce

Co się tyczy polskiego wydania TBoUT, pozycja ta doczekała się lokalizacji kinowej. Zważywszy na świetnych angielskich lektorów, IQ Publishing słusznie postąpiło przekładając na nasz język wyłącznie napisy. Jakość tłumaczenia wpisuje się w długi poczet zalet przygodówki. Rodzime wersje dialogów nie straciły wdzięku i zdolności rozśmieszania, jaką odznaczają się w języku angielskim. Owszem, pojawiają się drobne uchybienia (literówka bądź niewyświetlona linijka tekstu), lecz występują bardzo nielicznie. Ponadto dystrybutor wynagrodził odbiorcom późne dotarcie gry do Polski i wprowadził ją na rynek z honorami należnymi produktowi wysokiej kategorii. Prócz zwykłego wydania, w sprzedaży jest jeszcze edycja kolekcjonerska, która zawiera takie materiały bonusowe jak soundtrack, film o kulisach produkcji, bogato ilustrowany album i dwie kartki pocztowe.

Brać i grać!

Chyba nie ma zbyt dużych wątpliwości odnośnie tego, czy The Book of Unwritten Tales zasługuje na uwagę graczy. Po zapoznaniu się z dziełem ekipy z KING Art Games, z czystym sumieniem stwierdzam, że nazywanie go jedną z najlepszych przygodówek ostatnich lat nie jest zwykłym chwytem marketingowym. Gra autorstwa naszych zachodnich sąsiadów autentycznie zasłużyła na taki tytuł. Dla miłośników tradycyjnych point and clicków, rozgrywająca się w malowniczej Aventasii historia stanowi pozycję obowiązkową, wobec której nie wypada przejść obojętnie. Ze względu na humor oraz wciągający scenariusz, ze sporą dozą prawdopodobieństwa przypadnie do gustu także tym, którzy na co dzień preferują inne gatunki lub zazwyczaj stronią od wirtualnej rozrywki.


Ocena: 9,5/10


Plusy:
+ wciągająca fabuła
+ humor
+ popkulturowe odniesienia
+ charyzmatyczni bohaterowie
+ kierowanie więcej niż jedną postacią jednocześnie na zasadzie współpracy
+ długi czas zabawy
+ śliczna oprawa wizualna
+ klimatyczny soundtrack
+ realistyczne odgłosy otoczenia
+ profesjonalny angielski dubbing
+ dobra jakość polskiego wydania

Minusy:
- drobne problemy z animacją postaci
- ostatni rozdział lekko zawodzi
- taniec deszczu może nie spodobać się graczom z awersją do zręcznościowych wstawek w tradycyjnych przygodówkach

2 komentarze:

  1. U mnie koniecznie musi być polska wersja (znaczy, mogą być napisy, ale po prostu słabo sobie radzę nawet z angielskim). A tu całkiem fajną grę widzę zabawne fantasy z nawiązaniami do klasyków <3. U nas ogółem fantastyka nie jest taka popularna, może dlatego trzeba było czekać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu też pewnie doszła jeszcze kwestia tego, że mamy do czynienia z point and clickiem, czyli z mniej popularnym gatunkiem niż np. strzelanki. :(

      Usuń

System komentarzy, tak jak cały blog, funkcjonuje na platformie Blogger, gdzie stosowane są zasady polityki prywatności Google.